Powołani do małżeństwa.doc

(124 KB) Pobierz

Gianna Mola - wybór drogi

       Od lat dziecięcych nosiła w sercu podziw i miłość dla misji. Matka i Akcja Katolicka wpoiły jej ten szacunek. Często matka szyła ubrania dla dzieci, zamiast je kupować, aby posłać zaoszczędzone pieniądze misjonarzom. Akcja Katolicka w procesie formacyjnym kładzie wielki nacisk na apostolat, na zaangażowanie misyjne we własnym środowisku i w świecie.

       O ile pierwszy wybór był wyborem zawodu lekarza, Gianna nie ukryła pielęgnowanego w duszy pragnienia, by zostać świeckim pomocnikiem misyjnym poświęcając się Bogu w służbie wszystkim.

       Zamierzała zrealizować swoje pragnienie współpracując jako lekarz z własnym bratem O. Albertem, misjonarzem w Grajau w Brazylii. Lecz poważne trudności uniemożliwiły realizację tych planów: nie najmniejszą z tych trudności był fakt, że nie znosiła klimatu tropikalnego. Sam O. Alberto choć z ciężkim sercem, odradził jej ten zamiar.

       Gianna przeżywa w ten sposób kilka lat niepewności co do wyboru swojej drogi życiowej. Uwewnętrznia swoje pragnienia: dużo modli się, prosi o modlitwę, często zasięga rady... cierpi. Także z tego powodu, że naprawdę była przekonana o swoim powołaniu misyjnym.

       Rozeznawanie napełniało ją wewnętrznym niepokojem: nie na płaszczyźnie wiary, lecz na płaszczyźnie planów życiowych. Wydawałoby się, że sam Bóg burzy jej plany, jej pragnienia i marzenia: czuła się wzywana przez Boga, ale w chwili realizacji wydaje jej się, że to właśnie On staje na przeszkodzie realizacji. Dziwny sposób postępowania Tego, Którego drogi nie są drogami naszymi! Może to była wskazówka, by mierzyć coraz bardziej wzwyż?

       Gianna nie zachowywała się tak, jak to się na ogół przydarza. Dzisiaj sam fakt, że ktoś zakocha się i dobrze się czuje ze swoim partnerem, jest odczytywany jako potwierdzenie powołania do małżeństwa, z wykluczeniem z góry każdego innego powołania. Radość z takiego wyboru prowadzi często do przekreślenia wcześniejszego pytania: czego chciałby Bóg ode mnie? Nie jest rzeczą rozsądną, rozumną, nie jest rzeczą chrześcijańską postępować w ten sposób. Gianna w swoich notatkach wskazuje trzy sposoby rozpoznawania swojego powołania:

       1. Prosić w modlitwie Boga o odpowiedź.

       2. Zapytywać swego kierownika duchowego.

       3. Zadawać pytanie samemu sobie, świadomemu własnych skłonności.

       Co napisała to i zrobiła.

       Zamiast ulec psychicznemu znużeniu, jeszcze intensywniej się modliła. By lepiej rozpoznać wolę Bożą udaje się z pielgrzymką do Lourdes, gdzie długo się modli.

       Kiedy poprzez kierownika duchowego zrozumiała, że wola Boża wymaga od niej założenia rodziny, decyduje się na małżeństwo, świadoma, że to jest droga jakiej Pan Bóg chce dla niej.

       Nie było to rozwiązanie zastępcze. Odpowiadało dokładnie temu, co myślała i czego uczyła: życie jest powołaniem do czynienia dobra, potem wzrastając według inspiracji Bożych, przybiera kształt powołania osobistego i szczególnego rodzaju dobra.

       Pisała i uczyła:.

       "Wszystkie rzeczy mają swój szczególny cel. Wszystkie rzeczy są posłuszne jednemu prawu. Wszystko rozwija się ku z góry ustalonemu celowi. Także dla każdego z nas Bóg wytyczył drogę, powołanie i podarował oprócz życia fizycznego, życie łaski. Przychodzi dzień kiedy zauważamy, że wokół nas są inne stworzenia i gdy zauważamy to poza sobą, nowe stworzenie rozwija się w nas. Jest święty i tragiczny moment przejścia z dzieciństwa do młodości. Stawiamy przed sobą problem naszej przyszłości. Nie mamy go rozwiązywać w wieku 15 lat, ale jest dobrze ukierunkować całe życie ku tej drodze, na którą Bóg nas wzywa. Od podążania za naszym powołaniem zależy nasze szczęście na ziemi i w wieczności".

       Kontynuuje:

       "Co to jest powołanie? Jest darem Bożym, czyli pochodzi od Boga. Jeśli jest darem Bożym to powinniśmy się troszczyć, by rozpoznać wolę Bożą. Musimy wkroczyć na tę drogę: jeśli Bóg chce, nigdy nie wyważając drzwi, kiedy Bóg zechce, jak Bóg zechce".

       Gianna precyzuje treść i wymogi powołania, każdego powołania:

       "Każde powołanie jest powołaniem do macierzyństwa, fizycznego, duchowego, moralnego. Bóg złożył w nas instynkt życia. Kapłan jest ojcem, siostry zakonne są matkami, matkami dusz. Biada tym młodym ludziom, którzy nie przyjmują powołania do rodzicielstwa. Każdy musi przygotować się do własnego powołania: przygotować się aby być dawcą życia przez poświęcenie jakiego wymaga formacja intelektualna; wiedzieć, czym jest małżeństwo "sacramentum magnum"; poznać inne drogi; kształtować i poznawać własny charakter".

       Powołanie do macierzyństwa. Lekarka Gianna opisuje szczegółowo wspaniały ideał małżeństwa:

       "Powołanie do życia rodzinnego nie znaczy zaręczać się w wieku 14 lat. To tylko sygnał alarmowy. Od tej pory musimy się przygotowywać do życia w rodzinie. Nie możemy wkraczać na tę drogę jeśli się nie umie kochać. Kochać, to znaczy pragnąć doskonalić samego siebie i osobę ukochaną, przezwyciężając własny egoizm, podarować się. Miłość musi być całkowita, pełna, kompletna, regulowana według prawa Bożego i musi trwać wiecznie w niebie".

       Tym, którzy wchodzą w okres przygotowania do małżeństwa, pani doktor Gianna przedstawia bez dwuznaczności nieodzowne prawo postępowania:

       "Czystość ma kierować właściwym i dozwolonym korzystaniem z przyjemności zmysłowych. Nasze ciało jest święte. Nasze ciało jest narzędziem połączonym z duszą dla czynienia dobra. Czystość jest cnotą wynikającą z innych cnót, które prowadzą do zachowania czystości. Jak zachowywać czystość? Otoczyć nasze ciało ogrodzeniem poświęcenia. Czystość staje się piękna. Czystość staje się wolnością".

       Każde powołanie jest wezwaniem ze strony Boga do szczególnej misji dobra i dla własnego uświęcenia. Tym, którzy dziwili się, że Gianna porzuciła drogę misyjną w Brazylii, by wejść na drogę małżeństwa odpowiadała:

       "Wszystkie drogi Pana są piękne, byle tylko prowadziły do takiego celu: zbawić naszą duszę i doprowadzić wiele innych dusz do nieba, aby oddać chwałę Bogu".

       Decydujące jest spotkanie z inżynierem Piotrem Mollą, jej przyszłym mężem, które odbyło się podczas Mszy Prymicyjnej kapucyna O. Lino Garavaglia, obecnie biskupa Ceseny Sarsina.

       Piotr i Gianna byli zaproszeni do uczestnictwa w Eucharystii i obiedzie. Piotr w ten sposób opisał Giannę tego dnia:

       "Mam w pamięci to jak z szerokim, pełnym dobroci uśmiechem gratulujesz O. Lino i jego krewnym; przypominam sobie z jaką pobożnością uczyniłaś znak krzyża przed śniadaniem. Pamiętam cię również w czasie modlitwy przy wystawieniu Najświętszego Sakramentu. Czuję jeszcze serdeczny uścisk Twojej dłoni i staje mi przed oczyma Twój ukochany i promienny uśmiech, który temu towarzyszył".

       Gianna zrozumiała swoje powołanie przed figurą Matki Bożej z Lourdes w czerwcu 1954 r. Podczas wspomnianej Mszy św. Prymicyjnej w uroczystość Niepokalanego poczęcia w grudniu 1954 r. Piotr zrozumiał plan Boży względem siebie. Następnego dnia Piotr utrwalił zyskaną pewność w swoim dzienniku, zapisując:

       "Czuję pogodny pokój, który upewnia mnie, że przeżyłem wczoraj wyjątkowe spotkanie. Niepokalana Matka Boża pobłogosławiła mi".

       Oboje zrozumieli, że światło co do ich drogi jest darem Marii, Matki, do której tak długo się o to modlili.

       Rozpoczyna się dla nich długi okres refleksji i medytacji: czy naprawdę są sobie przeznaczeni, czy są w stanie zbudować rodzinę prawdziwie chrześcijańską?

       Liczne listy pisane do Piotra dokumentują radość, oczekiwanie i plany Gianny jako narzeczonej. Są to listy pełne blasku: są w nich plany na przyszłość, czynione ze wzrokiem utkwionym w te perspektywy miłości, które nie traktują Boga jako intruza lecz pragną Jego obecności; są w nich również potwierdzenia wcześniej podjętych postanowień.

       Gdy czytamy te listy wydaje się nam, że trzymamy w ręku receptę na życie małżeńskie, na kształt przyszłej rodziny, spisywaną w przeddzień ślubu w trakcie "małżeńskiego nowicjatu" trwającego około dziesięć miesięcy.

       Wielokrotnie potwierdza Gianna, że chce być "dobrą żoną" Piotra. W pierwszym liście pisanym do inżyniera Molli 21 lutego 1955 r. wyznaje i proponuje:

       "Zawsze byłam osobą spragnioną uczucia i bardzo wrażliwą. Dopóki miałam rodziców wystarczała mi ich miłość; później, mimo iż byłam bardzo zjednoczona z Bogiem i pracowałam dla Niego, odczuwałam potrzebę miłości matki i znalazłam ją w tej kochanej siostrze zakonnej, o której wczoraj Ci opowiedziałam. Teraz zjawiłeś się Ty, którego kocham i któremu zamierzam się podarować dla stworzenia prawdziwie chrześcijańskiej rodziny".

       W tych listach dostrzega się miłość oblubieńczą, pełną uczuciowości, radości, entuzjazmu, wiary.

       Wiara nie umniejsza i nie jest w stanie przyćmić intensywności i spontaniczności tej miłości, wręcz przeciwnie: uszlachetnia ją, intensyfikuje i czyni bardziej pociągającą, gdyż Gianna dobrze wie, że miłość, każda jej forma pochodzi od Boga, jest uczestniczeniem w miłości Bożej, jest darem Bożym. Miłość małżeńska poza tym staje się w Sakramencie znakiem miłości Chrystusa do Kościoła.

       W sobotę 24 września 1955 r. w kościele parafialnym św. Marcina w Magenta (kościół, w którym została ochrzczona) w obecności swego brata ks. Józefa, Gianna wymawia swoje "tak", łącząc się na zawsze z inżynierem Piotrem Mollą.

 

 

 

Zabierałem dziewczyny w góry

     Na małżeństwo warto się zdecydować, kiedy we dwoje chce się zrobić więcej dobrego niż w pojedynkę

§         Kto nadaje się do małżeństwa. Czy wszyscy mają równe szansę?

     Andrzej: Oczywiście, że nie wszyscy. Nie wszyscy mają równe szansę. Istnieje coś takiego jak atrakcyjność, wykształcenie itd., które w mniejszym bądź większym stopniu decydują. Nie wszyscy też chcą się żenić czy wychodzić za mąż.

     Wanda: Każdy ma jakieś szansę, ale sprawa jest skomplikowana. Chodzi o to, by znaleźć tę "odpowiednią połówkę pomarańczy"

§         Kiedy i jak odkryliście, że małżeństwo to droga dla Was?

     Andrzej: Zawsze wiedziałem, że chciałbym się ożenić, że inna droga, np. kapłaństwo to nie dla mnie. Już w podstawówce miałem różne sympatie. Na studiach przyglądałem się kilku dziewczynom. Zabierałem je w góry... Tam szybko okazywało się, czy do siebie pasujemy czy nie.

     Szukałem tej właściwej osoby, ale zdawałem sobie sprawę z własnych deficytów - nazwijmy to - emocjonalnych. Wiedziałem, że muszę znaleźć osobę, która będzie umiała bardziej kochać ode mnie. Kiedy spotkałem Wandę, jeszcze wtedy nie wiedziałem, że to Ta, której szukam. Przekonałem się o tym po ponad roku znajomości. Odkryłem, że właśnie ona ma tę dużą zdolność kochania.

     Wanda: Ze mną było inaczej. Było dla mnie oczywiste, że chcę mieć rodzinę. Zauważałam, że jestem obiektem zainteresowania płci przeciwnej, że się podobam.

     Każdą bliższą znajomość traktowałam poważnie, prawie jak deklarację małżeństwa. Dla mnie kandydat na męża musiał spełniać dwa warunki: podobnie patrzeć na Pana Boga, czy mówiąc inaczej, mieć zbliżoną do mojej hierarchię wartości i kochać góry.

     Andrzeja poznałam w Duszpasterstwie Akademickim, oboje działaliśmy w sekcji PTTK. Zauważyłam starania Andrzeja i jego zainteresowanie mój ą osobą. Tak jak w wierszu Okudżawy: Jeśli chcesz kogoś poznać, pójdź z nim w góry". I poszłam z nim w Tatry.

§         Czy uważacie się za dobre małżeństwo? Jaka jest Wasza recepta na szczęśliwe, udane małżeńskie życie?

     Wanda: Zdecydowanie tak. Pamiętam, że ponad 10 lat temu pojechaliśmy na spotkanie dla małżeństw "Miłość i Prawda". Wydawało mi się wtedy, że wszystko między nami jest dobrze. Tam się okazało, że wcale nie jest tak idealnie.

     Jednak z perspektywy 26 lat mogę powiedzieć, że się nam udaje.

     Andrzej: Droga była długa i wyboista. Przechodziliśmy różne małżeńskie burze. Impas wynikał z mojej nieumiejętności kochania. Doszło do załamania w naszej relacji, kiedy wyszło to na jaw. Nie umiałem sam sobie z tą sytuacją poradzić. Ja nie potrafiłem kochać, a Wanda nie miała siły kochać dłużej bardziej niż ja ją. Momentem zwrotnym była chwila, w której zdecydowałem powierzyć tę sprawę Jezusowi. Nie czekałem długo. Pan Jezus uświadomił mi fałszywość myślenia o moich emocjach. Uleczył mnie. Pokazał, że nasza relacja może się zmienić.

     Teraz mogę powiedzieć, że jesteśmy dojrzałym, dobrym małżeństwem.

     Co do recepty... Podstawą jest dla mnie przekonanie o nierozerwalności małżeństwa, które płynie z siły sakramentu. Ja to przekonanie wyniosłem z własnego domu.

     Wanda: Nie dzielę lat naszego małżeństwa na tak szalone przełomy, nie widzę tak wyraźnie jak Andrzej momentów zwrotnych. Na bieżąco starłam się i staram rozładowywać napięcia i mówić o trudnych sprawach. Mam chyba tendencje do raczej optymistycznego myślenia i patrzenia. Poza tym byłam tak zanurzona w sprawy związane z wychowywaniem naszych dzieci, że rekompensowało mi to małżeńskie trudności, które przychodziły.

     Kiedyś były takie obszary, których się bałam dotykać w naszym małżeństwie. Lata wspólnego poznawania się, prób wychodzenia z kryzysów, patrzenie na drugą osobę w różnych sytuacjach nauczyły nas, że teraz przegadujemy ze sobą wszystko. Potrafimy interpretować swoje zachowania. Wszystkie małżeńskie trudności bardziej lub mniej świadomie powierzałam Panu Jezusowi...

§         W małżeństwie trzeba się zawsze zgadzać na to, czego oczekuje druga strona?

     Andrzej: Ależ nie. Nie można. Trzeba mówić i wyrażać swoje potrzeby, oczekiwania. Małżeństwu szkodzi ich tłumienie.

     Wanda: Trzeba wyrażać przede wszystkim swoje potrzeby. Dużo problemów miedzy nami brało się z tego, że dla mnie niektóre rzeczy były oczywiste, a dla Andrzeja nie.

     Każdy z nas wchodził do małżeństwa ze swoją historią życia, z doświadczeniami z dzieciństwa, pewnymi nawykami. Nie było to łatwe, ale próbowaliśmy mówić o swoich oczekiwaniach, potrzebach.

§         Małżeństwo przestaje być w modzie. Wielu młodych żyje razem i nie myśli o małżeństwie. Jak swoje dzieci przekonujecie, by chciały spróbować, że jest ono niezastąpioną wartością?

     Andrzej: My ich nie przekonujemy słowami, nie mówimy im tego. Oni sami widzą, czują, że rodzina jest czymś bardzo ważnym, niezastąpionym. Nie jesteśmy w stanie przewidzieć, jakie będą ich ostateczne wybory. Jestem jednak pewien, że niezależnie jaką drogę wybiorą, to rodzina będzie dla nich bardzo silnym punktem odniesienia.

     Wanda: Staramy się wychowywać nasze dzieci, by potrafiły wybierać, przygotować do wolnych wyborów. Zawsze chcieliśmy im przekazać, że najważniejszym odniesieniem w życiu jest dla nas Pan Bóg. Nie ukrywamy przed nimi, że rzeczywistość małżeńska jest trudna, ale tylko wtedy ma sens, kiedy zaangażowany jest w nią Bóg.

     Przypominają mi się słowa, które sama usłyszałam, że: "na małżeństwo warto się zdecydować, kiedy we dwoje chce się zrobić więcej dobrego niż w pojedynkę".

     Dziękuję za rozmowę.
 

Rozmawiała
Agnieszka Carrasco-Żylicz

 

 

 

Od bierzmowania do małżeństwa

     Byłem człowiekiem samotnym do 47 roku życia. Moja samotność trwała tak długo, że zacząłem się zastanawiać, czy nie jest moim powołaniem.

     Dodatkowo myśl o założeniu rodziny wywoływała we mnie pewne lęki. Przez lata budowałem w sobie negatywny obraz małżeństwa. Rosłem w środowisku, w którym często narzekano na współmałżonka, znacznie starsze ode mnie rodzeństwo miało wiele negatywnych doświadczeń w małżeństwie. Jako młody chłopak czułem się zagubiony i niepewny i w takim stanie żyłem przez wiele lat.

POZNAĆ SIEBIE

     Pan Bóg przygotował mi jednak drogę wychodzenia z samotności i odkrywania powołania do życia w małżeństwie -długą drogę. Wszystko zaczęło się od momentu radykalnego wyjścia z domu rodzinnego i spotkania środowiska dominikańskiego w Krakowie, przede wszystkim osób związanych z czasopismem "List". Dla ludzi, z którymi pracowałem byłem osobą samotną z wyboru, ale był to fałszywy obraz, ponieważ wewnątrz przeżywałem boleśnie moją niechcianą samotność, która nie była - jak później odkryłem - moim powołaniem.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin