Boge Anne-Lise - Grzech pierworodny 26 - Łabędzi śpiew.doc

(646 KB) Pobierz

  Anne-Lise Boge

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Saga Grzech pierworodny

 

Część 26

 

Łabędzi śpiew

 

                  Przełożyła Ewa Partyga

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Copyright © 2007 Anne-Lise Boge

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Wydarzenia przedstawione w serii powieściowej „Grzech pierworodny" rozgrywają się w gospodarstwie należącym do rodziny mojej matki. Dwór, przyroda, postaci i tło kulturowe są autentyczne. Chciałabym jednak zaznaczyć, że ani ludzie, ani cała historia opisana w serii nie mają żadnego związku z rzeczywistością. To powstało w mojej wyobraźni.

 

Dziękuję serdecznie wszystkim wiernym Czytelnikom, którzy śledzili losy

bohaterów przez 26 tomów. Wszystko ma swój kres, ale może kiedyś poznamy ciąg

dalszy - w innych książkach. Historia Mali towarzyszyła mi przez ponad 40 lat,

Mali wciąż żyje w mojej wyobraźni. Skończyły się tylko jej spisane dzieje - może...

 

Anne-Lise Boge

 

 

 

 

 

 

ROZDZIAŁ 1.

 

-  Havard!

Zabrzmiało to jak zduszony krzyk. Mai pochyliła się nad mężem. Oczy jej zaszły mgłą. Ogarnęła ją fala przerażenia. Nie mogła złapać oddechu, jakby gardło nagle stało się za ciasne.

-  Havardzie, ty...

Twarz miał szarą jak popiół, usta posiniałe. Mali przyło­żyła mu dłoń do szyi, szukając pulsu, ale skóra była gładka i wilgotna, nie tętniła pod nią krew.

Mali nie potrafiła przyjąć prawdy do wiadomości. Wszyst­ko w niej się przeciw temu buntowało. To niemożliwe! To nie mogło się zdarzyć z Havardem. Nie poradzi sobie bez niego. On musi być przy niej. Musi ją wspierać, pocieszać, kochać!

Osunęła się powoli na jego ciało. Objęła go ramionami, wtuliła policzek w jego szyję i mocno przylgnęła. Nie potrafi­ła płakać. Jakby wszystko w niej zamieniło się w lód. Przeszywał ją piekący ból w piersiach, nie mogła złapać oddechu.

Nie miała pojęcia, jak długo tak leżała. W końcu usiadła. Trzeba wezwać pomoc. Ktoś musi pomóc jej wnieść go do środka. Podniosła się cała zesztywniała i przez chwilę stała, patrząc na leżącego męża. Targnął nią gwałtowny dreszcz, musiała zakryć usta dłonią, żeby nie krzyknąć. To nie do po­jęcia. Havard nie żyje.

Nagle zemdliło ją. Odwróciła się do ściany i oparła czoło o zimne deski, by zwymiotować. Gdy było już po wszystkim, otarła usta. Zgaga paliła ją w gardle. Na chwiejących się no­gach dowlokła się na ganek.

-  Pomocy - jęknęła, gdy udało jej się otworzyć, drzwi do izby. - Pomocy!

Odwróciła się ku niej przerażona Ane.

-  Co się dzieje, Mali? Rozchorowałaś się?

-  Havard - powiedziała Mali sztywnymi wargami, opie­rając się ciężko o framugę. - Leży w drewutni.

-  Ale co się stało?! Zasłabł?

-  On nie żyje - szepnęła zdruzgotana Mali.

-  Nie żyje? - wykrztusiła Ane, wypuszczając z rąk wszyst­ko, co w nich trzymała. - Przecież to niemożliwe.

-  Chyba nie Havard? - Ingeborg szeroko otworzyła oczy. - Poszedł tylko narąbać trochę drew.

-  Musicie pomóc mi go wnieść - powiedziała Mali, pro­stując się. - Musimy wnieść go do domu.

Obie służące podbiegły do Mali. Ane objęła ją ramieniem . i próbowała wesprzeć. Pod Mali trzęsły się kolana. Miała wrażenie, że za chwilę zemdleje, ale wzięła się w garść i poprowadziła kobiety.

Ingeborg przeżegnała się na widok Havarda.

-  O Boże - jęknęła cicho. - O Panie Boże.

-  Co się stało? - zapytała Ane cicho.

-  Nagle padł martwy - szepnęła Mali.

-  To pewnie serce.

Mali niemo pokiwała głową. Miała całkiem ściśnięte gar­dło.

-  Pomóżcie mi, to go wniesiemy.

We trójkę dźwignęły ciało Havarda i zaniosły do izby. Położyły go na kanapie. Leży, jakby odpoczywał po obie­dzie, pomyślała Mali, zerkając na męża.

-  Chcę, żeby leżał w sypialni. Powinnam go umyć i przy­gotować.

-  Musimy zaczekać, aż wrócą mężczyźni - powiedziała Ane ostrożnie. Łzy spływały jej po policzkach. - Albo aż He­lene wróci ze Wzgórza... Same nie wniesiemy go po scho­dach.

Mali pokiwała głową. Wydawało jej się, że już nigdy się nie podniesie. Czuła się tak, jakby nogi miały odmówić jej posłuszeństwa.

-  Zacznij telefonować, Ane - powiedziała cicho. - Ja nie dam rady. Zadzwoń najpierw do Nikolaia, żeby zamówić na­bożeństwo żałobne na popołudnie albo na wieczór. A potem trzeba zawiadomić wszystkich, którzy... Sama zresztą wiesz, co robić.

Gdy Ane wyszła na korytarz i zaczęła telefonować, a In­geborg czymś się zajęła, Mali usiadła na krześle koło kanapy i patrzyła na swego męża. Havard... Próbowała oswoić się z myślą, że Havarda już nie ma. Że już nigdy się do niej nie uśmiechnie. Że już nigdy jej nie przytuli, nie otoczy swym ciepłem. Że nigdy nie wyjdzie jej na spotkanie. Że ona już nigdy nie usłyszy jego drogiego głosu ani radosnego śmiechu. Havarda już nie ma.

Jej ciałem wstrząsnął bezgłośny szloch, ale nie rozpłaka­ła się. Łzy nie chciały płynąć. Siedziała, jakby skamieniała, i wpatrywała się w niego. A serce jej krwawiło.

-  Są już mężczyźni - powiedziała Ingeborg, wyglądając przez okno. - Wyjdziesz do nich i...

-  Ty wyjdź -powiedziała Mali zmęczonym głosem. - Uprzedź ich, żeby wiedzieli, co zobaczą.

Pierwszy wszedł Oja. Kilkoma susami podbiegł do krze­sła i objął matkę ramionami.

-  Mamo! - Głos miał schrypnięty, gardło ściśnięte. Mali wtuliła twarz w jego szorstką roboczą bluzę i za­mknęła piekące oczy.

-  Co się stało?

-  Rąbał drwa i nagle się przewrócił.

-  To pewnie serce.

-  Pewnie tak.

-  Nic z tego nie rozumiem. Przecież Havard nigdy nie chorował.

-  Wczoraj skarżył się, że nie czuje się najlepiej. Że jakoś mu słabo i coś go kłuje. Ale potem wszystko przeszło. Nie przypuszczałam...

-  Dzwoniłaś do...

-  Ane właśnie dzwoni - przerwała mu Mali. - Chcę, żeby leżał w sypialni. Muszę go umyć i przygotować.

-  Jasne. Mężczyźni są na dworze. Zaraz go wniesiemy.

Oja podniósł się i stał przez chwilę, trzymając matkę za rękę. Mali zauważyła, że Oja drży. Po chwili syn zapytał:

-  Dobrze się czujesz?

-  Nie - odparła Mali. - Ale muszę to znieść.

W tej samej chwili otworzyły się drzwi i pojawiła się w nich głowa przerażonej Helene.

-  Mówią... mówią, że...

Gdy jej spojrzenie zatrzymało się na mężczyźnie leżącym na kanapie, zasłoniła usta dłonią. Oja podszedł do niej i oto­czył ramieniem.

-  Tak, Havard nie żyje.

-  To niemożliwe - szepnęła przez łzy.

-  Ale to prawda. Atak serca. Przewrócił się, gdy rąbał drwa.

-  Gdzie wasza córeczka? - zapytała Mali. - Przyszła z tobą?

-  Została na Wzgórzu - zaszlochała Helene. - Wróci do­piero na obiad.

-  To dobrze. Chcę przygotować Havarda, nim ludzie się zejdą.

-  Pomogę ci.

-  Nie, dziękuję. Chcę to zrobić sama - powiedziała Mali, podnosząc się z krzesła. - To

moja chwila.

Do izby weszli mężczyźni z pochylonymi głowami i skło­nili się przed Mali. Potem wzięli ciało Havarda i wnieśli je po schodach na górę. Mali przygotowała dzbanek z ciepłą wodą i ruszyła za nimi.

-  Nie chcesz, żeby Helene poszła z tobą, mamo? - zapytał Oja, stojąc w drzwiach.

Mali zauważyła, że jest bardzo bla­dy.

-  Nie, Oja. Chcę jeszcze przez chwilę pobyć sama z Havardem. Ty i Helene zajmijcie się innymi sprawami na dole. Ane mówi, że nabożeństwo żałobne będzie o szóstej. Musisz więc przygotować trumnę. Jedna stoi chyba w schow­ku.

-  Rzeczywiście.

-  Dam znać, gdy będę gotowa. Wtedy włożymy go do trumny i zniesiemy na dół. Idź już.

Zamknęła za nim drzwi. Potem napełniła miednicę wodą i postawiła ją na nocnej szafce. Znalazła wyjściowe spod­nie Havarda oraz jego elegancką białą koszulę i przewiesiła ubranie przez wezgłowie łóżka. Havard musi wyglądać ele­gancko.

Zaczęła go ostrożnie przygotowywać. Zdjęła z niego robo­cze ubranie, umyła mu twarz i szyję. Ciągle zbierało jej się na płacz, ale łzy nie chciały płynąć.

Havard już nigdy się do niej nie odezwie! Nie mogła tego pojąć. Już nigdy się do niego nie przytuli, nigdy nie dotknie policzkiem jego cieplej szyi. Nigdy nie będzie się razem z nim śmiała - nigdy nie będzie z nim płakała. Havard... Już go nie ma. To niemożliwe. To koszmar. Mechanicznymi rucha­mi wykonywała wszystko, co trzeba, jakby jej ciało stało się nagle niezależne od niej.

Jest silna. Zawsze była silna. Ale nawet jej wytrzymałość ma jakąś granicę. Mali czuła, że znalazła się niebezpiecznie blisko tej granicy. Musiała jednak i temu sprostać. Trzeba za­dbać, by Havard miał godne nabożeństwo żałobne i piękny pogrzeb. Co będzie później, nie wiadomo. Mali nie miała siły o tym myśleć.

Gdy go już umyła i ubrała, wzięła szczotkę i delikatnie przeczesała mu włosy. Jego głowa spoczywała na poduszce, oczy miał zamknięte.

-  Havard, co ja teraz zrobię - szepnęła w rozpaczy i po­chyliła się nad nim. - Nie wytrzymam tego.

Nie mogła oczekiwać ani odpowiedzi, ani pocieszenia. Havard leżał blady i niemy. Wyprostowała się powoli i pode­szła do drzwi. Pora złożyć go do trumny i znieść na dół.

Zamknęła za sobą drzwi i po cichu zeszła po schodach.

Wszyscy na nią spojrzeli, gdy stanęła w progu. Drugie śnia­danie stało na stole, wszyscy siedzieli dokoła. Mała Mali już wróciła do domu. Na widok babki zerwała się z miejsca i podbiegła do niej.

-  Dziadek - załkała. - Dziadek nie żyje!

Mali przytuliła drobne, wstrząsane płaczem ciałko dziew­czynki. Pogłaskała ją delikatnie po plecach.

-  Tak, dziadek nie żyje.

-  Dlaczego?

-  Nikt tego nie wie. Prawdopodobnie jego serce nie wy­trzymało.

-  Ale przecież nigdy nie chorował na serce.

-  Czasem tak bywa, Mała Mali. Człowiek strzela, Pan Bóg kule nosi - dodała i znów poczuła dobrze znaną gorycz w ustach.

-  Jest już gotów? - zapytał Oja i chciał się podnieść.

Mali od razu spostrzegła na jego twarzy ślady łez.

-  Tak, ale zjedzcie najpierw. Potem przygotujemy tu wszystko na nabożeństwo żałobne.

Jej głos brzmiał całkiem spokojnie. Sama nie rozumiała, jak to możliwe.

-  Nie zjesz kawałka ciasta?

Mali pokręciła głową. Na myśl o jedzeniu żołądek pod­chodził jej do gardła.

-  Idzie Dorbet i wszyscy ze Wzgórza - powiedziała Ane, wyglądając przez okno. - Czy mam nakryć...

-  Zaczekaj. Zapytaj, czy już jedli - powiedziała Mali.

Dorbet zarzuciła matce ręce na szyję i zaszlochała.

-  Co się stało, mamo? - łkała. - Ojciec przecież nigdy nie chorował. Jak to się stało?

-  Nie ma żadnego wytłumaczenia - szepnęła Mali. - To stało się tak nagle. Nie zdążył nawet się przestraszyć ani po­czuć bólu. Padł po prostu na ziemię, bez żadnego ostrzeże­nia.

-  Dobrze, że tam byłaś - szlochała Dorbet. - Że nie był sam.

Mali nie odpowiedziała. Głaskała tylko córkę po głowie.

-  Myślę, że powinniśmy już wstawić tu kozły i posprzą­tać - powiedziała. - Wtedy zniesiemy Havarda na dół i po­żegnamy się z nim, zanim przyjdzie cała reszta. Chyba wszy­scy tego potrzebujemy.

Dziwiła si...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin