Niewierne 1.rtf

(32 KB) Pobierz
Tytuł: Niewierne

Tytuł: Niewierne
Autor: robaczek (frgt10 - nick z bloga)
Pairing: Ginny/Fleur
Ostrzeżenia: slash

Opowiadanie nie jest kanoniczne!

Bill i Fleur przyjeżdżają na wakacje do Nory. Wila wywołuje spustoszenie w sercu Ginny, która zakochuje się w bratowej. Co z tym gorącym uczuciem zrobi Fleur? W powietrzu wisi zdrada...


Rozdział 1


Dla Saiki ;*

Z pamiętnika Ginny Weasley:

Czwartek, 7 lipca

Przyjeżdżają do nas Bill i Fleur. Cieszę się, ponieważ dawno ich nie widziałam. Billemu pewnie włosy odrosły po tym, jak ostatnio mama mu je ścięła. Był taki niezadowolony! Stęskniłam się też za Fleur. Jest taka słodka! No i zabawnie będzie popatrzeć, jak Ron ślini się i wodzi za nią wzrokiem, kiedy myśli, że nikt nie widzi.

Sobota, 9 lipca

Bill i Fleur mają aportować się za godzinę. Mama jak zwykle wariuje, wczoraj urządziła prawdziwy maraton sprzątania! Każdy kąt domu błyszczy się co najmniej, jakby to miała być wizytacja z Ministerstwa! Ma to też swoje dobre strony – na przykład taką, że Ron musiał posprzątać u siebie w pokoju. Szkoda, że tylko tam, ale i tak spędził całe przedpołudnie na układaniu swoich śmieci.

Odkąd wróciliśmy do Nory, działa mi na nerwy. Cały czas wypytuje o Harry'ego, zwłaszcza o to, co robiliśmy sami na błoniach w wieczór poprzedzający wyjazd. Biedny, mały...

Co to za hałasy na dole? Jeszcze za wcześnie na mojego brata i jego żonę... Choć nie, słyszę ich głosy. Hurra! Już są!

Później

Nie mogę uwierzyć! Fleur przywiozła mi taką samą roślinę, jaką w zeszłym roku dostał Neville! Mimbulus Mimletonia. Wygląda niesamowicie – jak szary kaktus, tylko zamiast kolców ma te bąble, które delikatnie pulsują... Na razie jeszcze jest malutka, ale Bill powiedział, że jak będę cierpliwa, to sporo urośnie. Jest bardzo rzadka, nie mam pojęcia, skąd ją wytrzasnęli! Ale najbardziej podoba mi się to, że Ron chciał jej dotknąć (jak zwykle pcha się z łapami nie tam, gdzie trzeba) i Mimletonia opryskała go cuchnącą cieczą! Hahahahahahaha! Teraz musi sprzątać kuchnię bez użycia magii. Czuję, że ta roślina stanie się moim sprzymierzeńcem!

Niedziela, 10 lipca

Ależ dzisiaj jest gorąco! Nawet w domu nie da się wytrzymać... Dobrze, że mamy Fleur – we Francji jest tak ciepło przez większość czasu, więc dziewczyna nieźle sobie radzi. Pomogła mi i mamie upiąć włosy tak, by nie było nam gorąco. Co prawda mogłam zrobić sobie zwykłego kucyka, ale nie lubię się w związanych włosach.

Męczyłam się właśnie przed lustrem z opaską, nie potrafiąc ułożyć jej tak, żeby jednocześnie odgarniała włosy z twarzy i nie tworzyły się brzydkie, odstające kosmyki – moje włosy są doprawdy nieokiełznane! Żyją własnym życiem, ech... Ale wtedy przyszła Fleur, spytać, czy mam jakiś olejek do opalania i zobaczyła moje nieszczęsne wysiłki. Myślałam, że rzuci jakiś komentarz i mnie zostawi, ale weszła do pokoju i stanęła za moimi plecami.

Co ona wyczyniała w moimi lokami! Uczesanie mnie zajęło jej zaledwie kilka minut, a efekt był oszałamiający... Zebrała włosy nad skronią, okręciła je kilka razy i tuż za uchem przypięła wsuwką. Z drugiej strony zrobiła dokładnie to samo, z tym, że grzywka nie przylegała płasko do czoła, ale delikatnie unosiła się i wdzięcznie skręcała.

Sama miała zaczesane włosy do tyłu i zaplecione w luźny warkocz, z którego tu i tam wymknęło się kilka pojedynczych pasemek, dodając jej uroku. Chciałabym umieć robić to, co ona – powiedziała, że może mi pokazać kilka sztuczek. Do tego uśmiechnęła się czarująco. Uwielbiam ten uśmiech, jest taki... Poprawia człowiekowi nastrój, o!

Poniedziałek, 11 lipca

Pojechaliśmy wszyscy do Londynu, żeby porządnie uczcić przyjazd Billa i Fleur. Rodzice zabrali nas do lodziarni Fortesque, a potem Bill zaprosił nas do kina. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, czym jest ten mugolski wynalazek, ale zapewnił mnie, że mi się spodoba.

Faktycznie – kino wygląda niemal jak nasze fotografie! Tylko, że postacie na nim mają dużo większą swobodę, mogą się dowolnie przemieszczać, zmienia się również tło... Ach, no tak, Bill powiedział, że to są po prostu zdjęcia puszczone bardzo szybko jedno po drugim, i to daje iluzję ruchu.

Tata zaczął wypytywać pracownika kina o całą technologię, mama musiała go odciągać niemal siłą. Ale wszyscy byli zadowoleni – no, może z wyjątkiem Rona, który stwierdził, że filmy, w których nie ma magii go nie interesują. Ignorant! Fred i George odpowiednio się nim zajęli w drodze powrotnej. Wielka szkoda, że ja nie mogę jeszcze używać magii po za szkołą, też bym się na coś przydała!

Po filmie poszliśmy na zakupy. Rozdzieliliśmy się, bo każdy chciał zajrzeć do innego sklepu, a zaczynało się już robić późno. Uważam, że mama przesadza. To, że Voldemort sieje spustoszenie, nie znaczy, że nagle pojawi się na ruchliwej ulicy. Teoretycznie mógłby to zrobić, ale jaki w tym sens? On planuje działania, wszystko do czegoś prowadzi. Doprawdy, nie widzę powodu, dla którego miałby nas atakować tutaj. O wiele prościej byłoby zabić nas w Norze. No ale ja nie mam nic do powiedzenia, jak zwykle.

Chciałam zajrzeć do sklepu z mugolskimi ubraniami, żeby kupić sobie nową sukienkę. Ostatnią potargałam jeszcze w Hogwarcie, kiedy goniłam mojego brata po całym zamku, żeby dać mu nauczkę za szpiegowanie mnie. W końcu porządny upiorogacek załatwił sprawę, ale przy okazji wpakowałam się w zbroję i razem z nią spadłam ze schodów, rozdzierając sukienkę w kilku miejscach.

Fleur zaoferowała się, że pójdzie ze mną. Też chciała sprawić sobie kilka ubrań, więc mogłyśmy załatwić to za jednym zamachem. Mamę bardzo to ucieszyło, wiedząc, że nie musi iść ze mną, bo będę miała opiekę dorosłego czarodzieja. Cała Molly. Jak ją znam, wybrała się do Magicznych Środków Czyszczących.

Kiedy weszłyśmy do sklepu, powaliły mnie ceny. Dlaczego, na Merlina, mugolskie ciuchy są takie drogie? Fleur powiedziała, że o wiele taniej można je kupić w zwykłych sklepach w niemagicznych dzielnicach, a czarodzieje zarabiają na głupich albo leniwych pobratymcach. Spytała, czy chcę odwiedzić taki – oczywiście w tajemnicy przed mamą. Cóż, potrzebowałam nowej sukienki na upały, a to, co miałam odłożone, ledwo starczało na letnią bluzkę.

Poszłyśmy najpierw do Gringotta, żeby zamienić pieniądze na mugolskie, a potem, rozglądając się dookoła w obawie, że spotkamy mamę, skierowałyśmy się do Dziurawego Kotła. Na szczęście mignęli w oddali tylko tata i Bill, ale chyba nas nie widzieli.

Nie znałam Londynu, ale Fleur powiedziała, że to nie szkodzi. Zresztą kiedy wyszłyśmy na ruchliwą ulicę, zrozumiałam dlaczego. Sklepy z ubraniami znajdowały się na całej długości ulicy. Gdzie wzrok sięgnął butiki mieszały się z kawiarniami i klubami. Weszłyśmy do najbliższego.

To niesamowite, jak mugolskie sklepy różnią się od naszych! Sprzedawcy mają takie śmieszne, małe pudełka, na których coś wystukują a potem wyciągają z nich podłużne kawałki papieru. Tata byłby zachwycony, gdyby mógł pójść z nami, za to ekspedientki mogłyby go wziąć za wariata.

Patrząc na metki w kolejnych sklepach, czułam się niemal jak bogacz. Wchodziłyśmy do sklepów markowych i niewątpliwie drogich, ale to, co miałam w kieszeni, spokojnie wystarczyłoby na kupienie nie jednej, a pięciu nowych sukienek. Byłam wstrząśnięta cenami, jakie proponowali w czarodziejskich sklepach. Kiedy weszłyśmy do sklepu z przeciętnymi cenami (jak na mugoli), szczęka mi opadła z wrażenia.

W końcu wybrałam kilka ubrań i poszłam do przymierzalni, Fleur podążyła za mną z własnym naręczem. Weszłyśmy do kabin obok siebie, mogłyśmy więc swobodnie wymieniać uwagi i przekazywać sobie ciuchy, których nie chciałyśmy. Okazało się, że nosimy ten sam rozmiar i skończyło się na tym, że każda przymierzyła ubrania przyniesione przez drugą.

Po konsultacjach z moją bratową zdecydowałam się na lekką i zwiewną sukienkę w kolorze soczystej zieleni (Fleur powiedziała, że ślicznie w niej wyglądam), kawową z krótką spódniczką (podobno pasowała do mojej cery i włosów) i popielatą, przewiązaną pod biustem, która od biedy uszłaby i za elegancką. Kupiłam też krótkie spodenki i dwie zwykłe bluzki. Nie mogłam uwierzyć w to, że mam tyle ubrań i jeszcze sporo pieniędzy mi zostało.

Fleur kupiła jasnoniebieską, długą, koktajlową suknię i łososiową, rozkloszowaną spódnicę. Kiedy pokazywała mi się w nich, pytając o opinię, nie mogłam oderwać od niej wzroku, taka była piękna! A suknia podkreślała jej delikatne, kobiece kształty. Poczułam ukłucie zazdrości. Czemu ja tak nie wyglądam? Zdusiłam je w sobie, żeby Fleur nic nie zauważyła i poszłyśmy do kasy, a potem szybko z powrotem przez miasto na ulicę Pokątną, żeby wrócić, zanim mama zorientuje się, że wymknęłyśmy się z bezpiecznego (według niej) terenu.

Ten dzień można uznać za wyjątkowo udany. Nie mogę się doczekać jutra, kiedy założę swoją nową, zieloną sukienkę! Jestem ciekawa, co powie Ron na moje odkryte nad kolana nogi. Mały Ronnie jest taki opiekuńczy, że jeszcze stwierdzi, że jestem zbyt roznegliżowana. Phi!

Wtorek, 12 lipca

Ten kretyn jeszcze mnie popamięta! Zemszczę się tak, że przez miesiąc nie będzie mógł spać spokojnie! Jak on śmiał, jak mógł mi zrobić coś takiego? Ale spokojnie, po kolei...

Rano zeszłam na śniadanie w tej zielonej sukience. Wszystkim się podobała, choć mama jak zwykle musiała się do czegoś przyczepić. Powiedziała, że jest odrobinę za krótka (do połowy uda, doprawdy!), ale Fleur wzięła mnie w obronę i mama odpuściła.

Za to kiedy pojawił się Ron, cały się zaczerwienił i nie odzywał się do końca śniadania. A potem niby przypadkiem strącił na mnie talerz po jajkach i bekonie! Całą sukienkę pokrywały tłuste plamy! Jestem taka wściekła...! Dobrze wiem, co mu chodzi po głowie. Według tego imbecyla powinnam chodzić okutana od stóp do głów!

Na szczęście dla mojego braciszka mama zdążyła zareagować, zanim uderzyłam go w twarz. Złamałabym mu nos, przysięgam. Nakrzyczała na niego i odesłała do swojego pokoju, a mnie kazała iść się przebrać. Potem wzięła ode mnie sukienkę, żeby zaprać plamy, póki są świeże. Po tłuszczu nie zostało śladu, ale to i tak nie uchroni Rona przed karą. Niech no tylko poczeka, aż coś wymyślę...

Środa, 13 lipca

Wczoraj, kiedy leżałam już w łóżku, przyszła do mnie Fleur. Chciała pogadać, podobno nie układa jej się z Billem. Było już późno, prawdopodobnie wszyscy domownicy spali. Fleur miała na sobie cienką koszulkę nocną, przez którą prześwitywały jej sutki. Jasna skóra wydawała się biała w świetle księżyca, a kiedy przysiadła na skraju łóżka i założyła nogę na nogę, aż zaparło mi dech. Wiem, że nie powinnam tak o niej myśleć. Ale jest piękna. I jest wilą. Dobrze, że było ciemno, bo zarumieniłam się i musiałam odwrócić wzrok, żeby na nią nie patrzeć.

Nie rozmawiałyśmy długo. Wkrótce oczy same zaczęły mi się zamykać, a głowa opadać. Kiedy bratowa zorientowała się, że zasypiam na siedząco, pożegnała się i przed wyjściem otuliła mnie kołdrą. Usnęłam wpatrując się w drzwi, mając nadzieję, że moja bogini wróci.

Dzisiaj ubrałam się staranniej niż zwykle, założyłam szorty i podkoszulek, włosy usiłowałam spiąć tak, jak kilka dni temu zrobiła to Fleur, ale nie bardzo mi to wychodziło. Po kilku próbach zrezygnowałam i po prostu zostawiłam je rozpuszczone, opadające na twarz i przesłaniające oczy. Zeszłam na śniadanie.

Okazało się, że Fleur i Billa nie ma. Mieli jakieś sprawy do załatwienia we Francji i wyjechali na kilka dni. Poczułam się jednocześnie głupio, że stroiłam się, ale byłam też zawiedziona. Jak to, nie będzie ich przez kilka dni?

Sobota, 16 lipca

Z tego wszystkiego zapomniałam o Ronie. Dopiero kiedy założyłam zieloną sukienkę z okazji powrotu brata i jego żony, uzmysłowiłam sobie, że czeka mnie jeszcze słodka zemsta. Muszę zaplanować coś genialnego! A teraz biegnę, bo lada chwila Fleur i Bill zjawią się na obiad. Napiszę później.

Później

No nie! Ron przegiął, nie daruję mu tego! Szłam przez ogród do mamy, żeby spytać, czy nie trzeba jej pomóc przy obiedzie, kiedy ta gnida podłożyła mi nogę! Byłabym się wywróciła, gdyby Bill mnie nie złapał. Fleur podbiegła do nas i spytała, czy nic mi się nie stało. Odprowadziła mnie do domu, szepcząc na ucho uspokajające słowa. Chyba wszyscy musieli zobaczyć moją wściekłą minę. Nie dziwię się, że Roniaczek się zmył.

Ale już wiem, co zrobię. Będę potrzebowała małej pomocy Freda i George'a. Na pewno się zgodzą. Nie przepuszczą żadnej okazji, żeby dokuczyć małemu braciszkowi! Zaraz po kolacji zejdę do ich pokoju. Nie mogę się doczekać...

Niedziela, 17 lipca

Ha! Udało się! A mina Rona była bezcenna. Teraz wszyscy będą się z niego śmiać do końca wakacji!

Nie było trudno przekonać bliźniaków, sami nawet zaangażowali się w plan. Nie mogłam znaleźć lepszych pomocników! Ale nadal główna rola przypadła mi, jako tej, która ma wziąć odwet. Musiałam wstać przed wszystkimi, żeby przygotować cały dom na straaaaaszny poranek.

Fred skoczył do swojego sklepu po specjalną różdżkę, a George wyszukał dla mnie odpowiednie zaklęcie. W Magicznych Dowcipach Weasley'ów sprzedają takie specjalne różdżki, które nie są prawdziwe, ale po rzuceniu odpowiedniego zaklęcia, przez kilka dni będą znały jeden czar. Wystarczy dotknąć coś taką różdżką, żeby czar przeszedł na przedmiot. Do mojego planu były wręcz idealne, zważywszy na to, że nie mogę używać magii, a zaklęć było do rzucenia tyle, że Fred i George musieliby nie spać pół nocy. W końcu to moja wendeta.

George zaczarował przyniesioną przez Freda różdżkę. Zaklęcie było skomplikowane – chodziło o to, żeby zadziałało tylko na Rona. Nie mieliśmy pewności, że wszystko wypali, ale prawdopodobieństwo było na tyle duże, że zaryzykowaliśmy. Przez większą część nocy skradałam się z jednego pomieszczenia do drugiego, chichocząc złośliwie. Miałam tylko nadzieję, że nie wystraszę Fleur.

Rano zwlokłam się na śniadanie, ziewając raz po raz i trąc zmęczone oczy. Fleur przyglądała mi się z zainteresowaniem, ale nic nie powiedziała, reszta rodziny zdawała się nie zauważać mojego niewyspania. Tylko Fred i George mrugali do mnie z drugiego końca stołu.

Była niedziela i Ron lubił sobie pospać. Na razie wszystko szło zgodnie z planem. W końcu jego porażkę mieli zobaczyć wszyscy. Zerkałam niecierpliwie na zegar nad kominkiem, nie mogąc doczekać się jego przebudzenia. Sekundy biegły wyjątkowo wolno...

W końcu na górze rozległ się wrzask, potem coś łupnęło, trzasnęły drzwi i zapadła cisza. Wszyscy wpatrzyli się w schody, zaintrygowani. Po chwili usłyszeliśmy kroki zbiegającego Rona. Kiedy wpadł do kuchni, był blady i zdyszany. Musiał się nieźle wystraszyć!

Mama spytała go, co się stało. Odpowiedział, że miał koszmar i spadł z łóżka. Co za kłamczuch! Nie patrząc na nikogo usiadł do stołu. Mama poprosiła go, żeby podał jej dżem. Ze wstrzymanym oddechem patrzyłam, jak Ronuś zbliża dłoń do miseczki. Chwycił ją i nic się nie stało. Widziałam, jak odetchnął z ulgą. Ale czekałam dalej. Nagle miseczka zamieniła się w tej samej wielkości pająka, który szybko przebierając nogami, pobiegł po dłoni Rona wyżej. Przerażony, strzepnął go na podłogę i próbował zadeptać, ale pająk umykał mu i uparcie usiłował dostać się na niego, atakując krzesło z każdej strony.

Ron oganiał się od potworka jak opętany, wywracając przy tym szklankę z herbatą i potrącając najbliżej siedzących. Widocznie obsesja pająka przerażała go tak bardzo, że zapomniał o bożym świecie. Wszyscy obserwowaliśmy w zupełnej ciszy tą walkę, aż w końcu pająk ugiął wszystkie nóżki i skoczył na Rona, który (ku naszej uciesze) zaczął piszczeć jak dziewczyna. Uderzał pięścią wszędzie tam, gdzie pająk powinien się znajdować – zwierzątko było na tyle szybkie, że Ronuś nigdy w nie nie trafił. Raz udało mu się uderzyć tak mocno, że aż coś chrupnęło.

Jakimś cudem pająk zdołał dostać się na szyję, a potem na twarz mojego brata. To był doprawdy zaskakujący widok. Tata próbował się nie śmiać, reszta z rozbawieniem obserwowała, jak Ron o mało nie wydrapał sobie oczu. Nawet mama zasłaniała dłonią szeroki uśmiech. Kiedy pająk dotknął owłosionym odnóżem ust Rona, zamienił się z powrotem w porcelanową miseczkę wypełnioną dżemem. Braciszek złapał ją w ostatniej chwili i drżącymi rękami podał mamie.

Cała kuchnia wybuchła śmiechem. Fred i George przybili mi piątki, gratulując pomysłu z opóźnieniem zaklęcia. O tak, to było genialne, ale jeszcze lepsze było to, że przez cały dzień w najmniej spodziewanych momentach różne przedmioty zamieniały się w pająki, których życiowym celem było dostanie się do ust Ronalda. Pod koniec dnia trącał wszystko kijem, żeby sprawdzić, czy jest bezpieczne - ale na nic się to zdało, bo zaklęcie uaktywniało się tylko przy jego dotyku, a w nocy zdążyłam zaczarować dosłownie wszystko. Nawet gnomy. Zabawnie było patrzeć, jak rodzice oddelegowali go do odgnomienia ogrodu!

Myślałam, że może mama nakrzyczy na mnie i bliźniaków za ten dowcip, ale widocznie uznała, że Ronowi się należało. I bardzo dobrze. Jednak najbardziej ucieszyło mnie, kiedy zobaczyłam Fleur śmiejącą się z Rona. Wyglądała tak cudownie, kiedy jej oczy błyszczały od łez a usta odsłaniały równe, białe ząbki.

Idę do łóżka, może dzisiaj też przyjdzie porozmawiać?

 

Zgłoś jeśli naruszono regulamin