Heyer Georgette - Kuzynka.pdf

(1121 KB) Pobierz
Cousin Kate
Georgette Heyer
KUZYNKA
1
1
O żadnej porze dnia ani nocy oberża „Pod Byczą Facjatą” nie była miejscem cichym i sennym. Kiedy więc tuż
przed dziesiątą rano od strony Aldersgate wtoczył się na dziedziniec wyładowany po sam dach dyliżans z Wisbech,
wydawało się - a przynajmniej takie odniosła wrażenie pewna zmęczona i przygnębiona pasażerka - że cały
podwórzec zastawiony jest najrozmaitszymi pojazdami, od żółtej karety pocztowej aż po furgon o sterczących w
górę dyszlach, oraz dopiero co przywiezionymi pakunkami i tobołkami. Wokół panowały zamieszanie i krzątanina,
tak że panna Malvern, która właśnie zeszła ze stopni dyliżansu, stała przez kilka minut zdezorientowana,
rozglądając się bezradnie. Dopóki woźnica nie rzucił jej pod nogi obwiązanego sznurkiem kuferka, zawierającego
cały jej ziemski dobytek, i nie udzielił zbawiennej rady, by miała oko na swój bagaż, nikt nie zwrócił na nią
najmniejszej uwagi poza. dwiema osobami: tutejszym stajennym, który właśnie wyprowadzał dwa konie i nader
uprzejmie poprosił ją o zejście z drogi, oraz jednym z wszechobecnych ulicznych handlarzy, który zaczepił ją
błagając, by kupiła od niego łakocie. Woźnica, atakowany zewsząd okrzykami kilku niecierpliwych podróżnych,
domagających się natychmiastowego zdjęcia swych pudeł i kuferków, nie miał zbyt wiele czasu na próżną
gadaninę, ale delikatna uroda panny Malvern i jej młodzieńcza niewinność skłoniły go do zapytania, czy ktoś
wyjdzie jej na spotkanie. Kiedy przecząco potrząsnęła głową, z dezaprobatą cmoknął ustami, wyrażając nadzieję,
że młoda dama przynajmniej wie, dokąd ma zamiar się udać.
Błysk rozbawienia rozświetlił wielkie szare oczy panny Malvern. Odparła z ledwo zauważalnym uśmieszkiem:
- O, tak! Dobrze wiem!
- Przydałby się panience jakiś powóz! - stwierdził woźnica.
- Nie, nie. Potrzebuję tylko tragarza! - powiedziała panna Malvern ze zdecydowaniem, którego nikt by się po
niej nie spodziewał.
Woźnica miał najwyraźniej ochotę przedyskutować tę kwestię, ale ponieważ jakaś korpulentna niewiasta
zaczęła go szarpać za poły paltota, piskliwie dopytując się o koszyk z rybami powierzony jego opiece, zmuszony
był pozostawić pannę Malvern jej losowi, krzyknąwszy jedynie donośnym głosem na tragarza, aby zajął się kufrem
młodej damy.
Na wezwanie woźnicy odpowiedział tęgi osobnik w uniformie z lampasami, podejmując się za sumę sześciu
pensów zanieść kufer panny Malvern do składu towarowego „Josiah Nidd i Syn, Firma Przewozowa”. Ponieważ
obiekt ten znajdował się zaledwie ćwierć mili od oberży „Pod Byczą Facjatą”, panna Malvern miała uzasadnione
podejrzenie, że straszliwie przepłaca; ale chociaż pełne przygód lata dzieciństwa, spędzone przy wojsku, nauczyły
ją targować się z portugalskimi chłopami i hiszpańskimi mulnikami, nie miała najmniejszej ochoty wszczynać
dyskusji na środku dziedzińca londyńskiego zajazdu, toteż zgodziła się na tę cenę, życząc sobie, by tragarz
zaprowadził ją składu towarowego.
Nieruchomość ta, znajdująca się w posiadaniu pana Nidda i jego syna już od kilku lat, była początkowo
gospodą, nie dorównującą wprawdzie rozmiarami i poziomem oberży „Pod Byczą Facjatą”, lecz podobnie jak ona
miała dziedziniec otoczony krużgankiem oraz stajnie i wozownie. Dużą część podwórca zajmował olbrzymi furgon
osadzony na walcowatych kołach o średnicy dziewięciu cali, przykryty nasuwaną budą. Trzech krzepkich zuchów
zajętych było ładowaniem na tenże pojazd mnóstwa rzeczy, począwszy od skrzynek, na narzędziach do prac
rolnych skończywszy, a ich poczynaniami kierował, nie szczędząc przy tym ostrych słów krytyki, starszy
dżentelmen, siedzący na balkonie z jednej strony dziedzińca. Poniżej balkonu znajdowały się niegdyś szklane
2
drzwi, które otwierały się zapraszająco do barku kawowego, ale teraz zostały zastąpione pomalowanymi na zielono
wrotami, otoczone skrzynkami geranium i zaopatrzone w mosiężną błyszczącą kołatkę, co nieomylnie świadczyło,
że niegdysiejsza gospoda stała się posiadłością prywatną. Szukając przejścia między stosami pakunków i
wskazując jednocześnie drogę tragarzowi, panna Malvern podeszła do drzwi i bezceremonialnie ujmując za
klamkę, wkroczyła do wąskiego korytarza, skąd wchodziło się do dawnego barku, a schody o nierównych
stopniach wiodły na wyższe piętra. Kiedy kuferek znalazł się na podłodze, a tragarz został oddalony, panna
Malvern wydała westchnienie ulgi jak ktoś, kto pomyślnie zakończył niebezpieczną eskapadę, i zawołała:
- Sara?!
Ponieważ nie uzyskała natychmiastowej odpowiedzi, zawołała ponownie, tym razem głośniej, i podeszła do
schodów. Gdy tylko postawiła stopę na pierwszym stopniu, drzwi na końcu korytarza otworzyły się nagle i stanęła
w nich jejmość w kwiecistej sukni, ze staromodną chustą przewiązaną na obfitym biuście i w wykrochmalonym
muślinowym czepku z kokardą pod brodą. Chwilę stała na progu jak oniemiała, aż wreszcie sapnęła:
- Panna Kate! Nie do wiary! O moje kochanie, moja mała owieczko!
Zrobiła krok do przodu, rozkładając pulchne ramiona, i panna Malvern, śmiejąc się i płacząc, wpadła w nie i
odwzajemniła uścisk, mówiąc przy tym chaotycznie:
- Och, Saro! Saro! Jak wspaniale cię znowu zobaczyć! Niczego innego nie pragnęłam przez cały czas! Och,
Saro, jestem taka zmęczona i przygnębiona, i nie miałam dokąd pójść, ale nie chciałabym się wam narzucać, tobie i
biednemu panu Nidd! Tylko do czasu, aż znajdę sobie nową posadę!
Łzy zalśniły na policzkach pani Nidd, ale odparła karcąco:
- Proszę tak nie mówić, panno Kate! Nigdy! I dokąd miałabyś pójść, może mi powiesz? No, chodź do kuchni,
bądź grzeczną dziewczynką, a ja postawię czajnik na ogniu i przygotuję ci kromkę chleba z masłem!
Panna Malvern wytarła łzy i westchnęła.
- Dałabyś wiarę, że taka ze mnie płaczka? To była straszna podróż - sześcioro nas w środku! - i ani chwili, by
pokrzepić się czymś poza łykiem kawy, gdy zatrzymaliśmy się na śniadanie.
Pani Nidd, która zaprowadziła przybyłą do kuchni i usadziła w fotelu, zapytała z oburzeniem:
- Nie chcesz chyba przez to powiedzieć, że przyjechałaś zwyczajnym dyliżansem, panno Kate?
- Oczywiście, że tak. Cóż, chyba nie oczekiwałaś, że przyślą mnie tu pocztą? A jeśli miałaś na myśli dyliżans
pocztowy, to naprawdę jestem ogromnie szczęśliwa, że nie wsadzili mnie do niego, gdyż przybył on do Londynu
tuż po czwartej nad ranem! I co bym wtedy zrobiła?
- Przyszłabyś prosto do nas! Na miłość boską, drogie dziecko, co się takiego stało, że wróciłaś tak nagle, nie
uprzedziwszy mnie? Wyszłabym po ciebie.
- Nie było na to czasu - wyjaśniła Kate. - Poza tym nie miałam ani grosza, dlaczego więc mielibyście płacić za
list, zwłaszcza że zjawiłabym się zaraz po nim? Zostałam odprawiona, Saro.
- Odprawiona?! - powtórzyła pani Nidd z przerażeniem.
- Tak, ale dostałam referencje - odrzekła Kate z łobuzerskim błyskiem w oku. - Wprawdzie pani Grittleton nie
chciała mi ich dać, ale pan Astley zapewnił mnie, że wystawi mi je jego żona. Było mu bardzo przykro, że
odchodzę. Jej - jak sądzę - także, ponieważ dobrze się rozumiałyśmy, a i dzieci lubiły mnie i słuchały.
- A kim, na Boga, jest ta pani Grittleton? - zapytała pani Nidd, przerywając na chwilę odmierzanie łyżeczek
herbaty i wsypywanie ich do sporych rozmiarów czajniczka.
3
- Smoczyskiem ziejącym ogniem - odrzekła Kate.
- Już ja bym dała temu smokowi popalić! Ale kto to jest, kochanie? I co ma do powiedzenia w tej sprawie?
- To matka pani Astley. I ma dużo do powiedzenia, możesz mi wierzyć! Nie spodobałam jej się od pierwszej
chwili, gdy mnie zobaczyła. Stwierdziła, że jestem za młoda, by opiekować się jej wnukami, i powiedziała biednej
pani Astley, że chcę podstępem wkraść się w jej łaski. Tak, tak, i że jestem chytra i przebiegła! A wszystko
dlatego, że jej obrzydliwy syn chciał mnie pocałować i dostał za to policzek. Ale nie mam pojęcia, skąd przyszło
jej do głowy, że świadczy to o mojej przebiegłości! Och, Saro, takiego idioty jeszcze nie widziałaś! Jest równie
głupi jak jego siostra, ale ani w połowie tak sympatyczny! Można ją uważać za gąskę, którą rzeczywiście jest, lecz
to najmilsze stworzenie pod słońcem! Natomiast jeśli ja jestem za młoda, by zajmować się dziećmi, to kiedy ona
zdążyła urodzić aż trójkę! Nie może być starsza ode mnie więcej niż trzy lata, a taki z niej kurzy móżdżek, Saro!
Teraz zaś poroniła czwarte dziecko i pani Grittleton wini za to mnie! Co do pana Astleya, myślę, że po prostu boi
się wyrzucić ją z domu, chociaż sam mi powiedział, że odkąd świekra mieszka z nimi, bez przerwy są z nią jakieś
kłopoty. Jeśli zaś chodzi o młodego Grittletona... - Urwała krztusząc się ze śmiechu. - Co on mi o nim mówił, Saro!
Nie mogę powstrzymać się od śmiechu! Ale zamiary miał ten odrażający człowiek najuczciwsze! Oświadczył mi
się! I właśnie przez to pani Grittleton wpadła w taką furię, ponieważ nijak nie mogłam, chociaż bardzo się
starałam, przekonać jej, że za nic w świecie nie poślubię jej wstrętnego synalka. Nadętym tonem wygłosiła taką
tyradę i tak zbeształa biedną panią Astley, że ta ze strachu dostała silnych konwulsji i poroniła. Pan Astley nie
mógł więc zrobić nic innego, jak tylko mnie odprawić. Muszę jednak przyznać, że zachował się bardzo ładnie,
ponieważ zapłacił mi za cały rok, a przecież pracowałam u nich zaledwie sześć miesięcy, i polecił mnie odwieźć
własnym powozem na przystanek dyliżansu. Jednak zważywszy na to, że - jak mi sam powiedział - nie uważał,
bym w czymkolwiek zawiniła, powinien był raczej polecić spakować swe rzeczy pani Grittleton, a nie mnie.
Jednak nie wykazał się charakterem!
- Charakterem?! - wykrzyknęła pani Nidd, zdejmując pokrywkę z jednego z czajniczków stojących na ogniu i
wojowniczo mieszając jego zawartość. - No, widzisz, właśnie tacy oni są, każdy z nich, bez wyjątku. Zrobią
wszystko, byle tylko mieć święty spokój. Mężczyźni! - Ponownie przykryła czajniczek i z wyraźnym niepokojem
spojrzała na swoją wychowanicę. - Nie twierdzę, że powinnaś była przyjąć oświadczyny tego młodego Grittletona,
ale, drogie dziecko, co teraz poczniesz?
- Poszukam sobie nowej posady, naturalnie - odpowiedziała Kate. - Mam zamiar codziennie przeglądać oferty
w biurze pośrednictwa pracy. Tylko... - Urwała, patrząc niepewnie na panią Nidd.
- Tylko co? - zapytała wyczekująco zaniepokojona dama.
- Pomyślałam sobie, Saro... Wiem, że będziesz temu przeciwna, lecz myślę, że powinnam raczej szukać posady
jako pomoc domowa.
- Co też...! Po moim trupie! - wykrzyknęła pani Nidd. - Bóg jeden wie, jak rwałam włosy z głowy, gdy
zatrudniłaś się jako guwernantka, ale tamto to przynajmniej była posada dla panienki z dobrego domu. Lecz jeśli
zamierzasz zostać kucharką albo...
- Nie sądzę, aby ktoś, kto ma dobrze w głowie, zdecydował się mnie zatrudnić w tym charakterze - śmiejąc się
weszła jej w słowo Kate. - Wiesz dobrze, że nie potrafię ugotować nawet jajka na twardo! Nie, myślę natomiast, że
całkiem dobrze, a w każdym razie znośnie, poradziłabym sobie jako pokojówka! A nawet mogłabym potem zostać
garderobianą! To byłaby już nie byle jaka pozycja, a do tego pieniądze. Ochmistrzyni pani Astley ma kuzynkę,
4
która jest garderobianą jednej ze znanych dam, i nie dałabyś wiary, jak ma wypchany mieszek!
- O, z całą pewnością nie! - odparła z przekąsem pani Nidd. - A nawet gdyby to miała być prawda...
- Ależ to najprawdziwsza prawda! - upierała się Kate. - Po pierwsze, dobra garderobiana dostaje o wiele wyższe
wynagrodzenie niż zwykła guwernantka, nie mówiąc już o tym, że ma ważniejszą pozycję! No, chyba że
guwernantka jest wyjątkowo wszechstronnie wykształcona i może uczyć dobrych manier oraz zasad bon tonu. Ale
nawet takiej osobie nikt nie wsuwa do ręki suwerena ani banknotu, by ją sobie pozyskać. Dobrze o tym wiesz.
- O czym ty mówisz?! - wybuchnęła pani Nidd.
Kate przewróciła oczami.
- Tak, to szokujące, nieprawdaż? Niestety, ludzie ubodzy nie mogą sobie pozwolić na grymaszenie, więc
zdecydowałam, że pieniądze - a przynajmniej jaka taka niezależność - są dla mnie ważniejsze niż moje dobre
urodzenie. Nie, nie, wysłuchaj mnie! Wiesz przecież, że nie mam jakichś szczególnych umiejętności cenionych w
towarzystwie. Nie mówię po włosku ani nie umiem grać na pianinie - a już na pewno nie na harfie - i nawet jeśli
ktoś chciałby nauczyć swe dzieci hiszpańskiego, co się na ogół nie zdarza, na pewno nie życzyłby sobie, aby był to
„koszarowy” hiszpański, a ja znam tylko taki! A z drugiej strony umiem przecież szyć i robić wykroje, i cudownie
układać włosy! I kiedyś uczesałam panią Astley, jak wybierała się na bal, po tym gdy służąca zrobiła jej na głowie
klasyczny kołtun. Więc...
- Nie! - powiedziała pani Nidd tonem nie znoszącym sprzeciwu. - Wypij herbatę, zjedz pyszną kromkę chleba z
masłem i przestań wygadywać głupstwa! Nigdy nie słyszałam podobnych bzdur! I nie mów już nigdy o narzucaniu
się panu Nidd i mnie, ponieważ w ogóle o niczym takim nie ma mowy, uważam więc podobną uwagę za nietakt z
twojej strony, panno Kate!
Kate ujęła jej dłoń i przytuliła do swojego policzka.
- Nie, nie, Saro! Ty zawsze wiesz lepiej! Nie miałabym sumienia, gdybym obarczyła was moją osobą. Kiedy
pomyślę, ile spraw macie na głowie i że starszy pan Nidd tu mieszka, i wszystkie jego wnuczęta na waszym
garnuszku, i cały ten dom! Nie powinnam przyjeżdżać do was nawet z krótką wizytą! Przecież nie mogę tu zostać
na zawsze, moja droga, najdroższa Saro! No, powiedz sama!
- Nie, nie możesz - przyznała pani Nidd. - To nie byłoby dla ciebie odpowiednie. I nie w tym rzecz, że mamy tu
siostrzeńców, jest ich tylko trzech, a jeden z nich mieszka z ma... to znaczy z siostrą Joego, Maggie, takiego
niejadka jak ona jeszcze nigdy w życiu nie spotkałaś! Ale to dobra kobieta i muszę powiedzieć, że zawsze chętnie
przychodzi i mi pomaga - jeśli to można nazwać pomocą! Lecz skład towarowy to nie miejsce dla ciebie, drogie
dziecko, to oczywiste! Coś jednak wymyślimy, możesz być spokojna!
- Ja już wymyśliłam - mruknęła Kate przekornie.
- Nie, panno Kate. Jesteś przemęczona tą okropną podróżą dyliżansem i całą ową wrzawą spowodowaną przez
tę panią Brimstone, czy jak się tam ona nazywa. Poczujesz się lepiej, kiedy zaprowadzę cię do łóżka, co zamierzam
zrobić, gdy tylko wypijesz herbatę. Wyśpisz się, a kiedy wstaniesz, dostaniesz obiad w saloniku na górze i wtedy
zastanowimy się, co dalej.
Kate westchnęła.
- Rzeczywiście, jestem bardzo zmęczona - przyznała - ale z chęcią zjem obiad na dole, z wami wszystkimi. Nie
chciałabym...
- Pieczeń z kluskami! - przerwała jej w pół słowa pani Nidd. - I ani słowa więcej! Wcale nie życzymy sobie
5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin