RODZINA, która chroni.doc

(66 KB) Pobierz
RODZINA, KTÓRA OCHRANIA

RODZINA, KTÓRA OCHRANIA

Czynnik chroniący

    Wiele lat temu, w szkole podstawowej w szóstej klasie byłem świadkiem pewnego wydarzenia. Mieliśmy lekcję z dość surowym i niezbyt lubianym nauczycielem. Z perspektywy czasu sądzę, że ta niechęć uczniów była trochę uzasadniona. Nauczyciel ów miał zwyczaj ułatwiać sobie pracę audycjami telewizyjnymi. Również i tym razem skierował się do szafki, w której dla osłony przed uczniowskim wandalizmem schowany był telewizor. Z namaszczeniem otworzył kłódkę zamykającą szafkę i uchylił drzwiczki. I stało się! Z szafki z hukiem wypadł skulony kolega Kacper, który przemyślnie tam się ukrył. Nauczyciel stał jak skamieniały. Klasa oszalała, wrzeszczeliśmy i śmialiśmy się do rozpuku, całą mocą gardeł. Lekcja była definitywnie stracona, bo nikt nie zdołałby nas ponownie skupić na temacie.

    Kacper dostrzegł przebudzenie nauczyciela i zaczął uciekać. Ale gdzie? Na parapet zewnętrzny najbliższego okna (rzecz działa się na drugim piętrze), zręcznie przebiegł do następnego okna, wpadł znowu do klasy i rozpoczęła się gonitwa z nauczycielem, który usiłował walnąć Kacpra dziennikiem w głowę. Kacper zręcznie, wśród salw śmiechu unikał bezpośredniego spotkania, po czym wymknął się na korytarz. I tyle go widziano.
    Kacper jeszcze rok wcześniej był jednym z najlepszych uczniów w szkole i zachowywał się więcej niż poprawnie. Czy opisane zajście było efektem wchodzenia w wiek dojrzewania? Nie, był to efekt toczącego się rozwodu rodziców Kacpra.
    Zatem kryzys rodziny stał się powodem kryzysu w szkole. Co ciekawe, strategia obrana przez Kacpra (bo była to strategia, gra) była przynajmniej częściowo owocna. Oto wzywani do szkoły rodzice musieli zwrócić się ku zewnętrznemu problemowi i mieli trochę mniej siły na swój konflikt. Niestety, mimo wysiłków i dobrego pomysłu Kacprowi nie udało się skleić tego, co już zmurszało. Rodzice się rozwiedli, a Kacper zasilił grono cyników.
    Dobrze, dobrze, ale znamy wiele dzieci samotnych matek uczących się znakomicie. Owszem - tu kolejna historia. Kilka lat później, w liceum, siedziałem obok szkolnego prymusa. Wygrał dwie olimpiady i był poza zasięgiem szkolnej konkurencji. Dobry we wszystkim: w nauce, w sporcie, w działaniach społecznych. Siedzieliśmy obok siebie, ale nikt nie znał jego tajemnicy - ojciec był alkoholikiem i opuścił rodzinę. Mój kolega kompensował sobie wynikami w nauce to zasadnicze życiowe niepowodzenie. Wydaje się zatem, że jego strategia była owocna, przecież zanim skończył liceum miał już indeks w kieszeni. Nic z tego. Wprawdzie skończył studia i to znakomicie, ale... nie potrafił ułożyć sobie życia. Szybko wszedł w fazę permanentnego kryzysu, chaotycznych wyborów i konfliktogennych sytuacji. Długo tego nie rozumiałem, aż w wiele lat później wyjawił mi przypadkiem tajemnicę swego domu. Co się z nim teraz dzieje? Nie wiem. Ślad po nim zaginął. Może gdzieś wyemigrował?
    Przytoczyłem te dwie historie bez szczęśliwego zakończenia, aby zwrócić uwagę na kapitalną wagę tego, co się dzieje w rodzinie naszych uczniów. Okazuje się, że nie tylko relacja rodzic - dziecko, ale i relacja między rodzicami ma znaczenie dla prawidłowego rozwoju i prostych ścieżek naszego życia. Zatem nie dziwi podstawowe znaczenie tych relacji w kontekście rozwijania się problemów, dysfunkcji, nałogów. W ten właśnie sposób tworzy się zwykle tzw. grupa ryzyka.
     Dobre relacje osobowe z rodzicami są najpotężniejszym czynnikiem chroniącym dziecko czy nastolatka przed większością problemów rozwojowych. Jest to dawno zidentyfikowany i nieustannie potwierdzany czynnik chroniący. Ważnym narzędziem profilaktycznym wydaje się zatem wzmacnianie więzi między dziećmi a rodzicami - wzmacnianie rodziny. Rodzina powiązana silnymi relacjami osobowymi jest nie do ruszenia, a osoby wewnątrz są chronione i bezpieczne.

Rodzina chroni zawsze

    A co z rodzicami nadopiekuńczymi, którzy więżą swe dzieci w ciasnym gorsecie? A co z rodzicami patologicznymi - złodziejami, maniakami seksualnymi, alkoholikami i co tam jeszcze? Co z rodzicami, którzy wprost żyją ze swoich dzieci? Cóż, w życiu zdarza się wiele patologii i jestem ich świadomy. Chcę jednak stwierdzić, że RODZINA CHRONI ZAWSZE! Nawet wtedy, gdy jednocześnie szkodzi. Dlatego najgorszą rzeczą, jaką może zrobić wychowawca, jest jej ignorowanie, deprecjonowanie, marginalizowanie.
    A co zrobić z rodzinami przenikniętymi przemocą? Oczywiście, interweniować zgodnie ze zdrowym rozsądkiem. Ala przecież są rodziny, które nie tylko szkodzą, ale zabijają! Owszem, ale to nie są rodziny. Rodzina jest zawsze wtedy, gdy jej członków wiążą relacje osobowe. Jeśli wiąże ich tylko: przyzwyczajenie, prawo, majątek, wygoda, emocje itp., to nie jest to rodzina tylko inny rodzaj zrzeszenia, swego rodzaju "wytwór rodzinopodobny". Dziecko jest wtedy po prostu... sierotą, ze wszystkimi tego faktu konsekwencjami. Rodziny nie niszczą zatem wspomniane patologie, jej choroby. Niszczą ją tylko decyzje, które skutkują zrywaniem relacji osobowych. Nie zachodzi to tak często, jak się nam wydaje. Częste są choroby, wady, dysfunkcje, ale decyzji "szatańskich" nie ma aż tak dużo. Gdyby przeważał dramat w postaci zrywania relacji osobowych, to żadne społeczeństwo tego by po prostu nie wytrzymało. Ginęłyby całe narody i cywilizacje. Byłby to zasadniczy czynnik historyczny. A oto trwamy! Zatem muszą przeważać rodziny rzeczywiste, powiązane relacjami osobowymi. I te rodziny chronią. Powtórzę zatem - RODZINA CHRONI ZAWSZE.

Wątpliwości po raz drugi

    Zapewne Czytelnik jest już trochę poirytowany tymi banałami. Co to w końcu za odkrycie, że "rodzina jako wspólnota osób powiązanych relacjami osobowymi chroni swoich członków przed dysfunkcjami"? Przecież to niemal oczywiste. Gdybyż "ci rodzice" to zrozumieli! Byłoby mniej kłopotów z ich dziećmi - uczniami. A więc o co chodzi?
    Po pierwsze, to nie jest moje odkrycie. Relacjonuję tylko to, co zawierają empiryczne badania psychologów. Ponieważ jednak nawet oni nie do końca zdają się rozumieć sytuację, bo uważają, że "jak jest dobrze, to chroni, a jak jest źle, to nie chroni", mogę przypuszczać, że pomyłki w tej dziedzinie są powszechne.

Rozpatrzmy, co tu może być zaskakujące lub niejasne

    Często nie zauważamy istniejących relacji osobowych w rodzinach dotkniętych tzw. patologiami. Dzieje się tak dlatego, że nie odróżniamy tego, co jest relacją osobową od innych odniesień (tzw. relacji istotowych lub kategorialnych). Oprócz więzi osobowej, opartej na akcie istnienia człowieka, na jego egzystencji, łączą nas inne relacje - funkcjonalne, emocjonalne, biologiczne. Najtrudniej jest zauważyć, że np. emocje, uczucia, nawet bardzo intensywne i autentyczne, nie są relacjami osobowymi. Odnoszą się bowiem tylko do części naszych cech czy właściwości cielesnych lub psychicznych, a nie do całego człowieka. Uczuciowo kochamy zawsze za coś, osobowo kochamy, bo nasz przedmiot miłości po prostu jest.
    Ta złożoność człowieka jako osobliwego bytu sprawia, że może on od strony uczuć niszczyć i burzyć to, co od strony relacji pracowicie buduje. Czasami jest bardzo trudno zauważyć, że w danej rodzinie, pomimo jaskrawych zaniedbań czy trudności jednak trwają relacje osobowe - jakieś elementarne nawet zaufanie (wiara), jakieś podstawowe dążenie do dobra (nadzieja) czy podstawowa akceptacja istnienia osób czyli miłość. Czasami może być tak źle, że wprost nie widać skutków relacji osobowych, bo są ukryte pod lawiną drugorzędnych trudności, "tu i teraz" nawet dramatycznych, nawet naprawdę niszczących, ale jednak takich, które nie zdołały jeszcze całkowicie zniszczyć relacji. Relacje bowiem podlegają zniszczeniu jedynie na mocy wyraźnej wolnej decyzji - w pełni świadomej i niszczącej. Taka "pełnia" decyzji zdarza się nam, ludziom, dość rzadko. Być może jesteśmy za leniwi, aby zerwać relacje osobowe, kto wie? O wiele łatwiej nam przychodzi falowanie uczuć, co jest zresztą naturalne.
    Oczywiście najlepiej jest wtedy, gdy uczucia i relacje się zgadzają i wspomagają. Wtedy jest ład i harmonia. Każdy chyba jednak doświadczył rozbratu między tym, co się robić powinno i wewnętrznie chce, a tym, co się "chce" od strony ciała, uczuć, "niższych" motorów. Taki już nasz los człowieczy.
    Współczesna kultura nie wspomaga dojrzałego ujmowania człowieka. Najgroźniejsza jest sytuacja, gdy zmyleni pozorami uznajemy, że trzeba już zerwać relacje osobowe, gdyż jest tyle przejawów negatywnych płynących np. od strony zachowań czy uczuć, że decydujemy się na ten krok. Skutki są fatalne. Mieliśmy szansę podtrzymać wiarę, nadzieję, miłość, a zerwaliśmy je, bo tak się nam wydawało lepiej. Jest to chyba najbardziej dramatyczna pułapka, jaka może nas zniszczyć - pomyłka co do trwania i roli miłości. Owszem, czasami jest tak, że ktoś nas autentycznie niszczy i nie kocha. Znacznie częściej są to jednak pomyłki, pozory, zmienne zareagowania.
    W wielkim stopniu dotyczy to rozważanego problemu. Jeśli ktoś ma złe doświadczenia rodzinne, jeśli zdarzyło mu się uczestniczyć w "pseudorodzinie" lub nawet tylko jest czegoś takiego świadkiem (co może się zdarzyć nauczycielowi) - wtedy może wątpić w wartość i rolę ochronną rodziców, rodziny, relacji. Ignoruje wtedy najważniejszy czynnik profilaktyczny, nie wspiera go, nie buduje, osłabia. Nawet zwykła wywiadówka może być pod tym względem diagnostyczna. Czy przeciętny nauczyciel zastanawia się, jak jego informacje wpłyną na relacje w rodzinie? Zwykle wali prosto z mostu i nie bez pewnej satysfakcji tzw. "prawdę w oczy". A trzeba delikatniej, mądrzej, trzeba pytać: jak to, co robię jako nauczyciel, działa na rodzinę ucznia, na relacje jego i rodziców? Za mało o to pytamy, za mało pomagamy rodzicom być dobrymi rodzicami, za mało z nimi się liczymy.
    Znamienny jest pod tym względem udany eksperyment psycholog Aleksandry Karasowskiej. Pracując z grupą dzieci z rodzin dysfunkcyjnych postawiła na... trening umiejętności wychowawczych ich rodziców. Sami rodzice byli zaskoczeni. Jak to? My? Tacy "skreśleni rodzice", nierzadko uzależnieni, mamy tu jeszcze coś do zrobienia? A jednak eksperyment powiódł się, gdyż Pani Aleksandra mądrze oddzieliła to, co drugorzędne choć faktyczne (rzeczywiste straty dzieci, zwłaszcza emocjonalne), od tego, co jeszcze bardziej ważne, prawdziwsze: od relacji dziecko - rodzic i rodzic - dziecko, które to relacje jeszcze trwały, były żywe, stanowiły podstawę całego zamiaru. I zamiar się udał. Udało się pomóc dzieciom i ich rodzicom. Odnaleźli lepsze życie.
    Oto angażujemy się w duże przedsięwzięcia w postaci masowych programów profilaktycznych, a zaniedbujemy to, co ważniejsze i co działa. Zauważmy, jak słabo się przejmujemy choćby takim przedmiotem szkolnym jak "wychowanie do życia w rodzinie". Każda szkoła, która zaniedbuje ten przedmiot (a znam takie) grzeszy z punktu widzenia teorii profilaktyki. Z jednej strony szyje, a z drugiej pruje to, co uszyte. Wysiłki profilaktyczne nie dadzą NIC, jeśli nie będziemy cierpliwie, mądrze i wytrwale zabiegali o silną pozycję rodziny. Kultury czy cywilizacje, które pozwolą sobie to zaniedbać, w sposób oczywisty zginą. Nie dziwią mnie ogromne statystyki dysfunkcji w krajach, które zafundowały sobie antyrodzinną kulturę. Albo to zmienią, albo po prostu... zginą "jak plewa, którą wiatr rozmiata".

dr Krzysztof Wojcieszek

dr Krzysztof Wojcieszek - autor licznych publikacji i programów profilaktycznych
(Noe, Debata, Korekta, Przygotowanie do profilaktyki domowej, Sonda 21
i innych)

http://www.wychowawca.pl/miesiecznik/12_120/03.htm

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin