Karl Edward Wagner - Ktoś Inny -opowiadanie.rtf

(31 KB) Pobierz
KARL EDWARD WAGNER

KARL EDWARD WAGNER

KTOŚ INNY

 

Jest taka historia, często opowiadana, o zbójcach, którzy schronili się pod drzewem, a gdy nadchodził mrok i nadciągała burza, zasiedli wokół ogniska i powiedzieli do swego herszta: „Opowiedz nam coś. aby szybciej minęła noc na tym bez­ludziu", zaś ich herszt rzekł: „Kiedyś zbójcy schronili się pod drzewem, a gdy nadchodził mrok i nadciągała burza, zasiedli wokół ogniska i powiedzieli do swego herszta: „Opowiedz nam coś, aby szybciej minęła noc na tym bezludziu", zaś ich herszt rzekł: „Kiedyś zbójcy schronili się pod drzewem..."

Czarniejsze od mroczniejącego nieba, tysiącpalczaste kona­ry ogromnego figowca kołysały się i szumiały w podmuchach burzy. Pierwsze krople deszczu zabębniły o kamienie roz­ciągającego się za kryjówką pustkowia - padając jak grad strzał wysyłanych przez armię łuczników, z gromowym po­mrukiem toczącą się przez leżącą dalej równinę.

Ktoś rozpalił ognisko. Żółte płomienie trzaskały i syczały liżąc mokre gałązki; szary dym leniwie rozpełzł się wśród konarów figowca i rozwiał się na wietrze. Wokół ogniska było ich kilkunastu - wyrzutków i renegatów, których brudne zbroje i niedobrany oręż nosiły ślady długotrwałego i częstego użytkowania.

Jeszcze setka takich gości mogłaby się zmieścić pod tym drzewem, schować w plątaninie korzeni i gałęzi. Od niepamięt­nych czasów rosnąc w górę i na boki, figowiec rozpościerał swą koronę i wbijał korzenie w ziemię. W kierunku, z którego nadeszli banici, rozciągały się długie mile tropikalnej puszczy. Z drugiej strony, tam dokąd wiódł ich szlak, leżało równie

rozlegle pustkowie. Za szarą kurtyną nadciągającej burzy można było dostrzec odległą ścianę lasu otaczającego równinę. Na tej okolonej dżunglą równinie, gdzie jeszcze przed stuleciem leżały troskliwie uprawiane pola, młody las porastał obalone głazy, a w miejscu, w którym niegdyś wznosiło się wielkie miasto leżały sterty gruzów. Nie zostały po nim żadne mury ni wieże; zostało zniszczone tak doszczętnie, że trudno byłoby znaleźć kamień na kamieniu. Bezmiar unicestwienia - pustynia potrzaskanych kamieni i zgliszczy. Nawet po przeszło stu latach, tylko chwasty, zarośla i karłowate drzewka porastały to rumowisko. Minie jeszcze stulecie, nim ostatni kopczyk gruzu zniknie pod naporem zaborczej zieleni.

Zebrali się przy ognisku, kładąc u boku wysłużony rynsz­tunek i wyciągając co który miał na wieczorny posiłek. Trzy dni marszu, może cztery - obiecał im herszt - a będzie więcej łupów do zdobycia. Tej nocy perspektywa ta nie budziła entuzjazmu. Z niepokojem spoglądali na nad ciągającą burzę i leżące opodal ich obozowiska ruiny. Albowiem były to ruiny Przeklętego Andalaru i każdy człowiek czuł się nieswojo na

tym pustkowiu.

- Największe miasto tej krainy mruknął w zadumie jeden z nich. — A teraz nic prócz potrzaskanych kamieni i próch­niejących kości. Nawet sęp niczego tu nic znajdzie.

- Kiedyś znajdowały się tu bogactwa, o jakich ci się nic śniło - rzekł inny. - Andalar był najdumniejszym miastem

świata.

I bogowie zniszczyli Andalar za jego pychę zawtórował im następny z szyderstwem w głosie - przynajmniej tak

słyszałem.

- Ja słyszałem wiele opowieści - spierał się pierwszy zbójca. Wydaję się, iż nikt już nie pamięta, jak było naprawdę, - Ja pamiętam mruknął ich herszt.

- Czy naprawdę znasz historię zagłady tego miasta? Opowiedz nam ją.

Herszt zaśmiał się, jak z głupiego żartu, i zaczął mówić.

Wieść o śmierci króla Andalaru nie była zbyt wielkim zaskoczeniem dla Kane'a - Luisteren VII był już dobrze po osiemdziesiątce. Wiadomość ta nie była też - z początku

- ciężkim ciosem dla Kane'a, bo podjął już pewne kroki, aby władca Andalaru nie dożył dziewiątego krzyżyka. Kane, Lord Minister Andalaru, jak powszechnie wiedziano, był ulubień­cem przygłupiego pierworodnego starego króla, natomiast

- o czym wiedzieli tylko nieliczni - najmłodsza żona władcy. Haeen, była wielką ulubienicą Kane'a.

Gdy pierwsze niepokojące pogłoski o śmierci Luisterena rozeszły się po pałacu, a żałobne pienia kapłanów Inglarna odbiły się echem w mrocznych uliczkach miasta, Kane uśmiech­nął się, napełnił złoty puchar i uczcił pamięć zmarłego milczą­cym toastem. Śmierć króla przypadła kilka miesięcy wcześniej, niż przewidywał jego plan. Może Kane powinien był z większym umiarem stosować proszki, a może stare serce despoty po prostu zatkało się nieświeżą krwią. Cokolwiek się stało, Luisteren VII nie żył. Pozycja Kane'a była pewna. Kiedy ulubiony syn króla zasiądzie na tronie jako Middosron III, nowy władca z najwyż­szą przyjemnością .pozostawi Kane'owi rządzenie Andalarem.

Kane dokończył brandy, wyciągnął potężne ciało w fotelu i zaczął wspominać miniony rok. Nawet jak na niego, była to zawrotna kariera - ale Andalar był niezwykle łakomym kąskiem, co pozwalało Kane'owi zapomnieć o tym, że wielo­krotnie powtarzany schemat postępowania czynił jego karierę nużącą.

Jako kapitan oddziału najemników. Kane zaciągnął się na andalarską służbę przed niespełna rokiem. Powodzenie w bit-

wie zwróciło nań uwagę starego króla i spowodowało szybkie wyniesienie na stanowisko generała armii miasta-państwa. Gdy bój o granice Andalaru został zakończony zwycięstwem, Kane - wykorzystując łaski króla - objął wysokie stanowisko na królewskim dworze. Rozsądnie stosowane eliksiry, o skła­dzie znanym tylko Kane'owi, przywróciły Luisterenowi tężyz­nę i męskie siły, umacniając wpływ przybysza na starego władcę. Później wszystko było jedynie kwestią zręcznej strate­gii: kiedy główni rywale Kane'a zostali przez niego zdemas­kowani jako zdrajcy, spiskujący przeciwko królowi, wyniesie­niu Kane'a na stanowisko Lorda Ministra było równie nieuchronnie jak nadchodząca Luislerena.

Mimo że przebieg wypadków nie był dla Kane'a niczym nowym, czerpał pewną dumę z faktu, że nigdy przedtem żaden cudzoziemiec nie zrobił lak błyskawicznej kariery na królews­kim dworze.

Audalar był najstarszym i najświelniejszym z rozrzuconych po świecie miast-państw dzierżących suwerenną władzę nad tym pokrytym dżunglą obszarem, a jeśli tradycjonalizm i kse­nofobię jego mieszkańców można by nazwać obsesyjnymi, to równie wielką była fortuna zgromadzoną w ciągu długich wieków w królewskich kufrach. Kane właśnie zastanawiał się leniwie, jak wykorzysta zasoby andalarskiego skarbca, gdy do jego komnaty wpadła Haeen.

Najmłodsza żona Luisterena nie miała nawet jednej czwar­tej lat swego królewskiego małżonka. Była szczupła, wzrostem niemal dorównując mierzącemu sześć stóp Kane'owi - lecz jej sylwetka nie była ani chłopięca, ani nazbyt smukła. Jej figura dorównywała doskonałością marmurowym posągom bogiń. Poruszała się z gracją. Niegdyś była tancerką w świątyni Inglarna. Miała to rzadkie połączenie jasnozielonych oczu i kruczoczarnych włosów. W tej chwili jej długie włosy były

w nieładzie, a zmartwiona, delikatna twarzyczka zdradzała trawiącą ją rozpacz. Kane zdumiał się widokiem jej łez, bo podczas tajemnych schadzek Haeen nie okazywała specjalnych dowodów przywiązania do swego małżonka.

- Wiesz? - zapytała, z szelestem jedwabi padając mu w ramiona.

Kane zdziwił się słysząc rozpacz w jej głosie. W jego komnatach nie musiała przecież udawać.

Powiedziano mi, że nad ranem popadł w jeszcze głębszą apatię. Kiedy przed chwilą kapłani zaczęli swoje przeklęte zawodzenia, wypiłem za twoje wdowieństwo.

Haeen wydała zduszony jęk i objęła ramionami potężny tors Kane'a.

Gdyby tylko przetrzymał ten ostatni atak gorączki. Moglibyśmy mieć jeszcze' tyle kradzionych nocą godzin unie­sienia.

Kane zaśmiał się.

No tak, oczywiście przyzwoitość nakazuje jakąś rozsądną przerwę, ale po...

Przerwała jego śmiech pocałunkiem.

- Ostatni uścisk; mój ukochany ! Oni zaraz po nas przyjdą. - O czym ty mówisz? - zaczął Kane, nagle uświadamiając

sobie, że jej rozpacz jest aż nazbyt prawdziwa. Lecz tamci właśnie po nich przybyli.

Odziani w swe szkarłatne jak ogień togi, kapłani Inglarna wkroczyli do komnat zajmowanych przez Kane'a. Ich ry­tualnie uczernione na znak żałoby, trupioblade twarze nie zdradzały żadnego wyrazu, gdy spoglądali na parę kochan­ków.

- Pójdź z nami, królewska oblubienico - powiedział ich przywódca. - Twój pan wzywa cię, abyś zamieszkała wraz z nim w Pałacu Inglarna, w Raju Wybrańców.

- Wydałem rozkazy, żeby mi nie przeszkadzano - warknął Kane, usiłując zrozumieć, o co chodzi. Straż przyboczna - sami specjalnie dobrani ludzie - powinna wykopać tych głupców z jego domu i zaalarmować go, że intryga zakończyła się niepowodzeniem. Jednak zerknąwszy w stronę drzwi stwie­rdził, że jego żołnierze najspokojniej w świecie schodzą ze swoich posterunków.

Pogardliwe słowa Kane'a przerwały górnolotną przemowę kapłana.

- Jesteś cudzoziemcem, Lordzie Kane. Zajmujesz stanowis­ko, jakiego jeszcze nigdy nie powierzono przybyszowi. Jednak, mimo iż jesteś cudzoziemcem, spoczywa na tobie jeszcze jeden, ostatni i najbardziej zaszczytny obowiązek względem twego władcy.

Kane, który niedawno przybył do tej krainy, zaledwie z grubsza orientował się w jej niezliczonych prawach i zwycza­jach. Jeżeli podejrzewali otrucie, to dlaczego przysłali kap­łanów, a nie uzbrojonych strażników ?

- O co chodzi, Haeen?

- Nie wiesz? - zapytała ponuro. - To prawo Inglarna. Kiedy król Andalaru zostaje wezwany do Raju, jego świta oraz doradcy muszą mu towarzyszyć. W ten sposób będą nadal służyć swemu panu, a nowy król, rozpocznie swoje święte panowanie nieskrępowany więzami zadzierzgniętymi przez swego poprzednika.

- Oczywiście - przytaknął spokojnie Kane, lecz jego nieruchoma twarz kryła burzę kłębiących się myśli. Bardzo powierzchownie poznał zwyczaje panujące w tej krainie. In­glarn był tylko lokalnym bóstwem i Kane nie trudził się zgłębianiem sekretów jego kultu. Luisteren VII wstąpił na tron jako dziecko, przeszło siedemdziesiąt lat temu. Pochłonięty dworskimi intrygami, Kane nie zajmował się wydarzeniami

z przeszłości, zapomnianymi przez niemal wszystkich miesz­kańców miasta.

- Pójdź teraz z nami do świątyni Inglarna - zaprosił go arcykapłan. Jego dwaj towarzysze wyjęli rytualne, złote pęta. Tej nocy złożysz ostatni ziemski hołd swemu władcy przed jego pogrzebowym stosem. Zaś rankiem przejdziesz przez ogień, by połączyć się z nim w Błogosławionym Pałacu Inglarna.

Oczywiście - uśmiechnął się Kane. Oprócz kapłanów, w korytarzu przed jego kwaterą nie było w tej chwili nikogo. Nic przeszkadza się przecież podczas świętego obrzędu.

Kark arcykapłana pękł z trzaskiem, nie głośniejszym od jego okrzyku zdumienia. Kane odrzucił trupa na bok jak dziecko pozbywające się niechcianej zabawki, a jego pięść spadla z zabójczym impetem na szyję drugiego kapłana, wybałuszającego z niedowierzaniem oczy. Trzeci kapłan rzucił się do drzwi, nabierając tchu w piersi, aby krzyknąć. Kane dopadł go jednym susem i stalowymi palcami zdusił okrzyk wraz życiem.

Haeen wydała przeraźliwy wrzask.

Nie było czasu na dyskusje, Kane ogłuszył ją jednym silnym ciosem. Przystanąwszy tylko po to, żeby przymocować sobie miecz na plecach, Kane owinął nieprzytomną dziew­czynę swoim płaszczem i niepostrzeżenie jak cień wymknął się z pałacu.

Ciemności i zamieszanie wywołane wieścią o śmierci króla umożliwiły Kane'owi ucieczkę. Te przyczyny oraz ogrom popełnionego przez niego świętokradztwa wprost niewyob­rażalnego dla przywiązanych do tradycji mieszkańców An­dalaru sprawiły, iż nie zareagowano od razu na tak potworną zbrodnię.

Kane dotarł do bram miasta, za nim Haeem w pełni odzyskała przytomność i zanim wiadomość o jego występku zaalarmowała zbitego z tropu strażnika. Przekroczyłby granicę Andalaru, zanim by zorganizowano pościg, ale leśne ścieżki są nocą zdradliwe i choć Kane dobrze widział w ciemności, to jego koń nie.

Kane zaklął i pogonił okulawionego wierzchowca, który utykając zniknął w mroku. Fałszywy ślad może na jakiś czas zmylić pogoń i umożliwić im ucieczkę. Haeen wciąż wydawała się być w szoku - wywołanym uderzeniem lub popełnionym świętokradztwem - ale w milczeniu poszła za Kanem, gdy ruszył dalej na piechotę.

Po pewnym czasie zwolnił tempo marszu, aby Haeen mogła dotrzymać mu kroku i zdawało się, że przez całą wieczność szli w gęstych ciemnościach, aż wreszcie przez bezgwiezdny pułap drzew zaczęła wolno przenikać szarość. 1

Gdzieś przed nimi słychać było stłumiony łoskot wodospa­du, a w powietrzu pojawiła się zimna mgiełka. W szarówce przedświtu podeszli do krawędzi wąwozu. Kane zwolnił kroku, nie wiedząc jak dotrzeć do rzeki w dole. W trakcie walk o granice dobrze poznał ziemie miasta-państwa i nieźle orientował się w terenie. Jednakże tego miejsca nie rozpoznawał.

Przygnębiona Haeen przysiadła na głazie, patrząc jak Kane kręci się po spowitej mgłą skarpie.

- Gdy nadejdzie świt, odnajdziemy drogę na dół - powie­dział jej. - Są tam bystrzyny, ale jeśli pójdziemy wzdłuż rzeki, znajdziemy miejsce, gdzie woda płynie na tyle spokojnie, by unieść tratwę. Zwiążemy w pęk kilka gałęzi i dopłyniemy poza granice Andalaru, zanim ci głupcy zorientują się, gdzie nas

szukać.

Kane, Kane - jęknęła bezradnie Haeen. -Nie możesz uciec. Nawet nie wiesz, jaki grzech chcesz popełnić. Kane, to jest złe!

Odpowiedział niecierpliwym zmarszczeniem brwi, czego w panującym półmroku - domyśliła się raczej po tonie jego głosu.

Haeen, nie żyłem tak długo, by skończyć na ofiarnym stosie. Niech ci głupcy palą żywych wraz z martwymi, jak nakazuje tradycja. Ty i ja będziemy się z tego śmiać w krai­nach, w których Andalar jest nieznanym słowem,

Kane - potrząsnęła czarną jak noc grzywą. - Ty tego nie rozumiesz. Jesteś cudzoziemcem. Nie możesz wiedzieć.

Wiem, że wasze obyczaje i święte prawa to blaga

i komedianctwo. I wiem, że cię kocham. A ty kochasz mnie.

Och, Kane! - na twarzy Haeen malowała się udręka.

Gardzisz naszymi prawami. Gardzisz naszymi bogami. Ale

jedno musisz zrozumieć.

Haeen, jeżeli naprawdę chcesz umrzeć dla większej chwały swojego męża, którego starczych dotknięć brzydziłaś się jak...

Kane! jej okrzyk przerwał szyderczą przemowę. ■- To jest złe!

Tak samo jak cudzołóstwo w niektórych społeczeństwach zaśmiał się Kane, próbując zmienić jej nastrój.

-Czy wysłuchasz mnie nareszcie ? To, z czego szydzisz, jest częścią mnie.

- Oczywiście.

Andalar jest najstarszym miastem na świecie. Jednym z najbogatszych, z tym się zgodzę, ale na pewno nie najstarszym.

Kane! Jak mogę ci to wytłumaczyć, jeśli wciąż ze mnie kpisz!

Przepraszam. Proszę, mów dalej.

Kane'owi zdawało się, że dostrzega ścieżkę wiodącą na dół, kvz mgła była zbyt gęsta, by mógł być tego pewien.

- Andalar został zbudowany przez Inglarna u zarania świata - wyrecytowała Haeen.

- I Andalar po dziś dzień oddaje cześć lnglarnowi - ponag­lił ją Kane. W odizolowanych zakątkach Ziemi, takich jak ten, dość często czczono jakieś lokalne bóstwo jako jedynego Boga.

- Kiedy Inglarn odszedł w Fontannie Płomieni do Raju Za Słońcem - recytowała Haeen - zostawił część swego świętego ognia w ciele królów Andalaru.

Kane słyszał fragmenty tej legendy. Jednak już dawno przestał się interesować niezliczonymi wersjami mitu o przyby­szach.

- Dlatego też - ciągnęła Haeen - otoczenie każdego króla Andalaru składa się w ofierze Ogniowi Inglarna. A skoro Ognista Część Ciała króla opuszcza Ciało i powraca do Ognia Inglarna, tak samo i wszyscy, którzy są częścią Światłości monarchy muszą wkroczyć wraz z nim w Ogień, aby ponownie się narodzić w Raju Wybranych.

- Niedaleko stąd musi być ścieżka wiodąca do rzeki - głośno zastanawiał się Kane. - Najlepiej będzie, jeśli po­szukam jej sam, a potem po ciebie wrócę.

