Coś strasznego, czyli ciemna strona Dumbledore'a.doc

(51 KB) Pobierz

Coś Strasznego,
czyli ciemna strona Dumbledore’a.



korekta: Nilc, Serathe


Korytarze były niemal puste, nikt oprócz woźnego Filcha i pani Norris nie przechadzał się po nich, nie zakłócał porządku ani nie brudził podłogi. Klasy przepełnione były znudzonymi uczniami i zirytowanymi nauczycielami, którzy starali się wbić do opornych głów swych podopiecznych nieco wiedzy. W komórkach na miotły grasowały hogwarckie myszy. A toalety...
Toalety były zasadniczo opustoszałe oraz ciche i tylko w jednej z nich, tej na pierwszym piętrze, rozlegało się wesołe gwizdanie. Dochodziło ono z kabiny znajdującej się najbliżej okna. Co jakiś czas gwizdanie cichło,
a na jego miejscu pojawiały się rozmaite komentarze:
- No coś podobnego! Jakie to perwersyjne!
Lub też:
- A niech to hipogryf kopnie! Że też byłem taki głupi...
Albo:
- A jednak nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło.
Po kilku chwilach, wypełnionych na przemian wesołym gwizdaniem i komentarzami, z kabiny wyszedł uśmiechnięty dyrektor Albus Persiwal Wulfryk Brian Dumbledore i poprawił jaskrawofioletową szatę oraz okulary połówki. Spojrzał za okno i westchnął melancholijnie. Zawsze doceniał chwile takie jak ta, kiedy w luksusowych warunkach mógł cieszyć się swoją samotnością. Przynajmniej fizyczną. Chwile takie napawały go radością, dodawały spokoju i siły do dalszej pracy, pozwalały pozbyć się zbędnego balastu... Powtarzał tę czynność odkąd skończył dziesięć lat i zawsze po niej czuł się o dwadzieścia wiosen młodszy. Teraz, na ten przykład, w życiu nie powiedziałby, że ma powyżej stu pięćdziesięciu lat! Sto trzydzieści to byłoby absolutne maksimum.
- Jak dobrze być młodym! – zawołał rześko, przeciągnął się, aż coś strzeliło w kościach i wyszedł, trzaskając drzwiami. Nie zauważył, że już w kabinie wypadło mu z kieszeni coś-bardzo-ważnego...

* * *

Fred Weasley podniósł głowę, którą do tej pory miał schowaną w ułożonych na ławce rękach. Spojrzał nieprzytomnym wzrokiem przed siebie i już chciał zapytać profesora Binnsa, kiedy wreszcie skończy się ta nudna lekcja, gdy szturchnął go brat siedzący po jego lewej stronie.
- Gotowe.
- Na Godryka Gryffindora. Już myślałem, że będziemy się tu kisić do końca życia.
George wstał z ławki, czym zainteresował wszystkich w klasie, nawet profesora unoszącego się nad mównicą, który zazwyczaj nie zwracał na uczniów najmniejszej uwagi i po prostu mówił, mówił, mówił... Teraz przerwał. Spojrzał ze zdziwieniem na jednego z bliźniaków, odchrząknął i kaszlnął. Odezwał się dopiero, gdy George podszedł do niego i uśmiechnął się niewinnie, chowając ręce za plecy.
- Panie Weasley, co pan kombinuje?
- Panie profesorze, czuję się urażony pańskimi insynuacjami.
- Za długo uczę w tej szkole...
- Nie da się ukryć – burknął ktoś w klasie.
- ...żeby dać się nabrać takim osobnikom, jak pan, panie Weasley.
- Jestem wzburzony! – wykrzyknął George.
- Chyba oburzony – poprawił go od niechcenia profesor Binns.
- Wzburzony, oburzony i wdeptany w podłogę! – Geroge uderzył się przy tym teatralnie w pierś. – Taka nieufność, profesorze, bardzo rani moje niewinne, młodzieńcze serce.
- Dobrze. Mów, czego chcesz – nauczyciel historii magii, kiedy trzeba było, był bardzo bezpośredni.
- Muszę iść do ubikacji, panie profesorze. Muszę.
- Nie obchodzi mnie pański pęcherz, panie Weasley.
- To nie pęcherz – George zrobił minę zbitego psiaka i chwycił się za brzuch.
Nauczyciel popatrzył na niego podejrzliwie.
- W takim razie chyba nie masz wyboru. Idź. Wracając do historii wojny dwustuletniej między harpiami a... – i już zaczynał wpadać w swój zwykły ton, gdy ponownie przerwał mu bliźniak. Tym razem ten drugi.
- Ja też muszę iść do ubikacji.
- Z bratem?
- Z bratem.
- To się chyba nazywa kazirodztwo, panowie.
Klasa wybuchła śmiechem i długo nie mogła się opanować. Jeden z Gryfonów prawie przewrócił się razem z krzesłem. Fred jedynie wzruszył ramionami i odrzekł:
- Zwał jak zwał.
Śmiech wzmógł się, ściany drżały, postacie na portretach pozatykały uszy, a w ich oczach odbijało się zniesmaczenie. W oczach profesora Binnsa natomiast irytacja mieszała się z chęcią dokończenia wykładu.
- Idźcie precz, chuligani! – krzyknął w stronę ryżych braci. – Za moich czasów nie było takich sytuacji! Idźcie, zmory nieczyste! Precz sprzed mych oczu! Posłuchać od razu!
Fred i George Weasleyowie opuścili szybko salę. Jeszcze długo unosiły się za nimi odgłosy śmiechu kolegów i koleżanek. Potem do tego wesołego chórku dołączył dźwięk uderzania grubymi książkami w pulpit. To zapewne profesor Binns stracił cierpliwość. Byli już przy toalecie, gdy dobiegł ich stłumiony głos Lee Jordana:
- Ta mucha już nie żyje, panie profesorze...



* * *

- Fred, jesteś pewny, że chcemy to zrobić?
- Gdybym nie był pewny, to ty byś robił wszystko, żebym pewnym został, bracie, a nie zadawał tak głupie pytania.
- Racja. Ale pamiętaj, że to zmieni wszystko w naszym nastoletnim życiu.
- Eee... Nie przesadzaj, już nie raz, nie dwa to robiliśmy.
- A nie uważasz, że się powtarzamy, Fred? Znowu wysadzać kibel?
- Na Merlina, George. Wcale go nie wysadzimy. Podłożymy tylko bombę zapachową.
- Sądzę, Fred, że mam prawo sądzić, iż będzie to najbardziej śmierdząca bombka, jaką wymyśliliśmy.
- Sądzę, iż dobrze sądzisz, że masz prawo sądzić, bracie.

Weasleyowie podeszli do kabiny, z której niedawno wyszedł dyrektor Dumbledore.
- Ty wchodź, Fred. Obaj się nie zmieścimy.
- George, ty tchórzysz!
- Cóż za podłe pomówienie! – zakrzyknął George i już drugi raz uderzył pięścią w pierś tym samym, wyćwiczonym gestem. – Po prostu obaj się nie zmieścimy, Fred. Jak chcesz, to ja mogę tam wejść i wrzucić tę bombkę.
Fred jedynie kiwnął głową w stronę kabiny, dając tym samym bratu do zrozumienia, że właśnie tego od niego oczekuje. George mężnie wszedł do środka, mrucząc pod nosem coś, co przypominało „I niby ja jestem tchórz!”, aby po paru sekundach stamtąd wyjść.
- No braciszku, szybki jesteś.
- Fred, zobacz, co znalazłem.
- Co to jest?
- Nie wiem, ale ma okropny kolor.
George otworzył ze zniecierpliwieniem książeczkę na chybił trafił. Patrzył przez moment na otwartą stronę z wybałuszonymi oczyma. Fred zajrzał bratu przez ramię i po chwili zrobił minę jeszcze głupszą. George przerzucił szybko strony na sam początek.
- Freeed... Nie uwierzysz. To jest Dumbla.
Fred zagwizdał z uznaniem.

* * *


Severus Snape szedł właśnie do swoich lochów, by po ciężkiej pracy należycie odpocząć, gdy nagle usłyszał śmiech. Śmiech od zawsze działał na Snape’a drażniąco, jak płachta na byka, jak Rita na Hermionę (albo odwrotnie), jak Potter na Voldemorta, jak...
- To jest niesamowite! Nie wytrzymuję! Zaraz umrę.
- Matko moja z synami i jedyną córką! Żeby Dumbel takie rzeczy...
- Jakby na to spojrzeć z drugiej strony to... to jest demoralizujące.
- Z każdej strony. Demoralizujące z każdej strony!
- I straszne.
- To też.
- A on jest naszym dyreeeektoreeeem...

Śmiech stał się głośniejszy, intensywniejszy i, jeśli to możliwe, jeszcze bardziej drażnił uszy Severusa Snape’a, Mistrza Eliksirów, Paranoidalnego Wielbiciela Czerni i Mroku oraz Prezesa Elitarnego Klubu Antyśmiechowego. Wyżej wymieniony przystanął na zakręcie i oparł się o ścianę. Zacisnął pięści, wziął głęboki oddech, chrząknął i objawił się w glorii i chwale, w pełnym blasku, olśniewając bliźniaków.

Fred i George Weasleyowie bawili się w najlepsze, przeglądając znalezisko, gdy usłyszeli znajome chrząknięcie, które nie wróżyło nic dobrego. Zgodnie spojrzeli w prawą stronę i ujrzeli jak na zwolnionym filmie wyłaniającego się zza zakrętu, dostojnego i dumnego profesora Severusa Snape’a, Mistrza Eliksirów, Paranoidalnego Wielbiciela Czerni i Mroku oraz Prezesa Elitarnego Klubu Antyśmiechowego (którego był jednocześnie jedynym członkiem). Obaj chłopcy zgodnie przełknęli ślinę. Fred dał sygnał swemu bratu, aby szybko schował gdzieś powód ich radości. George usłuchał natychmiast i już po chwili książeczka znalazła się w rękawie jego obszernej szaty.
Snape nadal kroczył ku nim jakby w zwolnionym tempie, jego tłuste włosy bujały się na obie strony, to na prawo, to na lewo, i znów na prawo, nogi maszerowały przed siebie - raz, dwa, raz, dwa - każdy krok wydawał się być odmierzony linijką. Ręce dostojnie dyndały mu u boków. Poły czarnej szaty powiewały z tyłu majestatycznie...

BUM!

- Niech piorun trzaśnie Filcha i jego pastowane podłogi!
Severus Snape wstał i udał, że nic się nie stało. Jednak wydarzenie to wypełniło go, nawet jeśli zupełnie nieświadomie, irytacją i złością. Podszedł do bliźniaków, którzy dusili się od tłumionego śmiechu.
- Czemu panowie się śmieją?
Nie wytrzymali. Ich odgłosy rozniosły się po całym zamku. A Snape stał niewzruszony i tylko jego spojrzenie zmieniało się intensywnie, w zastraszającym tempie. Pobrzmiewały w nim różnorodne uczucia – od zwykłej chęci mordu, przez wymyślne tortury, po przekazanie bliźniaków Voldemortowi w spóźnionym prezencie bożonarodzeniowym.
- Cisza! Co tam macie?
Fred i George umilkli i spojrzeli po sobie ze strachem i zaskoczeniem.
- Gdzie, profesorze?
- Nie udawajcie Greków.
- Nie moglibyśmy – odezwał się Fred.
- Właśnie, nie wiemy jak – dodał George.
- Byliśmy tylko w Egipcie.
- Właściwie to mama obiecała nam, że jak tylko zarobimy nieco pieniędzy, to polecimy do Grecji.
- Wie, pan, Ojczyzna Filozofów i takie tam.
- No, ale na razie...
Snape poczerwieniał na twarzy, co było złą wróżbą i momentalnie uciszyło bliźniaków. Po chwili:
- Spokojnie, profesorze. Pana też zabierzemy.

Ta odpowiedź wystarczyła, bo wyzwolić w Severusie dziką bestię. Po kilku zręcznych manewrach, bliźniacy leżeli przyciśnięci twarzami do ziemi, a na nich siedział, uśmiechając się mściwie Mistrz Eliksirów.
- Niech pan nas puści!
- Proszę z nas zejść!
- Moje pleeecy!
- To nieetyczne!
Severus Snape jakby nie słyszał tych błagalnych okrzyków. Nonszalancko wyjął z wewnętrznej kieszeni szaty cygarniczkę, wydobył z niej cygaro, podpalił je jednym ruchem różdżki i z błogim uśmiechem zaciągnął się.
- Dajcie to, co należy do mnie, a puszczę was wolno.
- Ale, panie profesorze, my nie mamy...
- Dajcie mi to, co chcę – powiedział spokojnie, wypuszczając z ust dym – a nic wam się nie stanie.
- Pan nawet nie wie, co to jest. Pan nie wie, w co się pakuje! – wykrzyknął rozpaczliwie George.
Za oknem trzasnął piorun, na korytarzu zaległa ciemność, cień spowijał sylwetkę Mistrza Eliksirów. Gdy odwrócił twarz w kierunku chłopców, jedynie białka jego oczu jarzyły się w mroku. Dreszcz przerażenia przebiegł po plecach bliźniaków.
- Całe życie nie wiem, w co się pakuję. Z przyjściem na świat włącznie.
Piorun ponownie trzasnął gdzieś w oddali. Snape rozkoszował się smakiem cygara.
- Dajcie mi to, powtarzam, albo zaczniemy rozmawiać inaczej.
- Co? Co mamy dać? Nic nie mamy! – Fred patrzył na swego nauczyciela z błyskiem szaleństwa w oczach.
- Macie mi dać to, co George Weasley schował do rękawa, kiedy mnie zobaczyliście.
- Nic nie schowałem! – wykrzyknął histerycznie George. – Niech pan nas puści.
- Mam być niemiły?
- Czy to pytanie jest podchwytliwe?
- Wiecie, że mógłbym potrząsnąć George’em kilka razy, aż ten drobiazg sam wyleci, ale nie lubię stosować przemocy. Fizycznej. Zazwyczaj staram się nie robić rzeczy, których nie lubię. