Kronika Blackstone 02 - Koło Fortuny. Medalion.pdf

(432 KB) Pobierz
Saul John - Kroniki Blackstone
Kroniki Blackstone
JOHN SAUL
KOŁO FORTUNY:
MEDALION
 
Preludium
Księżyc w pełni stał wysoko na nocnym niebie ponad miasteczkiem
Blackstone, oblewając srebrnym blaskiem kamienie, z których wzniesiono na
Północnym Wzgórzu stary zakład dla obłąkanych; jego światło przeniknęło
nawet przez grube warstwy kurzu pokrywające szyby i mętny półmrok
wypełnił wnętrze budynku. Przez pomieszczenia przesuwał się bezgłośnie
mroczny cień, który nie potrzebował światła na swej drodze, ale dzięki
poświacie mógł się dłużej upajać ciągle żywymi wspomnieniami, ponieważ
budziły je mijane miejsca, więc zatrzymywał się tu i ówdzie. Widział
najróżniejsze wydarzenia tak jasno i wyraźnie, jakby nastąpiły zaledwie
wczoraj. On był ich strażnikiem, nawet jeśli zatarły się w pamięci tych
nielicznych mieszkańców Blackstone, którzy kiedyś w nich uczestniczyli.
A w maleńkim pokoiku, gdzie półki uginały się pod ciężarem pamiątek, było
jego sanktuarium, muzeum osobliwości zakładu i właśnie tu krył się nowy
skarb.
Był to opasły tom, który jakiś czas temu znalazł przypadkiem w jednym z
magazynów mieszczących się w piwnicy. Pokryty spłowiała ze starości,
czerwoną skórą, przypominał używane za dawnych czasów księgi, w których
notowano najdrobniejsze szczegóły pełnego wydarzeń życia w zakładzie.
Niosąc księgę do kwadratowego, wypełnionego półkami pokoju, gładził
okładki z taką samą zmysłową delikatnością, z jaką mężczyzna pieści skórę
pięknej kobiety. Z nadzieją, że wywoła rozkoszne wspomnienia, które, być
może, zatarły się nawet w jego błyskotliwym umyśle, powoli otworzył tom.
Doświadczył jedynie gorzkiego rozczarowania, bo pożółkłe ze starości kartki
okazały się puste. Wtem rozczarowanie zmieniło się w osobliwe podniecenie.
Wiedział już, do jakiego ważnego celu posłuży ta księga. To będzie album.
Album, w którym zostanie uwiecznione szaleństwo, ogarniające jego rodzinne
miasteczko.
Dziś, pochyliwszy się nad albumem, otworzył go i wytężając wzrok w
wątłym świetle jeszcze raz przeczytał znane mu już dwa artykuły, które
wcześniej starannie wyciął i wkleił na chropowate
karty.
Pierwszy opisywał samobójstwo Elizabeth Con-ger McGuire, przechodzącej
załamanie nerwowe po przedwczesnych narodzinach i śmierci synka.
W gazetowej relacji nigdzie nie wspomniano
o pięknej lalce, która zaledwie kilka dni przed śmiercią Elizabeth znalazła się
na progu domu rodziny McGuire. Zabawka powróciła nareszcie do domu, z
 
którego została wyniesiona wiele lat temu przez dziecko - a ono z kolei trafiło
do tego właśnie przytułku, by nigdy go nie opuścić.
Drugi artykuł, z pietyzmem wklejony do albumu, pojawił się w prasie trzy
dni później
i zawierał opis pogrzebu Elizabeth McGuire oraz spis wszystkich ludzi, którzy
udali się na cmentarz, by ją opłakiwać.
Ludzie, którzy bez najmniejszych wątpliwości wkrótce sami będą opłakiwani.
Zamykając album mroczny cień jeszcze raz pieszczotliwie pogłaskał okładki i
zadrżał z podniecenia na myśl o relacjach, jakie rychło tutaj wklei.
I gdy księżyc zawisnął nisko nad ziemią, a na ścianach pojawiły się długie
cienie, wziął do rąk przedmiot, który postanowił tym razem wysłać.
Piękny medalion w kształcić serca zawierający pukiel włosów...
 
Prolog
Lorena.
To nie było jej prawdziwe imię, ale uznała, że jej
się podoba. Dzisiaj będzie należało do niej.
Niewykluczone, że skorzysta z niego jutro, ale równie dobrze może zmienić zdanie.
Samo imię, bez nazwiska. Nigdy nie używała nazwiska.
Nawet wymyślonego.
Przy podawaniu nazwiska najłatwiej popełnić błąd. Przez przypadek można użyć
prawdziwych inicjałów i w ten sposób się zdradzić. Oczywiście Lorena nigdy nie
popełni takiego błędu, bo od przybycia tutaj nigdy nie zaryzykowała korzystania z
imienia zaczynającego się od tej samej litery, co jej prawdziwe imię.
Powiedzieli jej, że to jest szpital, ale od pierwszego
rzutu oka na kamienne mury przejrzała ich kłamstwo.
To było więzienie, a przebranie strażników za lekarzy i pielęgniarki nawet na moment
jej nie zwiodło. Nie oszukało także tych, którzy ją obserwowali. Już tu na nią czekali.
Poczuła na sobie ich wzrok, gdy tylko przekroczyła wielkie dębowe odrzwia i
usłyszała, jak zatrzaskują się za nią.
Podczas spędzonych tu miesięcy Lorena wyrobiła w sobie kilka sposobów walki z nimi.
Nigdy nie mówiła głośno swego prawdziwego imienia; nauczyła się nawet
powstrzymywać przed myśleniem o nim, skoro niektórzy spośród jej wrogów umieli
czytać w jej myślach. Nauczyła się roztapiać w tle, nie robiła nic, co by mogło zwrócić
na nią uwagę innych, starała się nie poruszać i zawsze uparcie milczała.
Większość czasu spędzała siedząc po prostu na krześle. Było to brzydkie krzesło, wręcz
okropne; pokrywał je ohydny zielony materiał, który lepił się do rąk, więc starała się
go nie dotykać; ta lepka substancja może być jakąś trucizną, dzięki której jej wrogowie
starają się ją zabić. Myślała o tym, by poszukać innego krzesła do siedzenia, ale w ten
sposób domyśliliby się, że ich rozszyfrowała, i uciekliby się do kolejnej perfidnej
metody.
Lorena siedziała zupełnie bez ruchu. Najmniejszy gest, nawet mrugnięcie, mógł ją
zdradzić równie szybko, jak używanie prawdziwego nazwiska. Jej wrogowie
obserwowali ją już tak długo, że z pewnością potrafiliby ją rozpoznać dzięki
najdrobniejszej gestykulacji.
Sposób, w jaki odgarnia włosy z twarzy.
Nawet pochylenie samej głowy.
Jej wrogowie byli wszędzie. I ciągle zjawiali
się nowi.
Niezmiennie czujna, zawsze miała się na baczności,
 
dlatego dziś zauważyła kolejnego prześladowcę.
Tym razem była to dobrze ubrana kobieta - przypominała osoby, które, dawno temu,
w tamtych czasach, nim jeszcze odkryła spisek, udawały, ze są jej przyjaciółkami Ta
kobieta była od niej młodsza, czterdziestolatka o długich, ciemnych włosach
zaplecionych w kunsztowny, francuski warkocz. Miała na sobie ciemnoniebieską,
jedwabną suknię. Lorena od razu rozpoznała niespotykany krój i styl: kreacja z
pewnością pochodziła od Wortha z Paryża. Lorena też zamówiła sobie stroje w jego
salonie, gdy popłynęła do Europy na pokładzie „Lusitanii" rok przed jej zatonięciem.
Dama rozmawiała ze strażnikiem, który ciągle udawał lekarza, chociaż Lorena dała
mu wyraźnie do zrozumienia, że przejrzała jego grę. Kobieta co kilka minut zerkała w
stronę Loreny. Za każdym razem Lorena zastanawiała się, czy jest na tyle
głupia, by sądzić, że tego nie zauważyła. Kolejne podejrzliwe spojrzenie. Lorena czuła,
jak wzbiera w niej znajomy lęk.
Obserwowali ją, mowili o niej. Mimo sprytnej gierki
- udawali, że patrzą tytko na siebie - wcale jej nie
oszukali.
Oni nie tylko ją obserwują. Oni knują przeciwko niej. A Lorena nie pozwoli - nie
może pozwolić - by odnieśli zwycięstwo.
Kobieta zerknęła nerwowo na pacjentkę, która siedziała w pokoju; od chwili, gdy
wsunęła się tu z lekarzem, by spędzić kilka kradzionych chwil na osobności, chora
nawet nie drgnęła. Kiedy lekarz po raz pierwszy zaproponował jej, żeby co dzień
pracowała przez kilka godzin jako wolontariuszka w zakładzie dla obłąkanych, ten
pomysł wcale jej się nie spodobał. Chociaż nikomu się do tego nie przyznała, zawsze
trochę się obawiała groźnego budynku, wznoszącego się na szczycie Północnego
Wzgórza. Ale im dłużej nad tym myślała, tym bardziej uznawała, że jej kochanek ma
rację - gdy zostanie wolontariuszka, nikt nie będzie się zastanawiał, po co tam chodzi.
Jej mąż nigdy nie odkryje prawdziwego powodu, a znajomi nie znajdą podstaw do
podejrzeń.
Dziś, tak jak co dzień od chwili, gdy ten romans się zaczął miesiąc temu, wjechała na
wzgórze, by zaoferować swą pomoc. Rozmawiała z kilkoma pacjentami, przeczytała
bajkę dziwnemu chłopczykowi, zagrała w karty ze staruszkiem o smutnym spojrzeniu.
I przez cały czas czekała, aż zjawi się jej kochanek. Wreszcie przyszedł, ujął ją
delikatnie pod
ramię i poprowadził korytarzami; kilka minut temu
weszli do pokoju, w którym była tylko ta kobieta.
- Ona nawet nie zdaje sobie sprawy z naszej obecności - zapewnił, obejmując ją wpół i
przytulając
do siebie. Jego wargi pieściły jej szyję.
Walcząc z podnieceniem, które zawładnęło jej ciałem, odsunęła się od niego i zerknęła
niespokojnie na pacjentkę, siedzącą na krześle.
 
Zgłoś jeśli naruszono regulamin