- Kane, czy zaczniesz mnie słuchać? Oto grzech, jaki popełniłeś! Naruszyłeś Święte Prawo Inglarna. Chciałeś uciec. przed losem, jaki przeznaczył ci Inglarn. A Prawo głosi, że jeśli ktokolwiek z otoczenia króla zbezcześci Inglarna, uciekając przed świętym obowiązkiem względem swego króla i boga, to Inglarn powróci z Ognia - przybędzie, aby całkowicie znisz­czyć Andalar i jego lud!

Kane czuł jej cierpienie, słuchał niespokojnej przemowy i próbował zrozumieć. Jednak był człowiekiem nie uznającym żadnych bogów, nie mającym szacunku dla żadnych bóstw ani praw. I wiedział, że w ciągu najbliższych godzin muszą

uciec jak najdalej, inaczej dopadną ich fanatyczni prześla­dowcy.

Słyszałem takie legendy w stu krajach - odrzekł jej spokojnie. Jednak wiedział już, że lud Andalaru nie będzie szczędził wysiłków, by ich schwytać i zaprowadzić na stos.

Ale to mój kraj.

Już nie. Zabiorę cię do tysiąca innych.

Obejmij mnie jeszcze raz.

I Kane wziął wtedy Haeen na omszałych głazach wąwozu a rzeka w dole toczyła się z hukiem, zaś niebo nad nimi szarzało. A Haeen krzyczała z rozkoszy do gasnących gwiazd i Kane zapomniał na chwilę o samotności związanej z nie­śmiertelnością.

Później Kane wysunął się z jej objęć i ucałował ją.

Zaczekaj tu, aż wrócę. Jesteś bezpieczna — odnajdą nasz ślad dopiero, gdy wzejdzie słońce. Zanim to nastąpi, znajdę dojście do rzeki. Nim minie dzień, pożegnamy granice Andalaru i jego zwariowane zwyczaje.

Pocałowała go i szepnęła coś cicho.

Świtało już, gdy Kane znalazł prowadzącą na dno wąwozu ścieżkę, którą Haeen była w stanie zejść. Mogli przez jakiś czas iść z biegiem rzeki - gubiąc pościg - a potem Kane skleciłby tratwę, która uniosłaby ich poza granice Andalaru. Chociaż ta droga ucieczki wcale nie była tak pewna, to jednak mieli przynajmniej jakąś szansę. Zachowując czujność, Kane wrócił do głazów, między którymi ukrył dziewczynę.

Z początku wmawiał sobie, że trafił w inne miejsce, lecz po chwili znalazł wiadomość wydrapaną przez Haeen na głazie.

„Nie mogę pozwolić, aby moje miasto zostało zniszczone przez mój grzech. Idź swoją drogą, Kane. Jesteś cudzoziem­cem i Inglarn ci wybaczy".

Kane wydał nieartykułowany pomruk boleści i zwrócił złowrogie spojrzenie ku Andalarowi.

Nie zważając na nic, ruszył jej śladem, mając nadzieję, że jakiś głupiec zastąpi mu drogę i modląc się o wierzchowca. Znalazł miejsce, gdzie Haeen napotkała pościg i konie galo­pem zawróciły do miasta.

Jednak zanim dokuśtykał na skraj dżungli, skąd mógł dojrzeć mury Andalaru, dym z pogrzebowego stosu Luisterena VII i jego świty przysłonił już niebo...

Niebo pociemniało, zasnute nocą i chmurami. Deszcz przeciekał przez gęstą koronę figowca i z sykiem padał na ognisko. Spoglądali na ruiny Przeklętego Andalaru i drżeli, nie tylko z zimna.

- Czy legenda mówiła prawdę? - zapytał herszta jeden ze zbójców. - Czy Inglarn zniszczył miasto z powodu święto­kradztwa popełnionego przez cudzoziemca?

- Nie. Ich bóg oszczędził miasto - odparł z goryczą Kane. - Jednak ja wróciłem tam ze stutysięczną armią, i nie pozostawiłem żywej duszy ani kamienia na kamieniu z całego Andalaru.

 

przełożył: Zbigniew A. Królicki

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin