na poddaszu martwa stopa
1.
* * *
sterczy oknem jak słup w górę
lubi się dobrego chopa
dziecko lubi się z cipiurem
dziecko słodkie, słodkie pięknie
w stopie się zaczyna życie
jej właściciel tęgo stęknie
ledwo wstanie, zdepcze i cię
dobry chop jest w rękach tęgi
uratuje twe pachole
stopę wsadzi w jej trupięgi
dachy niebo tną jak kolec[1]
2.
moja córka nie chce w parku
się zamienić w żabę
dam jej ze śląskimi skwarków
może będzie łabędź
może będzie jaskółeczka
kółek wózka chrobot
kiedyś żyło się w miasteczkach
teraz żyje się ze sobą
3.
moja żona nie chce w parku
więc nadstawię za nią karku
pogonię za drabem
może będzie łabędź nie dla
wszystkich krajobrazem
kiedyś żyłeś na osiedlach
teraz żyjesz razem
dobry czas, dobrzy ludzie
nie potrzebne ma kto skreślić
jest na Niebie Bóg Wysoki
i On wie, co ma się we śnie
i na ziemie, nad wodami
zmienić w życie, przetrwać potop
rybą wyjść o własnych nogach
i suchutką stanąć stopą
niezwichniętym stać bioderkiem
na mieliźnie i na łuskach
wieloryba, w którym Jonasz
ma co jeść i ma co pić
dobry czas dla niego, ludzie
by rzucali kamorami
Jonasz jak półbóg półnagi
fale morskie tnie na płetwie . . .
Alladyny, czy Ariadne
żadna go nie znajdzie nić
i na czas nie zdąży ryba
Jonasz częściej mówi „chyba”
spełnią się marzenia nie twe
w świętym gniewie domagam się niebios
pytanie tylko, czy jest pod nimi
ten świat, na którym stoję i pukam
kołacze. I na palce się wspinam . . .
Czy może niebo, bez tłumaczenia
niechętne moim staraniom o nie,
innej się wieży Babel oparło
innych Jakubów drabiny łamie
być może z innej sadzonki słowa
wyrasta Eden i inną śliną
Bóg pluje w piasek, lepi człowieka
a inny anioł wygnał mnie precz
moje pustynie i moje ciało
które bym na nich umartwiać mógł
być może inne słońce nagrzewa
i inny nocą wystudza wiatr
uwaga Justusa
czy Wy wiecie
Wy, którzy widzieliście, to i uwierzyliście
jak Bóg często milczy
i że tym milczeniem
i że tym brakiem podpowiedzi właśnie
kieruje światem
dlaczego zatem, Panowie
dlaczego Wasza Jedenastka
(a swoja drogą, skąd ta zbieżność
z futbolem?)
kazała nam - mnie i Maciejowi
ciągnąć losy
o natrętności
(o, natrętności ! )
pałąkowaty świat bez cieni
rzeki gorących wód
Bogowie w słońcu urodzeni
niejeden Boży usechł płód
odnotowano to w rubryce
Zgony Zza Nieprzerwanych Błon
nad światem niebo jak księżyce
z nieoświetlonych stron
mało mi ciebie, mało mi was
człowiek jest wszystkim, Bóg zaś nicością
wieczność jest pustką, a sens ma czas
stałeś się ciałem, lecz ciałem i kością . . .
. . . nie zasypiesz wszystkich rowów
czas jest wszystkim, wieczność – kłam
więc bądź bogiem, bogiem znowu
mam Cię, jak alergię[2] mam
nie dotrzymałem pewnych reguł
będą mnie diabli palić w smole
wpierw jednak córka mnie porzuci
i żona wskaże moje błędy
potem się świat odwróci tyłkiem
i całkiem drwiąco mi odpowie
kierownik globu, bo myślałem
że do tablicy go wywołam
diabli mnie wezmą, jak mówiłem
całkiem banalnie moim losem
rozstrzygną w paru słowach słowa
córka porzuci, bo tak lepiej
niech Bóg, który nie do końca chciałby
widzieć we mnie ziszczenie człowieczeństwa
da Ci ducha przybrania za synów . . .
czy raczej za córki,
córkę!, O !!!
niechaj będę dla Ciebie ojcem
a moja żona, ma oblubienica
niech będzie dla Ciebie matką
Niepokalaną, Krynicą Mądrości
Przepastną Przepaścią Łask
czy jakoś tak
ŻYJ
o cóż więcej mogę Cię prosić
i Jego
a niech tam, nie ma
miłości większej, niż jeśli ktoś
(załóżmy, że On)
odda życie za Swego przyjaciela
dlatego bądź
duchem przybrania za córkę
w grzechu poczętej kobiety
ale Jego stworzenia
w grzechu poczętej kobiety, lecz Oblubienicy
mniejsza, że mojej
śpij
krwi z mojej krwi
mięsie z mojego mięsa
a rano obudź się
mamą swoją w swoich nogach
twoimi rękoma niech obudzi się mama
twoimi powiekami niech otworzą się oczy
mamy
bądź najdzielniejsza
bądź niezłomna
nie zostawiaj za sobą żadnych, ale to żadnych
nieszczęśników, niech wszyscy
pójdą za Tobą w pijanym pochodzie
w nieskończonych bachanaliach
wzięło się nagle z końcem dnia
jak deszcz ostatni przed szarugą
coś co się wreszcie zacząć ma
lecz się zaczyna bardzo długo
zwisało tępo tak jak łach
flag wywieszonych w tamte święta
śniło się ponoć w jakiś snach
lecz się z pijaństwa nie pamięta
dopóki słońcem spoza chmur
czas się nie zaczął innych natręctw
było gdzieś z dala, ale mur
zasłaniał, zagłuszone wiatrem
stałeś się w końcu porą dnia
nie sensem świata, krwią człowieka
kimś przeciw komuś lub kim za
zamiast być gniewem, który zwleka
kocham Cię, kiedy przyjdzie czas
wątpię, gdy czas ten jest nie w porę
są dni, że rankiem zbawiasz nas
kto inny zbawia nas wieczorem
...
kaz.x