DROGA GOLGOTY-Roy Hession.doc

(300 KB) Pobierz
DROGA GOLGOTY

DROGA GOLGOTY

Roy Hession

Tytuł oryginału:
„The Calvary Road”

Tłumaczył: Józef Prower

Pierwotne wydanie: Fundacja CLC, Katowice 1993
Wydanie internetowe: Oficyna „Cel”, Kraków 2002



SPIS TREŚCI


·         Wstęp

·         Rozdział 1 — Co to znaczy być złamanym

·         Rozdział 2 — Przelewający się kubek

·         Rozdział 3 — Droga społeczności

·         Rozdział 4 — Droga uświęcenia

·         Rozdział 5 — Gołębica i Baranek

·         Rozdział 6 — Przebudzenie w domu

·         Rozdział 7 — Źdźbło i belka

·         Rozdział 8 — Czy jesteś gotowy być niewolnikiem?

·         Rozdział 9 — Moc Barankowej Krwi

·         Rozdział 10 — Czy bronimy się jak faryzeusze?


 


Wstęp

 

W kwietniu 1947 r. przybyło na organizowaną przeze mnie konferencję w okresie Świąt Wielkanocnych kilku misjonarzy, których zaprosiłem jako mówców, ponieważ słyszałem, że doświadczali duchowego przebudzenia na swoim polu misyjnym już od kilku lat, a ja byłem zainteresowany sprawą duchowego przebudzenia. To jednakże, co oni nam powiedzieli, wielce się różniło od tego, co w moim umyśle kojarzyło się z pojęciem duchowego przebudzenia. Wszystko, co powiedzieli, było niezmiernie proste i ogromnie spokojne. W miarę, jak oni wykładali nam Słowo Boże i składali swoje świadectwa, spostrzegłem, że byłem osobą najbardziej potrzebującą duchowego przebudzenia spośród wszystkich tam obecnych ludzi, i to w takim stopniu, w jakim sobie tego nigdy przedtem nie uświadamiałem. Świadomość tej prawdy przychodziła jednak stopniowo. Ponieważ byłem jednym z przemawiających, byłem, jak obecnie przypuszczam, bardziej zajęty potrzebami innych, aniżeli moimi własnymi. Ale gdy moja małżonka i inni upokorzyli się przed Bogiem i doznali obmycia najkosztowniejszą krwią Jezusa, wówczas ja czułem się niejako wysoko, ale tez pozostałem suchy — zapewne dlatego suchy, że byłem wysoko. Prostota głoszonego słowa głęboko mnie upokorzyła, a raczej upokorzyła mnie prostota tego, co ja miałem uczynić w celu dostąpienia ożywienia duchowego i napełnienia Duchem Świętym. Gdy przy końcu tej konferencji inni składali świadectwo o tym, w jaki sposób zostali złamani przy Krzyżu Pana Jezusa i w jaki sposób On napełnił ich serca Duchem Świętym, tak, że się aż przelewały — to ja jeszcze nie miałem takiego świadectwa. Dopiero później bytem w stanie, dzięki łasce Pana Jezusa, zrezygnować z moich usiłowań, aby te sprawy zaszufladkować do pewnych już przeze mnie posiadanych doktrynalnych schematów, a przyjść w pokorze serca do Krzyża w celu otrzymania oczyszczenia z moich osobistych grzechów. To stało się niejako całkowicie nowym początkiem mego chrześcijańskiego życia. Podobnie, jak to było wówczas w wypadku Naamana, ciało moje stało się „jako ciało dziecięcia małego” — a mianowicie w chwili, gdy zdecydowałem się na upokorzenie się, tak jak on się upokorzył i posłusznie zanurzył się w Jordanie. Od tego czasu rozpoczął się zupełnie nowy rozdział w moim życiu. Znaczyło to wszakże, że musiałem wybrać ustawiczne umieranie temu dużemu „Ja”, aby Jezus mógł stać się wszystkim, znaczyło to też ustawiczne przychodzenie do Niego po oczyszczenie Jego najświętszą Krwią. Ale właśnie dlatego był to zupełnie nowy rozdział.

W owym czasie moja żona i ja wydawaliśmy małe czasopismo pod nazwą „Challenge” (tj. „Wyzwanie do czynu”), na którego łamach usiłowaliśmy prowadzić młodych ludzi do głębszego poznania Pana Jezusa Chrystusa. Było rzeczą oczywistą, że pisaliśmy tam o tym, co Bóg nam objawił. Po prostu podawaliśmy drukiem to, co na temat duchowego przebudzenia zostało nam podane. I oto ogromna ilość ludzi zaczęła czytać to pisemko — tylko dla tych prostych wskazań, które w nim były umieszczone. Gdy w dalszym ciągu w następnych numerach pisaliśmy na temat duchowego przebudzenia, poczytność tego pisma jeszcze się w zdumiewający sposób powiększyła. Codziennie zaczęły przychodzić listy, w których czytelnicy opisywali błogosławieństwo, jakie wzięli od Boga dzięki temu pismu, w których proszono nas o dostarczenie dalszych egzemplarzy. Prośby o przysłanie pisma i wiadomości o rozpoczynającym się duchowym przebudzeniu w życiu gromadek ludu Bożego zaczęły napływać nawet z bardzo odległych krain, do których nasze pisemko znalazło jakimś sposobem drogę. Rozpoczęto również robić przekłady na język francuski i niemiecki. Zostaliśmy porwani przez prąd potężnej działalności Bożej ponad wszelkie nasze oczekiwanie: na coś podobnego też w zupełności nie zasłużyliśmy. Nie mieliśmy też istotnie z czego się chlubić, gdyż nie tyle nasze pisemko było przyczyną owego przebudzeniowego błogosławieństwa, ile raczej to właśnie błogosławieństwo przebudzeniowe było przyczyną powstania naszego pisemka. Sam Bóg pracował w wielu sercach i w różnych częściach świata. Świadectwo tych, którzy doznali duchowego przebudzenia, wywołało głód duchowy u innych. Ci też z kolei znaleźli drogę do Krzyża — i w ten sposób błogosławieństwo przechodziło z życia jednych do życia drugich. A wszędzie, gdzie to błogosławieństwo docierało — zdawała się docierać także i nasza mała gazetka, gdyż usiłowaliśmy na jej stronicach przedstawić prostymi słowami duchowe prawdy dotyczące przeżyć, które zaczęły się stawać udziałem wielu — i to słowami Biblii.

Związek zachodzący pomiędzy tym wszystkim, o czym napisałem powyżej, a tą książeczką jest prosty: książeczka niniejsza jest zbiorem niektórych numerów naszego pisemka. W chwili obecnej okoliczności tak się ułożyły, że trudno nam jest wydawać dalsze numery tego pisemka, ale otrzymujemy nadal wiele próśb o przysłanie dawniejszych numerów. Wyraźnie więc widzimy, że istnieje potrzeba udostępnienia tych prostych nauk o przebudzeniu duchowym szerszemu kręgowi czytelników, jako że w sercach ludu Bożego coraz bardziej rośnie pragnienie i tęsknota za Rzeką wody żywej. Zachęceni błogosławieństwem, które Pan wylał już poprzednio na nasze wydawnictwo, zebraliśmy kilka ważniejszych numerów pisemka „Challenge”, które okazały się szczególnie pomocnymi, a dodawszy do nich tylko dwa jeszcze dodatkowe rozdziały, wysyłamy tę książeczkę w świat, prosząc Pana, aby jej zechciał użyć według Swojej woli. Nie możemy się chlubić, jakoby przeprowadzone zostało w tej książeczce systematyczne studium naszego tematu, rozwijane rozdział za rozdziałem, gdyż każdy artykuł był pomyślany jako całość, dlatego też z chwilą, gdy zostały umieszczone obok siebie, nieuniknione jest powtarzanie się pewnych rzeczy. Nie można więc tej książki traktować jak każdą inną zwykłą książkę, a poszczególne rozdziały należy czytać raczej każdy z osobna, a nie jako całość, za jednym zamachem.

Nie należy tez uważać niniejszej książki jako wyłącznie nasze dzieło. Rzeczy zapisane w tej książce to owoc tego, czegośmy się nauczyli w społeczności z innymi, którzy w różnych stronach rozpoczęli, podobnie jak my, chodzić drogą Krzyża w nowy sposób. Rozdziały te mogłyby więc równie dobrze być napisane przez kogokolwiek z tej społeczności. Społeczność ta ustawicznie rośnie, jako że coraz większa ilość osób doznaje błogosławieństwa tego poruszenia przebudzeniowego w naszym kraju, przy czym rozchodzi się ono w sposób cichy, ale jakże owocny. Ten fakt przydaje naszym zdaniem temu, co na tych stronicach jest napisane, jeszcze większe znaczenie.

A teraz jeszcze słowo o samym przebudzeniu duchowym. Pojęcie przebudzenia w świetle tego, co na stronicach tej książki jest napisane, może dla wielu będzie niespodzianką. Przeważnie myśli się o przebudzeniu duchowym jako o jakimś znacznym ruchu religijnym, dzięki któremu wielka ilość ludzi się nawraca, gdy grzesznicy w wielkich rzeszach przychodzą do uświadomienia sobie swej grzeszności i zostają przyprowadzeni do Chrystusa, przy czym towarzyszy temu wszystkiemu duża doza podniecenia. A chociaż się takiego nawiedzenia Ducha Bożego bardzo pragnie, to uważa się je jednak za bardzo nieobliczalne, za coś, o co się tylko możemy modlić, lecz co Bóg sam daje w swoim czasie podczas gdy my musimy kontynuować życie w doznawaniu porażek, a Kościół musi się jakoś obejść w swoim świadczeniu bez nowego życia.

Ale niektórzy z nas dochodzą do przekonania, że prawdziwe przebudzenie duchowe jest czymś wręcz odwrotnym! Nie musi ono być czymś okazałym dla oka — a w żadnym wypadku nie jest czymś okazałym dla człowieka, który stanął oko w oko ze swoimi grzechami w świetle Krzyża! Prawdą jest natomiast, że wszędzie tam, gdzie jest coś rzucającego się w oczy — to jest najmniej wartościowa część przebudzenia duchowego. Nasi przyjaciele misjonarze, którzy nam usługiwali, starali się jak najbardziej unikać relacji o tym wszystkim, co miało właśnie coś z sensacyjności, aby czasem nie przyćmić tymi relacjami istoty rzeczy, którą Bóg nam chciał przez ich usługę objawić. Dalej zaś duchowe przebudzenie nie jest czymś, co Bóg czyni najpierw pomiędzy nienawróconymi, lecz na pierwszym miejscu między Swoim ludem. Duchowe przebudzenie oznacza po prostu nowe życie, co wyraźnie wskazuje na fakt, że życie już istniało, lecz że jego poziom się obniżył. Nienawróceni ludzie nie potrzebują duchowego przebudzenia, gdyż nie posiadają życia, które by należało obudzić. Przebudzenia potrzebują chrześcijanie. Ale tutaj się zakłada, że coś się znajduje w stanie depresji — ożywia się coś, co osłabło. Kandydatami do duchowego przebudzenia są zatem te osoby, które są gotowe wyznać, że w ich życiu duchowym nastąpiło jakieś osłabienie. A im wyraźniej wystąpi wyznanie niedostatku, tym wyraźniej da się odczuć błogosławieństwo Boże w duchowym przebudzeniu. Gdy to będzie miało miejsce pomiędzy nami, wierzącymi, Bóg będzie działać pomiędzy zgubionymi z nową mocą i zobaczymy nowe dzieło łaski. Za dni przebudzenia w Walii, jednym z haseł Evan'a Roberts'a były słowa: „Ugnij Kościół i zbaw ludzi!" A te dwie rzeczy zawsze idą w parze. Świat utracił swoją wiarę, ponieważ Kościół utracił ogień swej miłości — Bożej miłości.

Jeszcze trzeba zaznaczyć jedną rzecz, jeśli chodzi o ustosunkowanie serca czytelnika do treści tej książki. Bóg ubłogosławi go jedynie wtedy przez to, co w niej jest napisane, jeśli do czytania podejdzie z głęboko odczutym głodem serca. Musi odczuwać wielkie niezadowolenie ze stanu Kościoła w ogólności, a ze swego własnego stanu duchowego w szczególności. Musi być gotowym do tego, aby Bóg rozpoczął Swoje dzieło w nim, a nie najpierw w kimś innym. Musi też serce jego napełniać radosne zaufanie i wyczekiwanie tego, co Bóg może i chce zrobić, w celu uczynienia zadość jego potrzebie. Jeśli dana osoba jest w jakimkolwiek sensie pracownikiem na niwie Bożej, wówczas pilność tej sprawy wielokrotnie się potęguje. W jakim stopniu będzie gotowy wyznać swoją potrzebę i w jakim stopniu dozna błogosławieństwa, zadecyduje o tym, w jakim stopniu Bóg będzie mógł błogosławić tym, którym on usługuje. Nade wszystko musi on sobie zdawać sprawę z tego, że najbardziej potrzeba, aby on najpierw upokorzył się przy Krzyżu. Jeśli pomiędzy ludźmi potrzebna jest nowa rzetelność w podejściu do zagadnienia grzechu — to musi on rozpocząć od siebie. Nie zapominajmy, że lud Niniwy zaczął pokutować dopiero wtedy, kiedy król tego miasta powstał ze swego tronu i oblókł się w wór, siadając w popiele na znak pokuty.

Niechaj jednak ci czytelnicy, którzy nie są kierującymi pracą Bożą, nie poddadzą się pokusie, aby oglądać się na tych, którzy tę pracę prowadzą, i aby na nich czekać. Bóg pragnie rozpocząć z każdym z nas osobiście. Bóg chce rozpocząć od ciebie!

Oby błogosławił nam wszystkim.

ROY HESSION


Rozdział 1

Co to znaczy być złamanym

 

Chcemy o zagadnieniu duchowego przebudzenia mówić bardzo prosto. Duchowe przebudzenie jest niczym innym jak życiem Jezusa Chrystusa wylanym w ludzkie serca. Pan Jezus jest zawsze zwycięski. W Niebie wysławiają Go nieustannie z racji Jego zwycięstwa. Niezależnie więc od naszego doświadczenia bezowocności i faktu, iż tak często zawodzimy — On nigdy nie jest pokonany. Jego moc jest nieograniczona. Nam tylko trzeba należycie się do Niego ustosunkować, a wówczas ujrzymy, jak Jego moc objawia się w naszych sercach, w naszym życiu i służbie, a Jego zwycięskie życie napełni nas tak obficie, że będzie się przelewało ku innym. Na tym tylko polega istota duchowego przebudzenia.

Jeśli jednak mamy zająć w stosunku do Niego właściwe stanowisko, to musimy się nauczyć na pierwszym miejscu, że nasza wola musi zostać złamana i poddana Jego woli. Poddanie się Panu i doznanie złamania naszej woli to początek duchowego przebudzenia. To jest bolesne i upokarzające, ale jest to jedyna droga. Oznacza to, że już „nie ja, lecz Chrystus” (Ga 2:20).

Chrystus nie może żyć w całej pełni i objawiać się przez nas, dopóki to pyszne „ja” nie zostanie w nas złamane. Oznacza to po prostu, że to twarde, nie chcące się ugiąć „ja”, które się ustawicznie usprawiedliwia, które ustawicznie chce mieć wszystko po swojemu, broni swoich praw, szuka swej chwały — nareszcie skłania głowę przed Bożą wolą, przyznaje się do swych błędów, poddaje swoje pragnienia Jezusowi, rezygnuje ze swoich praw i wyrzeka się własnej chwały, aby Pan Jezus mógł mieć wszystko i być wszystkim. Innymi słowy oznacza to umieranie swojemu „ja” i temu wszystkiemu, co z niego wypływa.

Jeśli przyjrzymy się szczerze naszemu życiu chrześcijańskiemu, to ujrzymy, ile w rzeczywistości w każdym z nas jest tego „ja”. Często nawet to nasze „ja” usiłuje prowadzić chrześcijańskie życie (a samo słowo „usiłuje” już na to wskazuje, że działa tutaj nasze „ja”). Bardzo często „ja” wykonuje chrześcijańską pracę, a zawsze to własne „ja” skłonne jest do rozdrażnienia, zazdrości, gniewu, krytycyzmu i zmartwienia, to „ja” tak nieustępliwe i harde w stosunku do innych ludzi. Nasze „ja” bywa wstydliwe, skłonne do kompleksu niższości i zamknięte w sobie. Nic więc dziwnego, że nam potrzeba złamania. Jak długo to „ja” ma władzę w naszym życiu, Bóg nie może z nami wiele osiągnąć, ponieważ owoc Ducha, (wyszczególniony w Gal 5), którym Bóg pragnie gorąco napełnić, jest całkowitym przeciwieństwem owego twardego, hardego ducha, którym cechuje się nasze „ja”, a podstawą dla napełnienia nas tym owocem jest ukrzyżowanie tegoż „ja”.

Dzieła złamania naszego „ja” dokonuje zarówno Bóg, jak i my sami. Bóg przywodzi nacisk, lecz my musimy zdecydować się na poddanie się temu naciskowi. Gdy rzeczywiście serca są otwarte na Boże działanie i gdy jesteśmy skłonni do tego, aby dać się Duchowi Bożemu przekonać o grzechu w miarę, jak z Panem naszym obcujemy (a gotowość przyjęcia światła Bożego jest podstawowym warunkiem społeczności z Bogiem), wówczas Bóg nam pokaże, na czym polega uzewnętrznienie się owego pysznego „ja”, które Mu sprawia ból. W tym momencie możemy zatwardzić kark i odmówić pokutowania, albo też możemy skłonić głowę i powiedzieć: „Tak, Panie!” A więc pokorne poddanie się Bogu na każdy dzień polega po prostu na reagowaniu na przekonywujące napomnienia Boga, a ponieważ mają one miejsce ustawicznie, nasze poddanie się Mu i łamanie naszego „ja” będzie miało charakter ciągły. Może nas to dużo kosztować, gdy będziemy wiedzieli, że trzeba złożyć wszystkie nasze prawa i samolubne interesy i niełatwe będą chwile, w których będziemy musieli wyznawać nasze winy i naprawiać wyrządzone krzywdy — gdy zajdzie potrzeba.

Dla tej przyczyny nie jest rzeczą prawdopodobną, abyśmy się poddali złamaniu gdzie indziej, jak tylko pod krzyżem Pana Jezusa. Gotowość naszego Pana, aby się dać złamać dla nas i za nas — jest jedynym bodźcem, mogącym skłonić serce nasze do tego, aby zezwoliło na złamanie nas samych również, gdy patrzymy na Niego, który był w postaci Bożej i nie poczytał sobie za łupiestwo być równym Bogu, jak też nie trzymał się kurczowo tego wysokiego zaszczytu, lecz wyzbył się go dla nas, a przyjął kształt niewolnika Bożego i niewolnika w stosunku do człowieka! Widzimy Go, jak gotów był nie mieć żadnych praw, nie mieć własnego domu, żadnych posiadłości, jak pozwalał ludziom się znieważać — a nie odwzajemniał się przekleństwem za przekleństwa, jak pozwalał się nawet podeptać i nie bronił się zupełnie ani się nie mścił. Ponad wszystko widzimy Go złamanego, gdy idzie na Golgotę, jak pokorny Baranek, aby tam zająć miejsce ludzi jako Ofiara, niosąc ich grzechy w Swym ciele na Krzyżu. We wzruszającym urywku prorockiego Psalmu (Ps 22:7) czytamy Jego słowa: „Alem ja robak, a nie człowiek”. Ci, którzy podróżowali po krajach tropikalnych opowiadają, że zachodzi wielka różnica pomiędzy wężem a robakiem, szczególnie wtedy, gdy usiłujemy je zaatakować. Wąż się podnosi, zaczyna syczeć i usiłuje odwzajemnić się atakiem za atak — oto prawdziwy obraz naszego „ja”!

Ale robak nie sprzeciwia się zupełnie: pozwala robić ze sobą, co się komu spodoba — możesz go kopnąć lub też rozdeptać obcasem — a to jest prawdziwym obrazem złamania naszego „ja”. Pan Jezus zdecydował się na to, aby dla nas i za nas stać się właśnie takim robakiem, a nie człowiekiem, a uczynił to dlatego, że wiedział, iż my właśnie jesteśmy takimi robakami, którzy zostali na skutek grzechu pozbawieni wszystkich praw, za wyjątkiem prawa pójścia do piekła. Ale obecnie Pan nasz wzywa nas do zajęcia naszego właściwego miejsca robaka. Całe Kazanie na Górze, w którym Pan Jezus naucza, że winniśmy nie odwzajemniać złem za złe, miłować nieprzyjaciół i dawać nie spodziewając się z tego korzyści — daje wyraz prawdzie, że winniśmy być właśnie robakami, a niczym innym. Jednakże wizja naszego Pana, który gotów był — jako ucieleśnienie Miłości — dać się złamać za nas, może nakłonić nas do poddania się takiemu porządkowi.

Ach, złam, Miłości, pychę mą,
Spraw, abym w śmierci skłonił głowę moją,
Chcę patrzeć dziś na mękę Twą,
Gdyś za mnie znosił Krzyż, Tyś mą ostoją!

Ale umieranie swojemu „ja” nie jest rzeczą, którą moglibyśmy uczynić raz na zawsze. Początkowy akt śmierci ma niewątpliwie miejsce, gdy Bóg nam objawia te rzeczy, ale już do końca naszych dni, począwszy od tego momentu, będziemy doznawali ustawicznego umierania, gdyż w ten sposób będzie mógł Pan Jezus ustawicznie się w nas i przez nas objawiać. (Przeczytaj: 2Ko 4:10). Na każdy dzień będziemy musieli po tysiąckroć dokonywać tego wyboru: będzie to oznaczało, że odtąd już nie będziemy mieli naszych własnych pieniędzy, własnych planów, własnego czasu, jakichś własnych przyjemności. Będzie to oznaczało ustawiczne poddanie się tym, którzy nas otaczają, gdyż nasze poddanie się Bogu możemy mierzyć tylko i wyłącznie miarą naszego poddania się człowiekowi. Każde upokorzenie, każdy człowiek, który nas drażni lub gniewa — jest Bożym sposobem do złamania nas, abyśmy się mogli stać jeszcze głębszymi i obszerniejszymi naczyniami, przez które mogłoby przepływać życie Chrystusa.

Musicie bowiem zrozumieć, że jedynym życiem, które się może podobać Bogu, jest Jego życie — i tylko ono może być życiem zwycięskim, w żadnym zaś wypadku nie może nim być nasze życie, choćbyśmy nie wiem jak usilnie się o to starali. Ponieważ jednak nasze życie, które jest skoncentrowane wokoło naszego „ja”, jest czymś diametralnie przeciwnym do życia Pana Jezusa, nie będziemy nigdy napełnieni Jego życiem, jeśli nie zgodzimy się na to, aby Bóg przywodził nasze życie ustawicznie do śmierci, w czym musimy współdziałać poprzez moralny wybór i zgodę. 


Rozdział 2

Przelewający się kubek

 

Złamanie naszego „ja” jest jednak dopiero początkiem duchowego przebudzenia. Przebudzenie duchowe jako takie polega bowiem na napełnieniu Duchem Świętym tak obficie, że aż „kubek nasz jest przelewający się”. Wtedy bowiem życie nasze jest życiem zwycięskim. Gdyby ktoś nam zadał w tej chwili pytanie: „Czy jesteś napełniony Duchem Świętym?” — ilu z nas odważyłoby się odpowiedzieć „Tak”? Przebudzenie duchowe polega na tym, że możemy odpowiedzieć „Tak” w każdej chwili, każdego dnia. Nie ma niczego egoistycznego w takim oświadczeniu, gdyż napełnienie Duchem Świętym aż do przepełnienia naszego naczynia jest we wszystkim tylko i wyłącznie dziełem Bożym — zostaje dokonane tylko dzięki łasce. Nam nie pozostaje nic innego do zrobienia, jak tylko poddać Panu nasze puste, złamane „ja” i pozwolić Mu je napełnić i utrzymywać w stanie napełnienia. Andrew Murray powiedział takie słowa: „Podobnie jak woda zawsze usiłuje znaleźć i napełnić najniższe miejsca, podobnie z chwilą, gdy Bóg znajdzie ciebie upokorzonym i próżnym, natychmiast napełnia cię Jego chwała i moc”. Oto ilustracja, która wielu z nas dopomogła w prostym i jasnym zrozumieniu tej prawdy: serce ludzkie jest niejako kubkiem, który wyciągamy i podajemy Jezusowi, gorąco pragnąc, aby zechciał napełnić go Wodą Żywota. Pan Jezus przedstawiony jest jako Osoba trzymająca złote naczynie, w którym znajduje się Woda Żywota. Przechodząc obok nas zagląda do naszego kubka, a jeśli jest czysty, wówczas napełnia go obficie — aż do przelewania się — Wodą Żywota; a ponieważ Pan Jezus zawsze przechodzi, kubek nasz może być ustawicznie napełniony aż po brzegi i przelewający się. Coś takiego niewątpliwie miał na myśli Dawid, gdy śpiewał: „Kubek mój przelewa się”. Oto na czym polega prawdziwe przebudzenie duchowe — gdy w naszym sercu jest miejsce dla strumienia pokoju Bożego, którym się dzielimy z innymi. Ludzie wyobrażają sobie, że umieranie swojemu „ja” sprawia, że człowiek jest wielce zasmucony.

Rzeczywistość przedstawia się jednak zupełnie inaczej: wręcz odwrotnie! Tylko wtedy, gdy człowiek nie zgadza się na śmierć swego „ja”, życie jego jest pełne smutku. Im więcej bowiem doświadczymy śmierci z Nim, tym więcej też poznamy Jego życie w nas, dzięki któremu też cieszyć się będziemy prawdziwym pokojem i radością. Równocześnie Jego życie będzie się przelewało przez nas ku innym, ku zgubionym duszom, o które się będziemy w konkretny sposób troszczyć, gorąco pragnąc ich zbawienia, a będzie się też przelewało ku naszym braciom i siostrom w Chrystusie, w miarę jak w sercach naszych będzie się znajdowało gorące pragnienie, aby doznali błogosławieństwa.

Pod osłoną krwi

Tylko jedna rzecz uniemożliwia Panu Jezusowi napełnianie naszego kubka, gdy przechodzi obok nas — a jest nią grzech w tysiącach rozmaitych postaci. Pan Jezus nie napełnia brudnych kubków. A wszystko, co ma swoje źródło w naszym „ja”, nawet gdyby to była najdrobniejsza rzecz, jest grzechem. Wysiłek, płynący z naszego własnego „ja”, albo usprawiedliwianie swoich słabości w sprawach służby — jest grzechem.

Współczuwanie samemu sobie w chwilach doświadczeń i trudności, szukanie własnej chwały lub osobistej korzyści w pracy zarobkowej lub w pracy na niwie Pańskiej, wygodnictwo, na które sobie pozwalamy w wolnych chwilach, wrażliwość na to, co ktoś do nas mówi, niechęć, samoobrona, gdy nas ktoś obrazi lub zrani nasze uczucia, kompleks niższości, rezerwa w stosunku do innych, zmartwienia, strach, te wszystkie rzeczy płyną z naszego „ja”, są grzechem i zanieczyszczają nasz kubek. Niektórzy ludzie byliby może skłonni zakwestionować, czy takie rzeczy jak kompleks niższości, rezerwa w stosunku do innych i strach są grzechem. Słyszałem już takie opinie: „Nazwijcie te rzeczy niedoskonałością ludzką, ułomnością, słabością temperamentu, albo jeszcze inaczej — ale nie grzechem! Określanie tych rzeczy w ten sposób wprowadziłoby nas w niewolę!” W rzeczywistości jednak prawdą jest coś wręcz przeciwnego. Jeśli te rzeczy bowiem nie są grzechem, to musimy się borykać dźwigając je przez całe nasze życie i nie ma dla nas wybawienia. Jeśli jednakże te rzeczy i inne im podobne rzeczywiście są grzechem, wówczas mamy prawo przynieść je do owego Zdroju zgotowanego dla grzechu i możemy doznać oczyszczenia z nich w chwili, gdy poddamy je cudownemu działaniu kosztownej Krwi. I dziwna rzecz: gdy z tymi właśnie rzeczami przychodzimy do Pana z prośbą, aby je zechciał obmyć Swoją kosztowną Krwią, natychmiast uświadamiamy sobie, że rzeczy te istotnie są grzechem! Ich źródłem jest niewiara i pewna forma pychy i one stanowiły dla naszego Pana przeszkodę i zasłaniały Go ludziom niezliczoną ilość razy. Wszystkie te rzeczy zostały jednak umieszczone w tym kubku, który wysączył Pan Jezus — najpierw częściowo w Getsemane, a potem do ostatniej kropli krwi na krzyżu, na Golgocie, a był to kubek naszych grzechów. Jeśli Jemu zatem pokażemy, co znajduje się w naszych kubkach i oddamy Mu to, wówczas On oczyści je Swoją najkosztowniejszą Krwią, która wciąż jeszcze płynie za grzechy. Nie oznacza to uwolnienia tylko z winy grzechu, ale również oczyszczenia z plam i splugawienia, które grzech powoduje, tak że w rezultacie nie mamy więcej „poczucia grzechu”. W miarę zaś, jak nasz Pan oczyszcza nasze kubki, napełnia je też aż do przepełnienia Swoim Duchem Świętym.

A mamy możność korzystać z cudownej działalności tej Krwi na każdy dzień. Przypuśćmy, że pozwoliłeś Panu Jezusowi oczyścić twój kubek i zaufałeś Mu, że go napełni aż po brzegi — a potem coś się stanie: może pojawi się odrobina zazdrości lub gniewu. Co wówczas się dzieje? Kubek twój staje się brudny i przestaje się przelewać. Jeśli zaś jesteśmy stale pokonani w ten sposób, wówczas kubek nasz nigdy nie jest przepełniony.

Jeśli pragniemy więc poznać przebudzenie duchowe, które cechowałaby ciągłość, to musimy nauczyć się utrzymywać nasze kubki w czystości. Bóg nigdy tego nie pragnie, aby duchowe przebudzenie ustało i przeszło tylko do histońi, jako przebudzenie, które miało miejsce w tym a w tym roku. Gdy przebudzenie ustaje, to powodem tego jest wyłącznie jedna rzecz — a mianowicie grzech: te właśnie drobne grzechy, które diabeł wrzuca do naszego kubka. Jeśli jednakże nauczymy się wracania do Golgoty i doznawania mocy Krwi Jezusa, która chwila za chwilą może oczyszczać wszelkie pojawiające się nawet początki grzechu, wówczas staliśmy się posiadaczami tajemnicy, w jaki sposób być ustawicznie oczyszczanymi i ustawicznie przepełnionymi. W tej samej chwili, w której zdajesz sobie sprawę z tej odrobiny zazdrości, gniewu, rozdrażnienia — czy czegoś innego, tym rzeczom podobnego, natychmiast oddaj to Panu Jezusowi i proś Go o oczyszczenie ciebie z tej rzeczy mocą Jego najdroższej Krwi, a wtedy stwierdzisz, że ta grzeszna reakcja zniknęła, że radość twoja i pokój twój został ci przywrócony, a kubek twój na nowo się przelewa. A im częściej będziesz przychodził po oczyszczenie w ten sposób, tym rzadziej będą się tego rodzaju reakcje pojawiały w twoim sercu. Oczyszczenie jest jednak możliwe tylko wtedy, gdy najpierw pozwoliliśmy się Panu złamać odnośnie do danej sprawy. Weźmy dla przykładu, że nas drażnią jakieś cechy charakteru w pewnej osobie. Nie wystarczy naszych reakcji rozdrażnienia zanieść na Golgotę. Najpierw musimy być złamani, czyli musimy poddać się Bogu w całej tej sprawie, i przyjąć tę osobę i jej sposób bycia jako Bożą wolę dla nas. Wtedy dopiero będziemy w stanie przynieść nasze niewłaściwe reagowanie Panu Jezusowi, wiedząc, że Krew Jego oczyści nas z naszego grzechu. Z chwilą zaś, gdy zostaliśmy oczyszczeni z grzechu, nie trwajmy w ustawicznej żałobie z tego powodu, nie zajmujmy się samymi sobą, ale spoglądajmy ku naszemu zwycięskiemu Panu i uwielbiajmy Go za to, że On nadal jest zwycięskim.

Słowo Boże daje nam bardzo prostego, a równocześnie niezawodnego przewodnika — jeśli chodzi o sprawę regulowania naszego chodzenia z Panem i uświadamiania sobie, kiedy do naszego życia wśliznął się grzech. W Liście do Kolosan, w rozdziale 3:15 czytamy: „A niech w sercach waszych rządzi pokój Boży”. Wszystko, co zakłóca pokój Boży w naszych sercach — jest grzechem, przy czym nie ma znaczenia, jak drobną dana rzecz jest, ani też w jak małym stopniu rzecz ta na pierwszy rzut oka wydaje się w ogóle być grzechem. Pokój ten ma być „rządcą” w naszych sercach. Bardziej dosłowne tłumaczenie brzmi: „rozjemcą albo sędzią (w sporcie)” w naszych sercach. Gdy sędzia zagwizda, mecz piłki nożnej musi zostać przerwany — został popełniony błąd, tzn. faul! Jeśli tracimy pokój — to właśnie znak, że Boży „sędzia” zagwizdał w naszym sercu! Zatrzymajmy się więc natychmiast i prośmy Boga, aby nam wskazał, co jest nie w porządku, wyznajmy Mu grzech, który nam wskazał, a potem pokój zostanie nam przywrócony przez Krew Jezusa i pójdziemy dalej naszą drogą z przelewającymi się kubkami. Jeśli jednak Bóg nam nie da Swego pokoju, to jest znakiem, że nie zostaliśmy prawdziwie złamani. Może trzeba będzie jeszcze powiedzieć „przepraszam” komuś innemu poza Bogiem. W każdym razie, jeśli utraciliśmy nasz pokój, to jest rzeczą oczywistą, czyją jest to winą. Nigdy przyczyną utraty pokoju z Bogiem nie jest grzech jakiejś innej osoby, a wyłącznie nasz grzech! Bóg pragnie nam pokazać nasze reakcje — i tylko wtedy, gdy będziemy chętni i zgodzimy się na to, aby w tej rzeczy dokonać oczyszczenia, otrzymamy znów Jego pokój. Ach! Jakże głęboko dotyka naszych serc ta sprawa rządów pokoju Bożego w naszych sercach — a w jakże prosty sposób to czyni! Czyni to nikt inny, jak tylko sam Duch Święty. On pokazuje nam nasze egoistyczne drogi, o które dawniej się nigdy specjalnie nie martwiliśmy — a od tej chwili już nie możemy nimi chodzić, za każdym razem bowiem, gdy na nie wkraczamy, nasz niebiański „Sędzia” gwiżdże! Narzekanie, narzucanie innym swojej woli, niedbalstwo i wiele innych rzeczy, aż do najdrobniejszych włącznie — to wszystko nam objawia jako grzechy, gdy tylko zgadzamy się na to, aby każdym dniem naszego życia rządził pokój Boży.

Stwierdzimy wówczas, że wiele razy na dzień będziemy musieli korzystać z oczyszczającej mocy Krwi Pana Jezusa, a stanie się, że będziemy chodzili drogą poddania się Panu i złamania naszego „ja” jak nigdy dotąd. Pan Jezus będzie się bowiem objawiał w całej Swej piękności i łasce w tym właśnie naszym złamaniu i poddaniu się Jemu.

Wielu z nas nie zwracało uwagi na ów gwizdek sędziego tak często i przez tak długi czas, że wreszcie przestaliśmy go w ogóle słyszeć. Mijały dnie i tygodnie, a nam się zdawało, że nam żadnego oczyszczenia nie potrzeba, nie mieliśmy też po temu okazji, aby doznać złamania naszego „ja”. Znajdując się w takim stanie, jesteśmy w sytuacji znacznie groźniejszej, aniżeli nam się wydaje.

W takim wypadku potrzeba będzie wielkiego głodu za odnowioną społecznością z Bogiem, który by zawładnął naszym sercem, zanim będziemy gotowi z płaczem zwrócić się do Niego i błagać Go, aby nam wskazał, dla jakich spraw trzeba poprosić o oczyszczenie Krwią Pana Jezusa. Pan nasz pokaże nam na początek tylko jedną rzecz, a nasze posłuszeństwo i poddanie się Mu w tej jednej rzeczy będą stanowiły początek duchowego przebudzenia dla nas. 


Rozdział 3

Droga społeczności

 

Gdy człowiek upadł i wybór jego padł na uczynienie samego siebie — a nie Boga — centrum swego życia, wówczas następstem stało się nie tylko zerwanie społeczności człowieka z Bogiem, lecz także ze swoim bliźnim. Tuż po relacji o pierwszym nieporozumieniu człowieka z Bogiem w trzecim rozdziale Księgi Rodzaju, czytamy o pierwszym nieporozumieniu człowieka ze swoim bliźnim, gdyż w czwartym rozdziale już jest mowa o morderstwie, którego dokonał Kain na osobie Abla. Upadek człowieka polegał po prostu na tym, że jak to ujął prorok Izajasz „każdy na drogę swą obróciliśmy się” (Iz 53:6). Jeśli wolę kroczyć mymi własnymi drogami raczej aniżeli drogami Bożymi, to jest rzeczą oczywistą, że będę wolał chodzić według mego widzimisię raczej aniżeli uwzględniać życzenia mego bliźniego. Człowiek w żadnym wypadku, o ile to tylko jest możliwe, nie poddaje swej woli i nie rezygnuje ze swej niezależności na rzecz innego człowieka, skoro uzurpował ją sobie, wyłamując się spod ręki Bożej. Niemniej świat, w którym każdy człowiek chce mieć wszystko po swojemu, nie może mieć innego oblicza, jak tylko kotła, w którym ścierają się bezustannie rozmaite poglądy, pełnego napięcia, barier, podejrzeń, nieporozumień i konfliktów.

Ale zadaniem, które postawił sobie Pan Jezus, umierając na krzyżu, było nie tylko przywrócić człowiekowi społeczność z Bogiem, lecz także przywrócić mu społeczność z bliźnim swoim. W istocie jest rzeczą niemożliwą, aby te dwie rzeczy nie szły z sobą w parze. Jeśli jednakże nie zaistniała pomiędzy mną a moim bratem żywotna społeczność, to jest to dowodem, że w tej samej mierze nie przybliżyłem się w sposób istotny do Boga, gdyż podobnie jak zbliżają się do siebie szprychy koła — im bliżej są środka tego koła, tak samo zbliżają się do siebie ci, których łączy rzeczywiście społeczność z Bogiem. Pierwszy List Jana z całym naciskiem rozkazuje nam (a co za cudowne światło przynosi ten list w obliczu duchowego przebudzenia!) abyśmy doświadczali prawdziwość i głębię społeczności człowieka z Bogiem poprzez prawdziwość i głębię jego społeczności z bliźnimi (1J 2:9; 3:14–15; 4:20). Niektórzy z nas już się przekonali, jak nierozerwalnie złączona jest nasza społeczność z Bogiem ze społecznością z naszymi bliźnimi. Każda choćby najmniejsza rzecz, która staje się barierą pomiędzy nami a naszymi bliźnimi, staje się jednocześnie barierą pomiędzy nami a Bogiem. Stwierdziliśmy także, że w wypadkach, gdy te bariery nie zostały usunięte natychmiast, stawały się coraz grubszymi, aż nareszcie stwierdziliśmy, że pomiędzy nami i Bogiem, a równocześnie pomiędzy nami i braćmi naszymi, powstała prawdziwie jakby gruba, z cegieł mocno zbudowana ściana, która nas całkowicie i od Boga i od brata oddziela. Jest więc rzeczą całkiem oczywistą, że z chwilą, gdy pozwolimy Nowemu Życiu napełnić nasze serca, to będzie się ono musiało objawiać przez chodzenie w jedności z Bogiem i z bratem naszym, przy czym nic nie śmie stanąć pomiędzy nami.

Światłość i ciemność

Na jakiej podstawie możemy mieć prawdziwą społeczność z Bogiem i z bratem naszym? I tutaj z całą świeżością przychodzi do naszych serc wypowiedź Jana w 1-szym Liście, 1:7: „A jeśli w światłości chodzimy, jako On jest w światłości, społeczność mamy między sobą, a krew Jezusa Chrystusa, Syna jego, oczyszcza nas od wszelkiego grzechu”. Pojęcie światła kojarzy się z objawieniem czegoś, zaś pojęcie ciemności z ukrywaniem. Jeśli coś nas strofuje i objawia, czym jesteśmy naprawdę, albo cośmy uczynili — to jest to światłem. „Wszystko, co się staje jawnym, światłością jest” (Ef 5:13). Ale ilekroć robimy coś, mówimy coś (albo coś przemilczamy), co ma na celu ukrycie tego, czym jesteśmy naprawdę, albo cośmy uczynili — to jest to ciemnością.

Pierwszym więc skutkiem grzechu w naszym życiu jest zawsze usiłowanie ukrycia tego, czym jesteśmy. Grzech sprawił, że nasi pierwsi rodzice usiłowali się ukryć za drzewami ogrodu i ma na nas taki sam wpływ po dzień dzisiejszy. Grzech zawsze sprawia w nas nieszczerość, udawanie, dwulicowość, robienie dobrego wrażenia na zewnątrz, usprawiedliwianie samych siebie, oskarżanie innych — a możemy robić te wszystkie rzeczy poprzez milczenie równie dobrze jak mówiąc, czy czyniąc cokolwiek. To jest właśnie, co poprzedni wiersz nazywa „chodzeniem w ciemności”. U niektórych z nas grzech, o którym tutaj jest mowa, może polegać na niczym więcej, jak tylko na chodzeniu w świadomości naszego „ja” (a wszystko, w czym znajduje się nasze „ja”, jest grzechem), zaś ukrywanie się może polegać na niczym więcej jak tylko na sztucznej serdeczności, w której jest zamaskowanie tego kompleksu — niemniej jest to chodzenie w ciemności.

Jako przeciwieństwo tego, co się znajduje w nas, wiersz piąty przedstawia nam Boga jako światłość, to znaczy, że Bóg jest Tym, który wszystko objawia i każdego człowieka stawia we właściwym świetle. W wierszu tym czytamy dalej: „a żadnej ciemności w Nim nie ma”, czyli innymi słowy nie ma w Bogu nawet najmniejszej cząsteczki czegoś, co mogłoby się łączyć z najmniejszą odrobiną nawet ciemności w nas, albo z jakimś najdrobniejszym naszym ukrywaniem się.

Jest więc rzeczą oczywistą, że jest zupełną niemożliwością, aby chodzić w najmniejszej mierze w ciemności, a równocześnie mieć społeczność z Bogiem. A jak długo pozostajemy w tym stanie ciemności, jest rzeczą niemożliwą, abyśmy mieli też jakąś społeczność z naszym bratem — bo nie jesteśmy w stosunku do niego szczerymi, a nikt nie może mieć społeczności z osobą nieszczerą. Mur nieufności nas w takim wypadku rozdziela.

Jedyny fundament społeczności

Jedynym fundamentem społeczności z Bogiem i z człowiekiem jest zupełnie otwarte podejście do jednego i drugiego. „A jeśli w światłości chodzimy, jak On jest w światłości, społeczność mamy między sobą”. Chodzenie w światłości jest przeciwieństwem chodzenia w ciemności. Spurgeon określa je w jednym ze swoich kazań jako „gotowość do poznawania i pozwolenia na poznanie siebie”. Jeśli chodzi o nasz stosunek do Boga, oznacza to, że jesteśmy gotowi poznać całą prawdę dotyczącą nas samych i że nasze serca gotowe są przyznać się do grzechu. W takim wypadku ugniemy karku już przy pierwszych wyrzutach sumienia. Wszystko, co Pan nam wskaże jako grzech, potraktujemy natychmiast jako grzech — a niczego nie będziemy ukrywali, albo się w danej rzeczy usprawiedliwiali. Tylko chodzenie w światłości z konieczności będzie coraz bardziej objawiało grzech w naszym życiu i ujrzymy, że grzechem są takie rzeczy, których za grzech nigdy przedtem nie uważaliśmy. Dla tej przyczyny będziemy się może wzdrygali przed tego rodzaju chodzeniem i będziemy kuszeni do szukania schronienia. Ale kosztowny ten wiersz mówi nam dalej: „A krew Jezusa ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin