Szance hipokryzji.doc

(43 KB) Pobierz
Szańce hipokryzji

SZAŃCE HIPOKRYZJI

Szańce hipokryzji

Surowe zasady, obyczajowe rygory, pryncypialny światopogląd usiłują Polakom narzucać ludzie sami mający z nimi kłopoty

 

W Polsce dominuje wyobrażenie, że demokracja ma być oparta na systemie wartości chrześcijańskich, utożsamianych z etyką katolicką i nauczaniem społecznym Kościoła. Na zdjęciu: politycy PO dali się sfotografować, jak idą grupa na mszę przed radą krajową, 10 listopada 2007 r.

Z przyczyny dyżurnego skandalisty polskiej polityki Janusza Palikota do rodzimej debaty publicznej powróciły fundamentalne kwestie światopoglądowe wyrugowane z niej przez wnikliwe analizy emocjonalnych relacji premiera z prezydentem oraz trwałości ekstremalnej metamorfozy prezesa partii opozycyjnej. Deklarując solidarność z matką pogrążonego od lat w stanie wegetatywnym mężczyzny proszącej dla niego o eutanazję oraz stanowczo odrzucając zgłoszony przez Jarosława Gowina projekt ustawy bioetycznej, Palikot przypomniał, że jest nie tylko politycznym błaznem (co nie musi brzmieć uwłaczająco w ojczyźnie Stańczyka), ale także starannie wykształconym i mającym poważne przemyślenia absolwentem studiów filozoficznych.

W Polsce przyjęło się określać aborcję, antykoncepcję, eutanazję i zapłodnienie in vitro jako "tematy zastępcze", w przeciwieństwie do "prawdziwych" i "poważnych" problemów nurtujących społeczeństwo, jak waloryzacja emerytur i ceny kurczaków. Pomińmy już fakt, że bezpłodność, niechciana ciąża lub pogrążenie w śpiączce najbliższej osoby nie są bynajmniej problemami zastępczymi dla tych, którzy zostali nimi dotknięci, i używanie takiego określenia jest wobec nich nietaktem.

Są to sprawy obiektywnie ważne, bo dotyczące - dosłownie - życia i śmierci. Nie da się ich pominąć ani wyeliminować z publicznej debaty, w której mogą, a nawet powinny się pojawić różne ich ujęcia. W Polsce zamiast takiej debaty dotyczącej kwestii życia i śmierci mieliśmy grubą linię wyznaczającą granicę między "cywilizacją życia" i "cywilizacją śmierci" wytyczoną przez "obrońców życia".

Obiektywny pluralizm

Współcześni filozofowie polityki zgodnie przyjmują zróżnicowanie przekonań światopoglądowych za punkt wyjścia do poszukiwań optymalnych form demokratycznego procedowania. Inaczej mówiąc: głównym zadaniem i celem demokratycznego systemu politycznego jest wypracowanie sposobów koegzystencji i kooperacji obywateli mających różne i często rozbieżne światopoglądy, przeświadczenia religijne i systemy wartości.

W Polsce natomiast obecny prezydent obwieścił niegdyś, że jest tylko jeden system wartości. Często usłyszeć można, że wartości chrześcijańskie mają charakter uniwersalny, czyli mogą i powinny być przyjęte przez każdego (takiego argumentu używano ostatnio, gdy pojawiły się zastrzeżenia, że do nauczania etyki w szkołach sposobią się katecheci, mogący narzucać jeden system etyczny). Ponadto niekwestionowana jest dobitna teza Jana Pawła II, że demokracja bez wartości przeradza się w jawny lub ukryty totalitaryzm. W rezultacie utrwaliło się i dominuje wyobrażenie, że demokracja ma być oparta na systemie wartości chrześcijańskich, utożsamianych w Polsce z etyką katolicką i nauczaniem społecznym Kościoła. Przyjmuje to postać oznajmienia, że prawd moralnych nie poddaje się głosowaniu, czyli w praktyce stanowisko Kościoła ma być przyjęte jako niedyskutowalne. Roma locuta, causa finita.

Pogląd ten jest nie tylko kontrowersyjny, lecz po prostu nieprawdziwy. Są tego liczne przykłady. Demokracja funkcjonuje w Izraelu, Japonii, Indiach, a nawet Turcji, nie mówiąc już o wielowyznaniowych i wieloświatopoglądowych Stanach Zjednoczonych, czyli państwach, w których etyka katolicka i społeczna nauka Kościoła, a nawet (poza USA) wartości chrześcijańskie nie są szerzej znane, a tym bardziej respektowane. Co więcej, w każdym z nich dominują inne przekonania i wierzenia. Próba sugestii, że są one współbieżne z chrześcijańskimi lub tym bardziej katolickimi, w każdym z tych społeczeństw spotkałaby się ze stanowczym protestem. Podobnie jak teza, że demokracja tam funkcjonuje gorzej niż w Polsce.

Prawo do odmienności, prawo do debaty

Ani kwestie moralne, ani światopoglądowe nie podlegają głosowaniu, ale podlegają dyskusji. Najważniejsze w demokratycznej debacie jest uzgodnienie rozwiązań zapewniających swobodę kultywowania indywidualnych przekonań, bez uszczerbku dla innych.

Tego problemu nie da się z debaty usunąć ani przed nią zamknąć, a idące w tym kierunku próby są szkodliwe dla takiej debaty, zatem niebezpieczne dla demokracji. Demokracja, w której trzeba przyjmować jedynie słuszne stanowisko bez dyskusji, zamienia się w dyktaturę jednej opcji. A jak niedawno na tych łamach ("Gazeta" z 26 lutego) napisał prof. Stanisław Obirek, głos jednego z kościołów, "który powinien być jednym z wielu głosów wspólnot religijnych współtworzących polskie społeczeństwo, stał się głosem nie tylko dominującym, ale wręcz narzucającym rozwiązania konkretnych problemów, które są i powinny być rozwiązywane w wyniku społecznego kompromisu".

Wielu polskich polityków utożsamiających się z tym Kościołem także ma ciągotki do narzucania społeczeństwu jako jedynej dopuszczalnej swojej opcji wynikającej z ich subiektywnych przeświadczeń i wierzeń uważanych przez nich za obiektywne i uniwersalne. Niekoniecznie jednak sami podzielali je zawsze i w tej samej postaci co dziś.

Są w Krakowie tacy, którzy pamiętają Jarosława Gowina z czasów, gdy nie był pryncypialistą moralnym i gorliwym katolikiem, lecz młodym człowiekiem przeżywającym rozterki światopoglądowe i religijne. Teraz zachowuje się tak, jakby obecnym młodym współobywatelom chciał odebrać prawo do poszukiwań, których sam dokonywał.

Jan Rokita też jest pamiętany sprzed odkrycia swojego powinowactwa z Anielą Dulską, gdy był lewicowym politykiem o liberalnych przekonaniach. Teraz chciałby Polakom "szarpnąć cugle". Wielu obywateli nie zapomniało zapewne Jarosława Kaczyńskiego sprzed sojuszu z księdzem Rydzykiem, gdy uważał fundamentalizm i integryzm religijny za szkodliwy dla Polski i dla katolicyzmu ("ZChN to najkrótsza droga do dechrystianizacji Polski"). Dziś Radio Maryja stanowi trzon jego zaplecza politycznego.

Kazimierza Marcinkiewicza bodaj wszyscy pamiętają sprzed okresu zauroczenia Isabel, gdy wygłaszał przy licznych okazjach i bez żadnej okazji pogadanki o wartościach rodzinnych, sile wierności małżeńskiej i walorach katolickiego wychowania, które sam odebrał i usilnie chciał upowszechniać w polskiej szkole i społeczeństwie.

To nie tylko kwestia hipokryzji, choć ta też jest drażniąca. Gdy prezes Kaczyński postanowił wykorzystać perypetie matrymonialno-alimentacyjne Ludwika Dorna do jego moralnej dyskredytacji, wyszło na jaw, że w podzielającym zgorszenie prezesa kierownictwie PiS nie brak rozwodników, alimenciarzy, uczestników nieformalnych związków itp. Surowe zasady, obyczajowe rygory, pryncypialny światopogląd usiłują Polakom narzucać ludzie sami mający z nimi kłopoty.

Światopogląd i polityka

Ale w polityce chodzi też o względy pragmatyczne. Platforma Obywatelska wygrała ostatnie wybory dzięki bezprzykładnej mobilizacji młodego i wielkomiejskiego elektoratu, który poparł ją nie ze względu na konserwatywne elementy w poglądach niektórych jej kandydatów, lecz pomimo ich obecności. Epatowanie tych ludzi moralnym pryncypializmem i religijnym integryzmem to polityczne igranie z ogniem. Może się dla PO skończyć gorzej niż dla PiS składanie przez Jarosława Kaczyńskiego młodym Polakom obietnic (w ostatniej partyjnej reklamówce), że pomoże im w zakładaniu rodziny i kupnie mieszkania, bo ich dobrze rozumie. Ciekawe, skąd to jego zrozumienie w kwestiach, w których nie ma żadnego osobistego doświadczenia.

To nie tylko doktrynalny problem z wytłumaczeniem powodów potępiania innych niż kopulacja metod zapłodnienia przez przywódców Kościoła głoszącego, że jego założyciel przyszedł na świat właśnie bez "poczęcia w naturalnym akcie wewnątrz małżeństwa" (na co zwrócił uwagę w "Gazecie" z 12 lutego dr Kazimierz Bem, student teologii i przyszły pastor, chyba nie gorszy chrześcijanin). Chodzi o możliwość debaty prowadzonej bez założenia, że tylko jedno stanowisko jest słuszne, a podział poglądów biegnie wzdłuż wyraźnej linii oddzielającej prawdę i fałsz, dobro i zło, zatem tylko rzecznicy jednego poglądu mogą mieć rację. Chodzi o przyjęcie do wiadomości, że różne wartości mogą być w konflikcie. Czasem trzeba wybierać między różnymi formami zła (co wiedzieli już autorzy greckich tragedii i o czym uczymy w szkołach na przykładzie Antygony) lub rozmaitymi postaciami dobra (więc czasami pewne dobro trzeba poświęcić dla innego, większego od niego), a racje mogą być podzielone, więc powinny być uzgadniane, nie narzucane.

Gwoli sprawiedliwości trzeba podkreślić, że skłonności fundamentalistyczne i absolutystyczne ujawniają się nie tylko po stronie Kościoła i jego politycznych reprezentantów. Ostatnio dali o sobie znać fanatycy światopoglądu naukowego, którzy potępiają jako zabobon i żądają wyeliminowania z życia publicznego wszystkich przeświadczeń, których nie da się zapisać w formie rozwiązywalnego układu równań (tym razem zażądali wyeliminowania wróżbiarstwa z listy legalnych zawodów).

Ich głos jako wykluczający wszystkie inne (czyli nienaukowe, a o kryteriach naukowości mieliby decydować oni sami) jest równie niebezpieczny dla debaty publicznej, a w najistotniejszych kwestiach światopoglądowych - mało przydatny. W sprawach zapłodnienia in vitro, aborcji, antykoncepcji, eutanazji nauka raczej problemy pogłębia (o co nie można jej obwiniać, bo to wynika z jej postępów niosących wiele pożytku i dobra), niż pomaga je rozwiązywać.

Ucząca historii Anna Dzierzgowska skarżyła się ("Gazeta" z 23 lutego), że w polskiej debacie publicznej i edukacji szkolnej nie przyjmuje się do wiadomości, że jest wiele historii i usiłuje się narzucić jedną wersję jako obowiązującą, uprawomocnioną przez oficjalną politykę historyczną. Z kolei dr Adam Kalbarczyk ("Gazeta" z 25 lutego) utyskiwał, że edukacja została uczyniona drugim, obok bioetyki, frontem wojny ideologicznej, a jednym z jej szańców stał się kanon lektur szkolnych forsowany przez siły narodowo-patriotyczne, mniej przywiązujące wagi do rangi artystycznej lektur obowiązkowych niż do ich słuszności ideowo-światopoglądowej. Tak jak w bioetyce absolutyzują wartości jednej religii, tak w humanistyce absolutyzują wartości jednej kultury.

Dobrze, że Donald Tusk nie uległ presji jego propagatorów i nie stłumił debaty grożącej wewnętrznym skłóceniem jego macierzystej partii, lecz do takiej publicznej debaty zachęcił.

 

http://wyborcza.pl/1,75515,6384308,Szance_hipokryzji.html

 

3

 

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin