'O^/T^H^H,-^
WAWRZYNIEC ŻUŁAWSKI
SYGNAŁY Z E
SKALNYCH ścian
ŚCfANTRAGE
DIETATRZAŃ-
SKfEWĘDKÓW
KIALPEOSKIE
SKALNE LATO
NA SZA KS{ Ę GAKNIA 1^58
Okładkę, »(ron( tytułową l układ gintlcsny tlmtracil piolektowat
ZBIONIBW SYCHUCKI
We
3:
3.
.A
^
W.W At^^AS. ,^)ł A'S.
WST^P
T?
. ofc 1957. Rok w Alpach wyjątkowo tragiczny. Co parą
dni nadchodzą wieści o zaginionych w górach. Przychodzi
również wiadomość: wraz z dwoma Jugosłowianami zagi-
nął jeden z wybitnych polskich alpinistów, Stanisław ^Groń-
ski. Staszek Groński, z którym Wawrzyniec Żuławski przed laty
stawiał pierwsze kroki w Alpach.
Na ratunek rusza ekipa francuska i polska. Wawrzyniec
Żuławski staje się duszą akcji ratunkowej, niesłychanie tru-
dnej i niebezpiecznej. Poszukiwania utrudnia niepogoda.,
Mgły. Śnieżyce. Lawiny. Mijają noce i dni. Akcja trwa już
tydzień. Nadzieja gaśnie.
16 sierpnia 1957 Żuławski pisze z Chamonix:
„...Nie ma już niestety żadnej nadziei, aby żył Groński.,
Trawersował Mont Blanc z jakimiś dwoma Jugosłowianami
i wszelki ślad po nim zaginął. Nie pomogły rekonesanse lotni-
cze, wie pomogła akcja, którą wczoraj prowadziłem przez cały
dzień po północnych szlakach Mont Blanc, we mgle, w silnej
zadymce, w głębokim na metr świeżym śniegu, pod ciągłą
groźbą lawin, z radiotelefonem, z którego co godzina odzywało
się niespokojne wołanie: »Allo, allo, l'equipe polonaise! Descen-
dez, descendez! Le mauvais temps s'approche«1. Burza przy-
szła rzeczywiście pod wieczór, ale zdołaliśmy już zakończyć
nasze bezowocne poszukiwania i uciec do nie zagospodaro-
1 Allo... (franc.) — Halo, halo, ekipa polska! Schodźcie, schodźcie/
Burza nadchodzi! .f
5;
wanego, starego schroniska na Grands Mullets, z tych, które
najbardziej uwielbiam. Wieczorem pioruny waliły, schronisko,
umieszczone na wysokiej, samotnej skale, sterczącej z lodow-
ca, wyło i trzeszczało pod naporem wiatru. Znów miałem
kawał prawdziwej, alpejskiej przygody, niestety okupionej
zniknięciem starego, zacnego towarzysza. Dziś w południe
zeszliśmy z Grands Mullets, a granie Mont Blanc pozostały
puste i ciche".
17 sierpnia na naradzie francuskiego pogotowia alpejskiego
z udziałem polskich alpinistów uznano, że akcję ratunkową
należy zakończyć. Groński i towarzysze przebywali w górach
już dziewięć dni bez namiotu. Nie było nadziei, by mogli żyć.
Gdy jednak wieczorem tego dnia zaczęła się poprawiać po-
goda, ratownicy francuscy postanowili raz jeszcze wyruszyć
na postukiwania. Było nie do pomyślenia, by w akcji tej
zabrakło Polaków. 18 sierpnia przed świtem wyrusza ostatnia
wyprawa.
„...Góry potrafią być straszliwie nieubłagane — pisał Wa-
wrzyniec Żuławski — a mimo to nadal mam jakiś bardzo oso-
bisty stosunek do Mont Blanc, do tych wielkich, pustych pła-
szczyzn śnieżnych, do nie kończących się szerokich grzbietów,
pokrytych gdzieniegdzie zielonkawym lodem. Nie mam nawet
— mimo wszystko — żalu za okrucieństwo, z jakim pochłania
ludzi, zagubionych w tych przestrzeniach podczas niepogody,
za dziesiątki ofiar, których ciał nigdy nie znaleziono, tak
jak, być może, nie odnajdzie się nigdy ciał Grońskiego i to-
warzyszy".
Nie odnaleziono również i Wawrzyńca Żuławskiego, gdy na
zboczu Mont Blanc du Tacul porwała go i zasypała w lodowej
szczelinie potężna lawina seraków.
„Dnia 18 sierpnia 1957 roku, w masywie Mont Blanc
w Alpach, śpiesząc na ratunek zaginionym towarzyszom, zginął
śmiercią górską..."
Na ratunek? To do niego pasuje. Ale śmierć?
Bywają tacy ludzie — żyjący i już nieżyjący — których
przesiania ich własna twórczość lub działalność. Myśląc o nich,
w gruncie rzeczy myślimy o ich dziełach, czynach czy
postępkach, niejako w oderwaniu od ich osobowości. Oni
sami — rozpływają się, nikną. Są mniej interesujący, mniej
potrzebni, niż to, co zdziałali.
Z Wawrzyńcem Żuławskim — inaczej. Ważne jest nie
tylko to, co stworzył i czego dokonał. Należał do tych nie-
licznych ludzi, którzy już samym faktem swego istnienia
wzbogacają życie innych. Niełatwy do zdefiniowania, skompli-
kowany i prosty jednocześnie, wszechstronnie utalentowany,
pełen wdzięku, o zamyślonych oczach i sceptycznym uśmie-
chu, głęboko uczuciowy, potrafił być również chłodny, ostry,
skupiony, praktyczny.
Zawsze — naturalny. Nawet najbardziej niezwykłych czy-
nów, wymagających męstwa, ofiarności i siły, czasem nawet
heroizmu, dokonywał od niechcenia, lekko, z uśmiechem.
Wielu ludzi wdzięcznych mu jest za wszystko, czego dla
nich dokonał. Nie można sobie jednak wyobrazić, aby kto-
kolwiek odczuwał ciężar tej wdzięczności. Wawrzyniec Żu-
ławski nie miał w sobie nic z ofiarnictwa, choć ofiarowywał
wiele. Umiał pięknie i lekko dawać. I — co jest równie
rzadkie — umiaSt brać. Równie naturalnie, z równym wdzię-
kiem, jak dawał.
Nienawidził spraw i ludzi nieludzkich. Nie cierpiał cięż-
kich, przygniatających atmosfer. Nie pasowało do niego nic,
co jest nieodwracalne, nieodwołalne, ostateczne. Dlatego nie-
którzy z jego bliskich mówią, że Wawrzyniec został w ma-
sywie Mont Blanc. Jakby to była tylko przerwa w jego
alpejskich wędrówkach.
Był utalentowanym kompozytorem, uporczywie i bezkom-
promisowo walczącym o własny styl, o własny wyraz arty-
styczny. Napisał wariacje fortepianowe, sonatinę na forte-
pian, kilka mazurków, sonatę skrzypcową, kwintet fortepiano-
wy, trio na instrumenty dęte, kilka pieśni. Może najlepiej
wypowiedział się w mazurkach. Ale swej pełni muzycznej nie
osiągnął. Nie zdążył. .
Był nie tylko twórcą, ale człowiekiem, który oddaje się
więcej i goręcej sprawom innych ludzi niż własnym. Znakom
mity organizator, wieloletni sekretarz generalny Związku,
Kompozytorów Polskich, prezes ogromnej i skomplikowanej
instytucji, jaką jest Stowarzyszenie Autorów, ZAIKS, odda-
jący — z krzywdą dla własnej twórczości — swe zdolnością
siły i czas potrzebom kolegów i organizacji.
Był także muzykologiem o wszechstronnej i rozległej wiedzy,
świetnym krytykiem muzycznym i znakomitym pedagogiem^
Tuż po wojnie, mimo bardzo młodego podówczas wieku, wykła-
da w Konserwatorium Łódzkim. Wkrótce jednak przenosi sit?
do Warszawy, aby objąć katedrę w odbudowującym się
z wojennych zniszczeń Konserwatorium Warszawskim.
Był również pisarzem. Pisał o tym, co poza muzyką było
główną jego namiętnością: o górach. Góry kochał i znał od
najwcześniejszego dzieciństwa. Wyrósł w domu od lat zwią-
zanym z górami. Jego ojciec — znany pisarz i poeta Jerzy
Żuławski — chodził po Alpach, rozkochany był w Tatrach,
jako jeden z pierwszych porzucił utarte tatrzańskie szlaki,
szukając nowych, nie zdobytych jeszcze dróg. W tajniki wspi-
naczki wprowadzali Wawrzyńca dwaj starsi bracia — Marek,
i Juliusz, oraz stryjeczny brat — Jacek. Kilkunastoletni chło-
piec znał już świetnie góry, otrzaskany był z wszystkimi nie-
bezpieczeństwami, grożącymi tym, którzy wdzierają się w ich
głąb.
Jego pierwsza książka, „Niebieski krzyż", przyniosła sze-
reg wspomnień z wypraw ratunkowych, w których brał udział
już jako siedemnastoletni chłopiec w 1933 roku. Dużo wcześniej
niż jego rówieśnicy kończył okres „terminu" górskiego i do-
skonale przygotowany wkraczał w okres samodzielności ta-
ternickiej. Umiał uczyć się od starszych kolegów i bardzo
wcześnie nauczył się umiejętności swe przekazywać tym,
którzy żywot górski dopiero rozpoczynali. Od pierwszej chwili
zetknięcia z górami był zawsze gotów śpieszyć z pomocą
oczekującym ratunku, ...."•
Rok 1935 —rok „Skalnego lata" — to jego pierwszy,
wielki rok taternicki. Po sukcesach zimowych nadchodzi sezon
letni i oto pada cały szereg wspaniałych, przez nikogo dotąd
nie zdobytych ścian tatrzańskich. Pierwsze przejście północnej
Ściany Małego Młynarza. Pierwsze przejście wschodniej ściany
Łomnicy. Pierwsze całkowite przejście północno-wschodniego
filara Mięguszowieckiego Szczytu. Długa jest lista przejść
zimowych i letnich Wawrzyńca Żuławskiego tego roku. Fa-
chowe pismo „Taternik" tak ocenia niektóre z tych przejść:
„Droga nadzwyczaj trudna i bardzo piękna, o wyjątkowej
ekspozycji". „Droga nadzwyczaj trudna, należąca do naj-
większych i najwspanialszych przejść tatrzańskich i bardzo
eksponowana".
W tym pamiętnym roku Wawrzyniec Żuławski staje się
jednym z wielkich zdobywców ścian tatrzańskich. Oto piękny
rok, który ze świetnie zapowiadającego się taternika robi
doświadczonego wygę, przed którym Tatry nie mają już
tajemnic. I w tym roku — jak i w poprzednich, jak
i w następnych — tak charakterystyczny dla Żuławskiego
udział w wyprawach ratunkowych. Jako dziewiętnastoletni
chłopiec nie tylko uczestniczy w akcjach ratunkowych. Po-
trafi już nimi kierować.
Jeden z jego starszych kolegów i przyjaciół pisze o tym
okresie: „Jesienią, wracając z Kaukazu, zawędrowałem
w Tatry. Byłem ciekaw, czy nasz beniaminek nie zmienił
się, stając się jednym z czołowych bohaterów tatrzańskiego
sezonu. Ale o tego chłopca można było być spokojnym.
Wyrósł prędko na jednego z asów, zachowując całą swoją
skromność, takt, koleżeńskość, wdzięk i bezpośredniość. Po-
głębił się tylko jego stosunek do słabszych towarzyszy. Stał
się hardziej opiekuńczy i braterski. W górach, na wspi-
naczce, gdy każdy krok zagraża życiu, najłatwiej można
voy, trio-na instrumenty dęte, kłlkapieśni. Może najlepiej
wypowiedział się w mazurkach. Alę :swej pełni muzycznej nie
osiągnął. Nie zdążył.
więcej i goręcej sprawom innych ludzi niż własnym. Znako"
jący — z krzywdą dla własnej twórczości — swe zdolności,
świetnym krytykiem muzycznym i znakomitym pedagogiem.
da w Konserwatorium Łódzkim. Wkrótce jednak przenosi si<?
2 wojennych zniszczeń Konserwatorium Warszawskim.
naczki wprowadzali Wawrzyńca dwaj starsi bracia — Marek
wcześnie nauczył się umiejętności swe przekazywać \ tym,
lętorzy żywot górski dopiero rozpoczynali. Od pierwszej chwili
zetknięcia z górami był zawsze gotów Spieszyć z pomocą
" oczekującym ratunku. :
Rok 1935 -—rok „Skalnego lata" — to jego pierwszy,
ściany Małego Młynarza. Pierwsze przejście wschodniej ściany
W tym pamiętnym roku Wawrzyniec Żuławski Staje się
głębił się tylko jego stosunek do słabszych towarzyszy. Stal
się bardziej opiekuńczy i braterski. W górach, na wspi-
•poznać człowieka. Stosunek Wawrzyńca do ludzi nie za-
wodził nigdy. Idąc na ratunek nie uciekali od trudnych sy-
tuacji. Wiedział dobrze, że iść na ratunek — to znaczy
wyczerpać wszystkie możliwości, to znaczy nie odstąpić nie
tylko wtedy, kiedy jest nadzieja, ale nawet wtedy, gdy
istnieje choćby cień cienia nadziei".
Następne lata — to nowy etap w taternickim życiorysie
Żuławskiego. 1936 — jeszcze Tatry. 1937 — już Alpy. Wa-
wrzyniec zdobywa alpejskie ostrogi wejściem na Mont Blanc
granią Innominaty. 1938 — dwudziestodwuletni Wawrzyniec je-
dzie znowu w Alpy, tym razem jako kierownik wyprawy.
Piękne wyjście wschodnią ścianą Mont Blanc przez Senti-
nelle Rouge. Na owe czasy jest to przejście „jednej z naj-
trudniejszych, najwspanialszych i wśród alpinistów zachod-
nioeuropejskich najbardziej cenionych, lodowych ścian".
Żuławski przygotowuje się do wypraw w góry od Alp
wyższe. Marzy o udziale w wyprawach himalajskich.
Wojna przerwała błyskotliwy rozwój polskiego alpinizmu.
Nie czas żałować róż — ale czy można zapomnieć o górach?
W Warszawie wychodzi nadal, oczywiście potajemnie, klu-
bowe pismo „Taternik". Jednym z jego redaktorów jest
Wawrzyniec Żuławski. Nie dopuszcza on również, by za-
marła — jak chce okupant — wszelka działalność organizacji
taternickiej. Staje się jednym z filarów tajnego Klubu
Wysokogórskiego.
Istnieje specjalna „moralność liny", która w czasie wspi-
naczki wiąże ze sobą ludzi na życie i na śmierć. Wawrzyniec
Żuławski połączony był z ludźmi w ten sposób nie tylko
w czasie wspinaczki i nie tylko w górach.
...
d3ltaa