DiMercurio Michael - Atak Wilka Morskiego.doc

(1346 KB) Pobierz

 

lYIICHAEL

DIMERCURIO

ATAK

„WILKA MORSKIEGO"

Przekład

Maciej Pintara Wojciech Pusłowski

AMBER

Tytuł oryginału ATTACK OF THE SEAWOLF

Redaktorzy serii

MAŁGORZATA CEBO-FONIOK ZBIGNIEW FONIOK

Redakcja stylistyczna EUGENIUSZ MELECH

Ilustracja na okładce ARCHIWUM WYDAWNICTWA AMBER

Opracowanie graficzne okładki STUDIO GRAFICZNE WYDAWNICTWA AMBER

Skład WYDAWNICTWO AMBER

Wydawnictwo Amber zaprasza na stronę Internetu

http://www.amber.sm.pl http://www.wydawnictwoamber.pl

Copyright O 1993 by Michael DiMercurio.

Published by arrangement with Onyx, an imprint of New American Library,

a division of Penguin Putnam Inc.

Ali rights reserved.

For the Polish edition Copyright O 2002 by Wydawnictwo Amber Sp. z o.o.

ISBN 83-241-1853-

 

Tytuł oryginału ATTACK OF THE SEAWOLF

Redaktorzy serii

MAŁGORZATA CEBO-FONIOK ZBIGNIEW FONIOK

Redakcja stylistyczna EUGENIUSZ MELECH

Ilustracja na okładce ARCHIWUM WYDAWNICTWA AMBER

Opracowanie graficzne okładki STUDIO GRAFICZNE WYDAWNICTWA AMBER

Skład WYDAWNICTWO AMBER

 

 

 

 

Wydawnictwo Amber zaprasza na stronę Internetu

http://www.amber.sm.pl http://www.wydawnictwoamber.pl

Copyright © 1993 by Michael DiMercurio.

Published by arrangement with Onyx, an imprint of New American Library,

a division of Penguin Putnam Inc.

Ali rights reserved.

Mathew i Marli DiMercurio

For the Polish edition Copyright © 2002 by Wydawnictwo Amber Sp. z o.o.

ISBN 83-241-1853-5

 

 

Ten, kto nie ryzykuje, nie może zwyciężyć. John Paul Jones

Wybierzcie największy i zacznijcie strzelać. Mikę Moran, kapitan USS „Boise"

Kodeks postępowania dla członków Sił Zbrojnych Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej

Walczcie, dopóki okręt nie zatonie i nie oddawajcie go w ręce wroga. James Lawrence, kapitan USS „Chesapeake"

w czasie starcia z HMS „Shannon", gdy śmiertelnie ranny znoszony byl z pokładu okrętu

Kolory naszej flagi nigdy nie mogą zblaknąć.

porucznik William Burrows

USS „Enterprise", 1813

Zejdźcie pod wodę.

komandor Howard Gilmore,

w czasie II wojny światowej kapitan USS „Growler",

który będąc ranny, kazał swoim ludziom, by zostawili go na pokładzie zewnętrznym i zanurzyli okręt

I. Jestem żołnierzem amerykańskim. Służę w formacji, która strzeże mojego kraju i naszego sposobu życia. Jestem gotów oddać życie w obronie tych wartości.

II. Nigdy nie poddam się z własnej woli. Jako dowódca nigdy nie wydam rozkazu poddania się moim ludziom, jeśli tylko będzie jakakolwiek możliwość stawiania dalszego oporu.

III. Jeśli zostanę wzięty do niewoli, będę stawiał opór wszelkimi możliwymi sposobami. Zrobię wszystko, żeby uciec i pomóc w ucieczce innym. Nie zgodzę się na to, żeby wróg zwolnił mnie warunkowo, ani nie zaakceptuję z jego strony żadnych innych specjalnych względów.

IV. Jeśli zostanę jeńcem wojennym, pozostanę wierny swoim więzionym kolegom. Nie wyjawię żadnych informacji ani nie przyłożę ręki do żadnego działania, które mogłoby im zaszkodzić. Jeśli będę najstarszy stopniem, przejmę dowodzenie. Jeśli nie, podporządkuję się rozkazom przełożonych i będę wspierał ich w każdy dostępny mi sposób.

V. Jeśli po wzięciu do niewoli będę przesłuchiwany, mam prawo podać tylko swoje imię, nazwisko, stopień, numer służbowy i datę urodzenia. Ze wszystkich sił będę unikał odpowiedzi na inne pytania. Nie będę składał ustnych ani pisemnych oświadczeń, które mogłyby zostać uznane za nie-alne wobec mojego kraju i jego sojuszników; nie powiem ani nie napi-? nic, co mogłoby zaszkodzić interesom mojego kraju.

. Nigdy nie zapomnę o tym, że jestem żołnierzem amerykańskim, czło-ekiem odpowiedzialnym za swoje czyny i oddanym zasadom, które zyniły mój kraj wolnym. Nie wyprę się wiary w mojego Boga ani w Sta-Zjednoczone Ameryki Północnej.

