Anne McCaffrey - Śpiewacy kryształu 3 - Kryształowa Więź.pdf

(1139 KB) Pobierz
Microsoft Word - Anne McCaffrey - Śpiewacy kryształu 3 - Kryształowa Więź.d…
Anne McCaffrey
Śpiewacy kryształu 3 -
Kryształowa Więź
Rozdział I
A na drogę niech jej gwiazdka świeci! - zawołała Killashandra Ree do siebie, gdyż
jej słowa poprzez ryk rozbijających się o dziób „Anioła" fal i dudnienie wiatru o wydęte
żagle i naprężone sztagi nie miały najmniejszych szans dotrzeć do Larsa Dahla.
Wycelowała palec w horyzont, na którym wschodziła pierwsza wieczorna gwiazda.
Obejrzała się, czy Lars patrzy w jej stronę. Skinął głową z uśmiechem, a w jego ogorzałej
twarzy błysnęły śnieżnobiałe zęby. Po opłynięciu głównego kontynentu Ballybranu była
niewiele mniej opalona od niego, jednak to Lars z nich dwojga zawsze wyglądał na
prawdziwego wilka morskiego, zwłaszcza kiedy stał, tak jak teraz, z kołem sterowym w
mocnych dłoniach i balansował wysokim, smukłym ciałem na szeroko rozstawionych, bo-
sych stopach. Łódź halsowała prawą burtą przy pełnych żaglach. Włosy Larsa, spłowiałe
od słońca i nasączone solą, rozwiewały się jak rytualny pióropusz.
Od postrzępionej, kamiennej linii brzegu dzieliła ich jeszcze chwila żeglugi,
jednak lada moment - o wiele za wcześnie, zdaniem Killashandry - mieli dobić do lądu i
zarzucić kotwicę w porcie obsługującym bazę Cechu Heptyckiego.
Killashandra westchnęła. Gdyby to od niej zależało, rejs nigdy by się nie skończył,
choć kojące działanie morskich fal nie wystarczało, żeby oczyścić jej krew z kryształu.
Lars, który śpiewał krócej od niej, był w lepszej formie. Wiedzieli jednak, że podczas
następnego wypadu w Pasmo muszą wydobyć wystarczającą ilość kryształu, żeby wyrwać
się z planety na czas zbliżającego się znów nieuchronnie Przejścia. Modliła się w duchu,
żeby ich sanie były już po remoncie, gotowe do odlotu w Pasmo.
Na wspomnienie kamiennej lawiny, która pogrzebała ich pojazd, zgrzytnęła
zębami z upokorzenia. Trzeba było wysyłać po nich ekspedycję ratunkową! Sprowadzenie
zdruzgotanych sań do bazy nieźle nadwerężyło ich kredyty. Przed wypadkiem zdążyli
naciąć dosyć kryształu, który, dzięki odpornym pojemnikom, wyszedł z katastrofy cało.
Stać ich było więc na pokrycie wysokich kosztów napraw, nie starczyło jednak na wypad
poza planetę na czas remontu sań. Kolejny raz pozwolili, by „Anioł" i zew ballybrańskich
wód zagłuszyły wezwanie kryształu i uwolniły ich od nudy pobytu w bazie.
Killashandra przysięgła sobie jednak na wszystkie świętości, że teraz wyśpiewają
kryształ w najlepszym gatunku o ile uda im się ponownie trafić na tamtą, pechową, żyłę.
Kryształ komunikacyjny zawsze był w cenie. Oby tylko udało im się za jednym
zamachem wyciąć cały zestaw nie brzmiący żadnym fałszywym tonem. Była
zdecydowana wyjechać z planety; tym razem nie da się Larsowi namówić na poznawanie
kolejnych mórz. Istnieją planety równie interesujące jak wody Ballybranu. Gdyby Lars nie
zostawiał jej od czasu do czasu prawa do decyzji – poważnie zastanawiałaby się nad
zmianą partnera. Na przykład na tego młodego, barczystego rudzielca o niepokojących
oczach i łobuzerskim uśmiechu, który tak bardzo kogoś przypominał. Wiatr wiał jej teraz
w twarz. Skrzywiła się. Coraz częściej musiała zasięgać porad „programu osobistego".
Śpiewała kryształ od wielu lat i doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że ma coraz
poważniejsze luki w pamięci, choć nie wiedziała ani czego nie pamięta, ani jak wiele
zapomniała. Wzruszyła ramionami. Cóż, dopóki jeszcze nie zapomniała o Larsie Dahlu, a
on o niej...
„Anioł" opływał teraz masyw przylądka, zza którego wyłaniała się wschodnia
elewacja sześciennej bryły bazy Cechu Heptyckiego. Budynek stał kilka kilometrów w
głąb lądu, lecz nawet z takiej odległości prezentował się groźnie. Dobry humor
Killashandry gwałtownie prysnął.
- Koniec laby - mruknęła niechętnie, z góry wiedząc, co powie Lars.
- Koniec laby! - wrzasnął, przekrzykując wiatr.
Zatrzęsło nią z irytacji.
Tylko nie to - pomyślała wznosząc oczy do nieba. Byli ze sobą tak długo, że mogła
z góry przewidzieć każde jego słowo. A może po prostu trzeba im jakiejś odmiany?
Larsowi ich morskie wypady najzupełniej wystarczały do szczęścia, ale ona odkryła
nagle, że potrzebuje czegoś więcej. Skrzywiła się. Więcej, to znaczy ile? Lars krzyczał i
machał do niej, wzywając, by zeszła do niego do kokpitu. Uchylając twarz przed
spienionym rozbryzgiem przelatujących przez burtę fal, ostrożnie, niemniej z wprawą,
ruszyła w stronę rufy, walcząc z wiatrem i przechyłami pokładu „Anioła".
Kiedy podeszła do Larsa na wyciągnięcie dłoni, przygarnął ją do siebie, a uśmiech,
którym ją obdarzył, wyrażał najwyższe zadowolenie z wiatru, fali, jachtu, mimo że
zbliżali się do kresu podróży. Oparła się o wysokie, muskularne ciało Larsa. Znała go tak
dobrze. Cóż, wśród śpiewaków kryształu coś takiego może być nawet pewnym plusem,
zwłaszcza kiedy pamięć zaczyna szwankować. Podniosła wzrok na twarz partnera. Nawet
łuszczący się nos nie był w stanie zachwiać wytworności jego profilu. Lars Dani, stały
czynnik w jej życiu!
- Lars, Killa! Lanzecki kazał się wam stawić, jak tylko zawiniecie do doku! -
zawołał kapitan portu, chwytając cumę, wprawnie rzuconą przez Killashandrę, i
metodycznie okręcając ją wokół kołpaka. Śpiewaczka, z cumą rufową w ręku, zeskoczyła
lekko na pochylnię basenu jachtowego.
- Słyszysz, co do ciebie mówię?! - ryknął.
- Jasne, że słyszę.
- Oboje słyszymy! - wtrącił Lars, puszczając oko do Killashandry.
Posłuszna starym nawykom, zbiegła pod pokład sprawdzić, czy w kabinie zostawili
wszystko jak trzeba. Ostatni rzut oka zawsze należał do jej obowiązków. Lars natomiast
wprowadzał jacht do portu. Zadowolona z wyników inspekcji, wyrzuciła na pokład
żeglarskie worki z odzieżą, a sama wspięła się po schodkach, niosąc ostrożnie torbę
odpadów nieorganicznych.
Lars wył
czył silniki jachtu i zajął się zabezpieczaniem pięty bomu.
- Zaopiekuję się jachtem - ponaglał ich kapitan.
Kiedy Cechmistrz wzywał śpiewaka, ten powinien stawić się niezwłocznie. Ta para
najwyraźniej rządziła się własnymi prawami, jednak nie uśmiechało mu się wcale
obrywać za ich niesubordynację.
- Wiem, że się nim zaopiekujesz, Pat - zapewnił Lars, sprawdzając wanty. - Ale
trudno mi na zawołanie wyzbyć się starych nawyków. Schowasz łódź, gdyby zaczęło bar-
dziej dmuchać? - Skinieniem głowy wskazał pojemny basen krytych doków.
- A co, może kiedyś nie schowałem? - odburknął Pat z urazą, wciskając głębiej
dłonie w kieszenie kapitańskiej kurtki.
Lars porwał z pokładu swój worek i zgrabnie zeskoczył na nabrzeże, po czym z
uśmiechem wymierzył Patowi kuksańca, który go miał udobruchać. Killashandra, skiną-
wszy kapitanowi z wdzięcznością głową, ruszyła za Larsem. Dogoniła go na rampie doku.
Wsiedli w pierwszy z brzegu ślizgacz i obrali kurs na kompleks zabudowań Cechu.
Zaparkowali i weszli do mieszkalnej części kompleksu. Wjechali windą na poziom
zarządu. W tym czasie dziewiętnaście osób tonem oscylującym między złośliwą
satysfakcją a nie ukrywaną zazdrością zdążyło ich poinformować, że mają stawić się u
Lanzeckiego.
- Psiakość! - wycedziła Killashandra przez zaciśnięte zęby. - Co tu jest grane?
- No cóż, chyba nie cieszymy się specjalną sympatią naszych kolegów - stwierdził
Lars, siląc się na obojętność.
- Mam złe przeczucia - mruknęła. Ta uwaga była przeznaczona wyłącznie dla jego
uszu.
- Myślisz, że Lanzecki mógł wymyślić dla nas któreś z tych swoich zadań
specjalnych?
- Aha.
Ramię w ramię skręcili do biura Lanzeckiego. Już w progu Killashandrę uderzyła
nieobecność Traga. Z jego miejsca podniósł się szczupły mężczyzna; na twarzy, karku i
na dłoniach goiły mu się blizny zadane przez kryształ, Killashandra nie przypominała
sobie jednak, żeby go kiedykolwiek widziała.
- Killashandra Ree? - upewnił się mężczyzna. Przeniósł wzrok na jej towarzysza. -
Lars Dahl? Czy nigdy nie włączacie komunikatora na waszym jachcie?
- Włączamy, kiedy siedzimy w kabinie - odpowiedział beztrosko Lars.
- A nie siedzi się tam zbyt długo, jeśli w dwie osoby zmaga się ze sztormem -
pokajała się kpiąco Killashandra. - Gdzie jest Trag?
- Nazywam się Bollam. - Mężczyzna pokręcił szyją, jakby go uwierał kołnierzyk, i
wzruszył ramieniem. Było jasne, że Trag nie żyje. - Wiecie, które drzwi?
- Aż za dobrze - rzuciła niechętnie Killashandra, gniewnym krokiem okrążając
jego stanowisko i kierując się do drzwi sanktuarium Lanzeckiego.
Nie podobało jej się wcale, że Trag nie żyje. To on nauczył ją stroić kryształy, pod
jego okiem odbywała staż czeladniczy; reszta niejasnych wspomnień też była raczej miła.
Nie wyglądało na to, żeby Bollam był w stanie sprostać obowiązkom, które Trag
wykonywał z najwyższą łatwością i... bez cienia emocji. Gdyby była Lanzeckim, za nic w
świecie nikomu nie przydzieliłaby do towarzystwa w Paśmie równie cherlawego
wymoczka. Do diabła, nie miała nawet połowy jego blizn na rękach, chociaż śpiewała już
kryształ od... od dawna!
Ze złością walnęła dłonią w płytkę identyfikacyjną na drzwiach i ledwie zamek
puścił, wpadła do gabinetu, zamaszyście kierując się do konsoli, nad którą nachylał się
Lanzecki.
- Macie chyba komunikator na pokładzie tej waszej łajby? - zaczął, uprzedzając jej
atak.
- Jachtu - odruchowo poprawił go Lars.
- Nie pracuje bez przerwy - dorzuciła jednocześnie Killashandra. - Cóż to za
sprawa nie cierpiąca zwłoki?
Lanzecki odłożył świetlne pióro, którym wodził po konsoli i, prostując się,
obrzucił parę przybyłych przeciągłym spojrzeniem. Killashandrze ścisnęło się serce. Na
Zgłoś jeśli naruszono regulamin