 

 

 

Prolog Środa, 1 maja

Loyang, prowincja Honan Chińska Republika Ludowa

Nawet w ciemnościach bezksiężycowej nocy KL-87, cyfrowy aparat fotograficzny na podczerwień, rejestrował obraz niekończących się kolumn pokrytych kamuflażem czołgów Ludowej Armii Wyzwolenia, czekających w zasadzce na zbliżającą się z zachodu brygadę pancerną wrogiej Białej Armii.

Su Lee sprawdziła, czy to, co zarejestrowała, znalazło się w komputerowej pamięci aparatu. Wszystko było w porządku. Rzuciła ostatnie spojrzenie na zgromadzone w dolinie czołgi, wsiadła na stary, rozklekotany rower i ruszyła z powrotem w stronę wioski, do swojego pokoju w kompleksie mieszkalnym gospodarstwa rolnego. Choć przebywanie nocą poza miejscem zamieszkania było dość ryzykowne, Lee, jako resocjalizowana prostytutka, miała doskonałe wytłumaczenie - wszelkie nocne eskapady mogłyby pójść na karb poprzedniego zajęcia. Nikt nie podejrzewałby jej o szpiegostwo. Chyba że znaleziono by w jej torbie cyfrowy aparat fotograficzny. Ale kto chciałby przeszukiwać torebkę prostytutki?

Po chwili dojechała do wioski. Mijała ciemne i ponure, oświetlone tylko światłem księżyca budynki gospodarstwa rolnego. W końcu dotarła do swojego baraku. Postawiła rower pod ścianą i po skrzypiących schodach wspięła się do swojego malutkiego pokoiku. Zamknęła za sobą drzwi, położyła aparat na łóżku i wyjęła ze schowka w walizce owiniętą w stare ubrania resztę zestawu KL-87.

13

KL-87, system tajnej komunikacji, niedawno skonstruowany w Sta-ach Zjednoczonych przez korporację DynaCorp International, składał ię z trzech modułów. Pierwszym był cyfrowy aparat fotograficzny, któ-y zapisywał obrazy nie na kliszy, lecz w pamięci twardego dysku kom-utera. Drugi składał się z małej klawiatury komputerowej i ekranu, za omocą których można było zapisywać i kodować wiadomości. Trzecią zęść systemu stanowił wyposażony w antenę nadajnik, który na okre-lonych, wciąż zmieniających się częstotliwościach, przekazywał wia-omości i zapisane w pamięci komputera aparatu obrazy krążącym nad achodnim Pacyfikiem amerykańskim satelitom. Cały zestaw po złoże-iu nie zajmował więcej miejsca niż dwa pudełka na buty i ważył niecałe iięć kilo.

Su Lee wyjrzała przez drzwi i przez okno, potem usiadła na łóżku wystukała na klawiaturze krótką wiadomość, opisującą siły Ludowej ^rmii Wyzwolenia. Dała komendę zakodowania, podłączyła w jedną ca-ość aparat, klawiaturę i nadajnik, po czym nacisnęła rozpoczynającątrans-nisję kombinację dwóch klawiszy. Z zadowoleniem przyglądała się, jak irządzenie przesyła sygnały przelatującemu w górze satelicie. Niestety, btografie zawierały tak dużo danych, że ich przekazywanie mogło zająć )koło piętnastu minut. Su właśnie miała przykryć urządzenie wyjętymi : walizki ubraniami, kiedy nagle z trzaskiem otworzyły się drzwi jej pokoju.

Su Lee patrzyła w czarne otwory luf trzech automatów AK-47, trzy-nanych przez trzech żołnierzy Czerwonej Gwardii. Poczuła przypływ zwierzęcego strachu. W nagłym odruchu chwyciła KL-87 i cisnęła go v pierwszego z gwardzistów. A potem odwróciła się i wyskoczyła przez )kno na znajdującą się trzy metry niżej ulicę. Poczuła ostre ukłucia bólu, aedy żebra przebiły jej płuca. Z szyi trysnęła krew, choć rana od szkła lie była głęboka. Su przycisnęła dłoń do szyi i ciepła struga krwi zaczęła jrzeciekać między jej palcami. Seria wystrzałów rozbiła resztki szyby. iV oknie pojawiła się sylwetka jednego z gwardzistów. Od strony drzwi )araku rozległ się odgłos czyichś kroków.

Su leżała w kałuży krwi. Nie mogła poruszyć nogami, a odgłosy kro-ców gwardzistów były coraz bliżej. Wiedziała, że to już koniec. Gwał-:ownym ruchem sięgnęła do bluzy i wyjęła zza jej lamówki dwie pigułki, ctóre nosiła tam od chwili, gdy przybyła do Loyang. Rozgryzła pigułki i połknęła je, czując smak gorzkich migdałów.

Kiedy gwardzista dobiegł do niej, Su Lee już nie żyła.

14

Langley, Wirginia

Kwatera Główna CIA

Biuro dyrektora Centralnego Wywiadu

Dyrektor Robert M. Kent zmarszczył brwi i odstawił kubek na biurko. Kawa była zimna i gorzka. Spojrzał na Steve'a Jaspersa, zastępcę dyrektora operacyjnego, i wziął z jego wyciągniętych nad biurkiem rąk plik papierów.

- Chińska operacja rozpoznawcza spaliła na panewce, sir - bez żadnych wstępów powiedział Jaspers i usiadł na sofie, stojącej przed olbrzymim biurkiem Kenta - Posłaliśmy tam sześciu agentów. Dwóch wpadło tuż po przekroczeniu granicy, pozostali czterej zameldowali, że dotarli na wyznaczone miejsca, ale wydaje się, że Chińczycy złapali wszystkich.

- Proszę o szczegóły - powiedział Kent i otworzył papiery na pierwszej stronie, na której widać było paszportowe zdjęcie młodej kobiety o orientalnej urodzie, a pod nim jej życiorys.

- Pierwszy z agentów był pracownikiem kontraktowym. To kobieta o operacyjnym imieniu Su Lee. Została zrzucona w Loyang, w prowincji Honan, na południe od Rzeki Żółtej. To terytorium jest wciąż w rękach komunistów, ale zaledwie kilka kilometrów dalej znajdują się wojska Białej Armii, która, jak sądzimy, właśnie szykuje się do ataku. Su dostała papiery, nakazujące jej opuszczenie Pekinu. Wynikało z nich, że jest skazaną przez sąd prostytutką, wysłaną na resocjalizację do ludowego gospodarstwa rolnego. Dostaliśmy jej raport wstępny, w którym doniosła

0 pogłoskach, że siły pancerne Białej Armii szykują się do ataku a na wschodzie czekają na nie jednostki Ludowej Armii Wyzwolenia. Udała się z cyfrowym aparatem fotograficznym do miejsca, w którym stacjonują siły LAW. W czasie przekazywania danych z jej KL-87 zaczęły przychodzić interesujące obrazy, ale transmisja została nagle przerwana. Ód tej pory nie dała znaku życia. Drugi agent miał operacyjne nazwisko Chu Cheng. Chu został zrzucony na spadochronie do wioski Ganyu, w pobliżu wybrzeża morskiego na północy prowincji Kiangsu, również na terenie kontrolowanym przez Republikę Ludową, ale bardzo blisko granicy terytorium okupowanego przez Białą Armię. Przez dwa tygodnie nikt nie miał do niego żadnych zastrzeżeń. Został zaopatrzony w papiery nauczyciela szkoły wakacyjnej, z przyczyn politycznych relegowanego z Pekinu. Dokumenty przedstawiały go jako byłego inżyniera, który został oczyszczony z zarzutów fałszowania statystyk produkcji swojej fabryki. Dostaliśmy jego raport wstępny, w którym napisał, że jest na miejscu

1 szykuje się do odszukania stacjonujących w pobliżu jednostek LAW;

15

irawdopodobnie zamierzał udać się w tym celu na weekendową wycieczkę v stronę granicy strefy wpływów. Od tej pory nie odezwał się ani razu. Ginęły cztery ustalone terminy składania raportów. Sądzę, że został złajany albo zabity.

- A trzeci? - zapytał Kent. Z grymasem niezadowolenia zamknął ikta Chu i otworzył następną teczkę.

- Trzeci to Sung Yu-shu - kontynuował Jaspers. - Został zrzucony v pobliżu wioski Kangba, około trzystu kilometrów na północ od Peki-iu. Spodziewaliśmy się, że te okolice zostaną zaatakowane z północy >rzez siły Białych. Tydzień po wylądowaniu Sunga, o ustalonej porze lostaliśmy od niego meldunek. Doniósł, że w okolicy nie ma śladów ak-ywności Białych ani Czerwonych, choć dane dostarczone przez satelity vskazywały na coś wręcz przeciwnego.

- Cholerne satelity... - mruknął Kent - Informacje, które nam do-itarczają, nie są warte funta kłaków. A każdy z nich kosztuje pół miliarda lolarów...

- One tylko pokazują przedmioty, sir, nie interpretując układu sił. fj każdym razie Sung zamierzał skierować się bardziej na północ w poszukiwaniu jakichkolwiek śladów aktywności wojskowej. Nigdy już się iie odezwał.

- Co z czwartym?

- Nazwisko operacyjne Hu To-pin. Umieściliśmy go w Pekinie, do-cąd dostał się pociągiem po tym, jak wysiadł na brzeg w porcie Tianjin. Zaczął pracować jako dostawca w sklepie zaopatrującym w towary domy partyjnych oficjeli; sklep ten znajduje się w alei Chang'An, w pobliżu Wielkiej Hali Zgromadzeń Ludowych. Oprócz KL-87 dostał najnowo-;ześniejszy sprzęt nasłuchowy do przechwytywania przekazów na ultra-wysokich częstotliwościach i transmisji mikrofalowych. Miał za jego po-nocą podsłuchiwać rozkazy wydawane z Pekinu jednostkom LAW i roz-nowy telefoniczne, a następnie w formie skondensowanej wiązki sygna-ów elektronicznych przesyłać je za pomocą KL-87 naszym satelitom. Wczoraj po południu jeden z satelitów krążących nad Pacyfikiem zaczął odbierać nadawaną przez niego transmisję, która jednak urwała się po jaru sekundach. Nie odezwał się już więcej, a minęły od tej pory trzy wyznaczone pory transmisji. Sądzę, że wpadł. Podobnie jak wszyscy inni.

Kent spojrzał na wielką mapę Chin, wiszącą na ścianie jego gabine-:u. Chińska wojna domowa znajdowała się w centrum zainteresowań CIA. Ma mapie zaznaczone były tereny zajęte przez Białą Armię, wspieraną arzez Japończyków - szeroki pas od południowego wybrzeża do środkowej części kraju, przecinający komunistyczne Chiny na pół. W rękach

16

komunistów wciąż znajdował się wschód kraju i jego północna część, a także kilkusetkilometrowy obszar wokół Pekinu. Krążyły pogłoski o tym, że Biała Armia szykuje się do zmasowanego ataku na stolicę; podejrzewano także, że Pekin planował kontratak, który miał zetrzeć Białą Armię z powierzchni ziemi i umożliwić odzyskanie środkowej części Chin.

Ta krwawa wojna była punktem zapalnym, mogącym spowodować ogromny wybuch w całej Azji, mogła też rozprzestrzenić się poza jej granice. Wciąż istniała kwestia chińskiej broni jądrowej - oficjalnie zniszczonej w ciągu ostatnich pięciu lat - którą Chińczycy mogli przechować w magazynach. Gdyby Chiny zaatakowały Japonię, doszłoby do III wojny światowej. Od czasu zakończenia zimnej wojny nie było tak poważnego zagrożenia pokoju światowego. Jeden nalot na Tokio mógł skasować dane z komputerów światowego systemu bankowego, dając początek największemu kryzysowi gospodarczemu w historii. Jeśli komuniści wygrają tę wojnę, Chiny cofną się o pół wieku do czasów Mao i być może rozpoczną następną zimną wojnę. Jeśli wygrają demokratyczne siły Białej Armii, Chiny staną się ważnym sprzymierzeńcem i partnerem handlowym USA.

Ameryka musiała zacząć działać, ale Kongres i prezydent wykluczali bezpośrednią interwencję wojskową. Kent mógł tylko uważnie przyglądać się tej wojnie, zapewniając Białej Armii przewagę informacyjną -Biali powinni wcześniej znać zamiary i posunięcia Czerwonych. Ale jak miał to zrobić? Odkąd stosunki dyplomatyczne z ChRL zostały zerwane, CIA nie miała już do dyspozycji pracowników swojej ambasady i konsulatów, co oznaczało, że nie było sposobu zbierania danych wywiadowczych od agentów rozsianych po całych Chinach. Dalszy przebieg wojny domowej stanowił dla CIA i amerykańskiej administracji kompletną tajemnicę. Kiedy Jaspers doniósł o niepowodzeniu wszystkich sześciu wysłanych tam agentów, pozostały tylko zdjęcia satelitarne, niewiele warte bez komentarzy naocznych świadków. Teraz Biała Armia nie będzie miała przewagi informacyjnej, a polityka zagraniczna USA musi być prowadzona na oślep, na wyczucie.

Kent zamknął ostatnią z czterech teczek i spojrzał na Jaspersa.

- A więc zameldujemy prezydentowi, że nie mamy zielonego pojęcia o tym, co się dzieje w tych cholernych Chinach.

Kent wstał i oddał papiery Jaspersowi. Zdjął z wieszaka przy drzwiach marynarkę, założył ją i wyszedł do przedpokoju, odprowadzany przez Jaspersa.

- Pański samochód czeka - powiedziała recepcjonistka.

Kent skinął głową i ruszył w stronę drzwi. Jaspers wciąż szedł dwa kroki za nim.

2 - Atak „Wilka Morskiego"

17

- Sir, coś mi właśnie przyszło do głowy - powiedział Jaspers. - W Waszyngtonie jest teraz głównodowodzący Flotą Pacyfiku, admirał Richard Donchez. Załatwia jakieś sprawy w Pentagonie. Mogę sprowadzić go na spotkanie do Białego Domu.

Kent spojrzał na swojego zastępcę spod gniewnie zmarszczonych, krzaczastych siwych brwi.

- O co ci chodzi, Steve?

- Myślę, że nadszedł czas, żeby posłać okręt podwodny do zatoki Bo lai. Może on w końcu wywącha, co się dzieje w Pekinie.

Kent pokręcił głową.

- To tak, jakby wpłynąć do Potomacu, żeby podsłuchiwać Waszyng-on. Zbyt wielkie ryzyko.

- Nie pozostało nam już nic innego.

Kent wsiadł do limuzyny, zamknął drzwi i otworzył okno.

-  Masz rację - powiedział. - Sprowadź admirała Doncheza na to potkanie.

1

Środa, 1 maja 21.25 czasu Greenwich

Pacyfik Zachodni

300 mil morskich na południe od Zatoki Tokijskiej

6.25 czasu lokalnego

Słońce wspięło się nad horyzont, refleksy jego promieni tańczyły na chłodnych wodach zachodniego Pacyfiku. Spokojna, ciemnobłękitna powierzchnia oceanu odbijała niebo pokryte drobnymi, białymi obłokami. W zasięgu wzroku'nie widać było żadnego lądu ani okrętów. Fale srebrzyście połyskiwały od spodu. Woda była tak przejrzysta, że powierzchnię widać było z głębokości kilkudziesięciu metrów. Poniżej tego poziomu rozproszone światło umożliwiało widoczność na dwadzieścia, trzydzieści metrów; stamtąd nie widać już było srebrzystej powierzchni.

Na głębokości sześćdziesięciu pięciu metrów temperatura wody nagle się zmieniała - ciepławe wody wiosennego Pacyfiku ustępowały miejsca lodowatozimnej wodzie głębin, niezmąconej falami, nieogrzanej promieniami słonecznymi. Na głębokości dziewięćdziesięciu metrów światła było już tylko tyle, ile w zupełnie ciemnym pomieszczeniu mógł dać migający płomień świecy. Niżej, na głębokości stu dwudziestu metrów, było zupełnie ciemno. Na głębokości stu pięćdziesięciu metrów woda miała temperaturę zaledwie o ułamek stopnia wyższą od temperatury zamarzania. Na głębokości trzystu metrów ciśnienie wody trzydziestokrot-nie przekraczało ciśnienie atmosferyczne; w tych warunkach nie mogły istnieć niemal żadne formy życia. Na tej głębokości woda nie była zmącona

19

 

rzeź prądy ani ryby, nie było tu dźwięków ani światła. Ten świat był irdziej martwy i groźny niż powierzchnia Księżyca.

Płynący na tej głębokości okręt podwodny stawał się niewidzialny, ie było widać jego kadłuba o długości stu dziesięciu metrów, zwężają-;go się z obu stron cylindra o średnicy przekroju dochodzącej do dzie-ęciu metrów. Nie widać było wystającego z górnej części cylindra kio-ui, który ułatwiał kierowanie okrętem na powierzchni, a w zanurzeniu, deki peryskopom i antenom, pozwalał spod powierzchni morza bez-lecznie przyglądać się światu zewnętrznemu.

Wewnątrz kadłuba, pod kioskiem, znajdowały się pomieszczenia jrnego pokładu, wypełnione mającymi właśnie wachtę marynarzami aficerami, którzy kierowali płynącym w zanurzeniu olbrzymim, atomo-ym okrętem podwodnym. Na mostku wewnętrznym oficer dyżurny spo-ądał na ekrany kontroli prowadzenia ognia i sonaru; wyglądał na znu-ronego, bo w zasięgu aparatury nie było żadnego nawodnego ani pod-odnego kontaktu. Z przodu mostka wewnętrznego znajdowało się ciche umieszczenie sonarowe, pełne konsoli i ekranów; jeden z obsługują-/ch sonary podoficerów miał na uszach słuchawki zewnętrznego, palnego sonaru wąskich częstotliwości. Pomieszczenia Elektronicznego entrum Nasłuchu (ECN) i radiowe były puste; używano ich tylko wte-/, kiedy okręt znajdował się w wynurzeniu peryskopowym.

Niżej, na pokładzie środkowym, w mesie dla załogi podoficerowie narynarze jedli tradycyjne jajka na bekonie; wszyscy mieli oczy opuch-ęte od najcięższej, sześciogodzinnej nocnej wachty, z której właśnie :szli. Obok, w kambuzie, kucharze wydawali właśnie ostatnie śniada-owe porcje i zabierali się do szykowania przeznaczonych na lunch ham-irgerów, tak tłustych, że same wślizgiwały się do gardeł jedzących, i dla-go nazywano je ślizgaczami. Znajdujące się po prawej stronie środko-ego pokładu kabiny oficerów były puste. Za to tłok panował w mesie icerskiej, która służyła także za pomieszczenie konferencyjne, biuro, no i jadalnię. Większość obecnych tu ludzi ubrana była w granatowe iwełniane kombinezony, wszyscy mieli na nogach tenisówki, które nie wodowały hałasu przy chodzeniu.

Krzesło u szczytu stołu było puste. Siedzący po jego prawej stronie :łowiek wstał, policzył ludzi znajdujących się w pomieszczeniu i pod-ósł słuchawkę telefonu z prawej przegrody konsoli komunikacyjnej.

- Kapitanie, tu inżynier - powiedział do słuchawki. - Jesteśmy goto-i.

Pokład wyżej, w znajdującej się tuż obok mostka wewnętrznego ka-tańskiej kabinie, komandor Sean Murphy uśmiechnął się do siebie i odło-

20

żył słuchawkę. Murphy miał czterdzieści lat; był średniego wzrostu, silnie zbudowany. Niewiele się zmienił od czasu, kiedy studiował w Akademii Marynarki Wojennej. Włosy miał tak samo gęste, chociaż na jego blond czuprynie zaczynały się pojawiać pierwsze oznaki siwizny. Od chwili ukończenia Akademii nie przybrał na wadze ani o kilogram i mógł bez problemu założyć biały mundur galowy, który przed osiemnastu laty miał na sobie w czasie uroczystości rozdania dyplomów. Jedynymi zmarszczkami na jego twarzy były kurze łapki od śmiechu, podkreślone jeszcze wieloletnim wpatrywaniem się w okulary peryskopu. Murphy prawie zawsze się uśmiechał, co łagodziło skądinąd surowy wyraz jego twarzy. Jego styl dowodzenia oparty był raczej na zachętach i nagrodach niż na karach czy upomnieniach, co pozwoliło mu szybko awansować. Dzięki temu dowodził teraz drugą co do nowoczesności jednostką we flocie -udoskonalonym okrętem klasy Los Angeles.

Tutaj, na morzu, Murphy był w swoim żywiole; występował w roli dowódcy, do której przygotowywał się przez prawie trzy dekady. I chociaż nie mógł wyjść na mostek, wciągnąć w płuca słonego morskiego powietrza i spojrzeć przez lornetkę na igrające wśród fal delfiny - co mogli w każdej chwili zrobić jego pływający na powierzchni koledzy -to dźwięki i zapachy płynącego w głębinach Pacyfiku okrętu podwodnego zupełnie mu wystarczały. Żałował tylko, że za rok będzie musiał przekazać dowodzenie okrętem komuś innemu, zejść na ląd i zająć się nudną, papierkowąrobotą w jakimś biurze. Poczuł nagły smutek. Po raz kolejny pomyślał, że być może powinien opuścić marynarkę. Ale wtedy zamieniłby papierkową robotę w biurze eskadry na papierkową robotę w jakiejś prywatnej firmie. Przejrzał dzienny plan ćwiczeń i złożył swój podpis na dole arkusza. Kiedy to zrobił, poczuł, że humor mu się poprawia. Mieli dzisiaj rano zaplanowane ćwiczenia z awaryjnej obsługi reaktora, po południu zajęcia taktyczne i być może symulację ataku na znajdujące się na powierzchni jednostki. Kolejny dzień zabawy w głębinach Pacyfiku tą nową, wartą miliard dolarów zabawką.

Murphy zamknął kołonotatnik, w którym pisał, zanim zadzwoniono z mesy oficerskiej. Pisał długi list do swej żony Katriny, której nie widział od dziesięciu tygodni, czyli od chwili, kiedy wypłynęli na te ćwiczenia. W ciągu najbliższych sześciu tygodni zamierzał pisać do niej każdego dnia - był to jedyny sposób, by zapomnieć o bólu rozstania z żoną, z dziewięcioletnim Seanem i z dwuletnią Emily. Murphy włożył zdjęcie swoich dzieci między kartki notatnika i schował go do szafki, umieszczonej w tylnej przegrodzie jego liczącej trzy metry kwadratowe kabiny. Zdjął z haczyka przy drzwiach czerwoną, baseballową czapkę i wyszedł na

21

rytarz. Zszedł na środkowy pokład po najbliższej drabince i skierował i w stronę pomieszczeń oficerskich.

Kiedy wszedł do mesy i zobaczył w niej swoich ludzi, ogarnęło go ane uczucie podniecenia i pełnej mobilizacji. Ci ludzie oddali w jego ;e swoje życie i los swoich rodzin. Wypłynęli z nim w morze, żeby zez długie miesiące przebywać wspólnie w stalowej rurze w głębinach eanu; zrobili to w imię służby, dla dobra Ameryki, w czasie pokoju, jdy nikogo w kraju tak naprawdę nic takiego nie obchodziło. Dowo-enie nimi było większym zaszczytem, niż kierowanie cudownąmaszy-rią „Tampy". Jakkolwiek wspaniały byłby sprzęt bojowy, nie znaczył : w porównaniu z obsługującymi go ludźmi. Dawno temu John Paul nes powiedział: „Na okręcie ludzie są ważniejsi niż armaty". To zdanie ; straciło aktualności od czasów, kiedy po morzach pływały zbudowa-z drewna żaglowce.

Siedzący u szczytu stołu inżynier, komandor-porucznik Jackson mar" Vaughn, wstał i skinął głową Murphy'emu. Vaughn był w wieku urphy'ego, ale nie awansował tak szybko, ponieważ po pierwszym rej-: opuścił marynarkę. Jednak po paru latach, źle czując się na lądzie, wrócił na morze. Jego przezwisko pochodziło jeszcze z „Detroit", jierwszego okrętu, na którym służył. Vaughn naprawił na nim główną impę olejową, kiedy wszyscy inni uznali, że urządzenie to jest nie do prawienia. Podczas tej reperacji Vaughn zalał jednak olejem cały dol-' pokład maszynowni, trzeba było wyłączyć silniki i załoga przez dwa-ieścia cztery godziny musiała po nim sprzątać. Ten pseudonim i wspo-nienie związanego z nim incydentu zawsze irytowały Vaughna, ale urphy wiedział, że na „Detroit" właśnie dzięki temu zaczęto go szano-ić, a nawet uważać za bohatera. W każdym razie teraz był głównym żynierem na „Tampie" i zwykle mówiono do niego po prostu „inżynie-e". Tylko czasem, na jakimś przyjęciu równorzędni mu stopniem ofice-wie nazywali go „Smarem", chociaż dobrze wiedzieli, że tego nie lubi.

Vaughn był wysokim, dobrze zbudowanym Teksańczykiem, a kiedy owił, przeciągał słowa jak kowboj. Miał już w tej chwili całkiem po-iźną brodę - przestał się golić dziesięć tygodni temu, kiedy wypłynęli San Diego. Vaughn był odpowiedzialnym człowiekiem, co bardzo się ;zyło, ponieważ miał pod swoją pieczą potężnego, zabójczo groźnego brzyma - nuklearny napęd okrętu. Vaughn chętnie się uśmiechał, ale edy źle się działo w maszynowni, wydzierał się na swoich podwład-/ch, prawił im kazania. Według okrętowej legendy niejedna awaria zo-ała zażegnana tuż po tym, jak Vaughn „przemówił do rozsądku" niepo-usznym urządzeniom.

22

- Dzień dobry, kapitanie - powiedział Vaughn, kiedy Murphy usiadł na swoim miejscu.

- Jak się pan miewa, inżynierze? - zapytał Murphy grobowym głosem, ochrypłym od nałogowego palenia papierosów. - Jest pan gotów zepsuć to urządzenie?

- Chcę je tylko trochę przetestować - odpowiedział Vaughn. A potem zwrócił się do wszystkich zgromadzonych w mesie. - Dzisiaj przećwiczymy awaryjne wygaszenie reaktora, zainicjowane przez kapitana... - Kiedy skończył objaśnienia, wszyscy udali się na rufę okrętu.

Murphy zajął miejsce w przedniej części środkowego pokładu przedziału rufowego okrętu, przy zewnętrznej, przedniej przegrodzie manew-rowni, na której znajdował się rząd małych, metalowych szafek. Trzech wykwalifikowanych podoficerów operowało stąd reaktorem pod okiem specjalnie przeszkolonego oficera. Vaughn podszedł do Murphy'ego w czerwonej czapce na głowie - czerwone czapki oznaczały, że noszący je ludzie biorą udział w ćwiczeniach i powinni być ignorowani przez pełniących zwykłą wachtę członków załogi.

- Jesteśmy gotowi, sir - zameldował Vaughn.

Murphy pokiwał głową, sięgnął do najbliższej skrzynki, zdjął pleksi-glasowąpokrywę z przełącznika z napisem Wygaszenie ręczne i przestawił przełącznik na pozycję Wygaszenie grupowe.

I wtedy się zaczęło.

Przełącznik, który przestawił Murphy, spowodował awaryjne wygaszenie reaktora, który do tej pory dostarczał parę czterem potężnym turbinom, napędzającym śrubę okrętu i wytwarzającym prąd elektryczny. Znajdujące się za manewrownią turbiny, do tej pory głośne jak silniki odrzutowca, utraciły dopływ napędzającej je pary. Kiedy się zatrzymywały, wyły ponuro jak wirniki helikoptera po wyłączeniu silników. Po chwili ich dźwięk obniżył się jeszcze bardziej, aż wreszcie na okręcie zapanowała dziwna cisza. Światła zamrugały, kiedy ich zasilanie przejęły baterie okrętu. Wentylatory stanęły, klimatyzacja na okręcie przestała działać i niemal natychmiast wzrosła wilgotność i temperatura powietrza. Murphy poczuł, że ma mokre czoło, dłonie, całe ciało. Już po chwili wnętrze okrętu zaczęło przypominać wnętrze sauny.

W tej dziwnej ciszy odezwały się głośniki pierwszego obwodu komunikacyjnego:

- Reaktor wygaszony. Zredukować pobór energii elektrycznej. Pokład przechylił się lekko, po chwili mocniej. I jeszcze mocniej.

Jak nurek, któremu nagle odcięto dopływ powietrza, okręt nie mógł już przetrwać w głębinach, musiał wydostać się na powierzchnię.

23

Murphy poszedł w stronę rufy do manewrowni, żeby zobaczyć, jak icer wachtowy radzi sobie ze skutkami awaryjnego wygaszenia reakto-, Kiedy stanął w drzwiach maszynowni, z umieszczonego nad głową sśnika dobiegła odpowiedź z mostka wewnętrznego:

- Manewrownia, tu mostek, reaktor wygaszony, zrozumiałem.

Po chwili głośniki pierwszego obwodu komunikacyjnego odezwały ! znowu, tym razem głosem oficera dyżurnego:

- Przygotować się do wystawienia chrap.

Murphy machnął ręką do Vaughna, który obserwował jak oficer wach-vy, porucznik Roger Sutherland, próbuje kontrolować reaktor i system 'twarzający parę. Vaughn pokiwał w odpowiedzi głową i skupił się iowrotem na panelu kontrolnym reaktora, który pulsował światłami alar->w, zawiadamiającymi o zapaści nagle sparaliżowanego reaktora. Kie-pokład przechylił się jeszcze bardziej, Murphy ruszył w stronę dziobu rętu.

Przeszedł przez okryty osłoną przeciwpromienną tunel przedziału która do wodoszczelnego włazu, prowadzącego na dziób okrętu. Kie-przeszedł przez właz i znalazł się w wąskim korytarzu, przechył okrę-zaczął się zmniejszać. Na mostku wewnętrznym oficer dyżurny ner-wo przyciskał do ucha słuchawkę telefonu. W głośniku umieszczo-n nad platformą peryskopu odezwał się głos oficera, zawiadującego cą w manewrowni:

-Napęd przełączony na silnik awaryjny.

Mostek wewnętrzny stanowił centrum układu nerwowego okrętu, ntrolowano tutaj głębokość zanurzenia, prędkość, stan uzbrojenia, cazania wszystkich czujników. Ktoś z zewnątrz mógłby uznać to pomszczenie za brzydkie i ciasne, ale dla Murphy'ego było wygodniejsze jego własny pokój w domu na lądzie. Czuł się tutaj jak pilot w swoim ;picie, jak kierowca za kółkiem czy kaznodzieja na ambonie.

Przez chwilę Murphy przyglądał się pomieszczeniu. Było długie na iej więcej siedem metrów i szerokie na dziewięć. Pośrodku wznosiła owalna platforma z dwiema studniami peryskopów, skąd dowodzący :er miał widok na cały mostek wewnętrzny. Po lewej stronie platfor-znajdował się nowoczesny peryskop typu 20, po prawej - dodatkowy /skop starego typu, którego konstrukcja pamiętała czasy II wojny atowej.

Od przodu platforma peryskopu zabezpieczona była stalową poręczą ricer dowodzący mógł się jej przytrzymać, spoglądając w dół na mo-;. Nad platformą umieszczono konsole telefonu podwodnego TEL-J systemu radiowego ultrawysokich częstotliwości NESTOR. Sufit

24

mostka zewnętrznego tworzył łukowate sklepienie na wysokości trzech metrów, ponieważ znajdował się dokładnie pod kioskiem. Mostek wewnętrzny pełen był rur, zaworów, kabli i szafek, przymocowanych do wręg. Wysoki mężczyzna musiałby się tutaj wciąż pochylać, żeby nie rozbić sobie głowy o którąś z wystających metalowych części wyposażenia okrętu.

Z przodu po lewej stronie znajdowała się konsola kontroli okrętu, która wyglądała jak kokpit dużego samolotu. Po obu jej stronach stały fotele, przed którymi umieszczone były drążki sterownicze, przypominające samolotowe wolanty; za konsolą znajdował się fotel oficera nadzorującego pracę dwóch operatorów. Jeden z drążków służył do kontrolowania kursu i zanurzenia okrętu, drugi do kontrolowania kąta nachylenia pokładu. Oficer nadzorujący był także odpowiedzialny za głębokość zanurzenia okrętu. Po lewej stronie konsoli kontroli okrętu znajdował się pełen ekranów, światełek i przełączników panel kontroli zbiorników balastowych.

Po prawej stronie mostka wewnętrznego znajdowało się ciągnące się przez całą długość pomieszczenia centrum kontroli prowadzenia ognia. Był to rząd konsoli z umieszczonymi obok fotelami, przeznaczonymi dla obsługujących je oficerów. Na system kontroli prowadzenia ognia CCS--Mark I składały się cztery pierwsze konsole, każda wyposażona w duży ekran i klawiaturę. Nad konsolą numer 1 znajdował się ekran ukazujący dane sonarów. Za platformą peryskopu stały dwa stoły. Pierwszy z nich służył do nawigacji, drugi do ręcznego obliczania namiarów celu i wykorzystywany był tylko w razie awarii głównego komputera. Lewą przegrodę pomieszczenia zajmowały konsole sonaru podlodowego i głębokościo-mierza. W lewym tylnym rogu mostka znajdowały się drzwi prowadzące do pomieszczenia z urządzeniami nawigacyjnymi. W prawej przegrodzie mostka, między konsolami bojowymi numer 1 i 2, znajdowały się drzwi prowadzące do pomieszczenia sonarowego, zawierającego osiem telewizyjnych ekranów systemu sonarowego BQQ-5D. Pośrodku przedniej przegrody mostka zaczynał się wąski korytarz, prowadzący do kajut kapitana i pierwszego oficera, a potem dalej, do pomieszczenia komputera, zawiadującego sonarem i kontrolą prowadzenia ognia.

Po długich dziesięcioleciach, kiedy budowano ciasne, niewygodne mostki wewnętrzne, w przedsiębiorstwie DynaCorp skonstruowano wreszcie coś porządnego - mostek wewnętrzny końcówki serii okrętów klasy Los Angeles. Przez dłuższą chwilę Murphy przyglądał się z satysfakcją nowoczesnemu wnętrzu swojego mostka. Z zamyślenia wyrwał go głos oficera, stojącego na platformie peryskopu:

25

- Gdzie jest kapitan? - warknął do słuchawki telefonu, zwrócony ecami do Murphy'ego.

Komandor-porucznik Gregory Lee Tarkowski był podczas dzisiej-ych porannych ćwiczeń oficerem dyżurnym. Tarkowski - szatyn o krę-mych włosach, z małym, rudym wąsikiem, o który toczył nieustające >je z przełożonymi - był tak samo szczupły jak w czasach, kiedy wstę->wał do drużyny baseballowej na uniwersytecie Yale, i tak wysoki, że na pręcie podwodnym wciąż rozbijał sobie głowę. Uznawany za jednego najzdolniejszych młodych oficerów marynarki, zajmował się nawigacją lystemami bojowymi, choć zwykle te funkcje przydzielano dwóm ofice-m. Z natury był skromnym człowiekiem, ale cała załoga wiedziała, że ;ończył z wyróżnieniem dwa fakultety na uniwersytecie Yale - stosunki iędzynarodowe i Wydział Elektryczny, a także z powodzeniem wystę-)wał w akademickiej drużynie baseballowej. Po studiach nurkował, ska-ił ze spadochronem i latał wszystkimi rodzajami samolotów, do jakich lko miał dostęp. Żony innych oficerów, uważając, że dość się już wyśmiał, próbowały wyswatać mu jedną piękność po drugiej. W rezulta-e któraś z nich stale blokowała telefon „Tampy", kiedy okręt stał w porcie. W czasie tego rejsu, ponieważ komandor Kurt Lennox udał się z żo-ą^na miesięczną przepust...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin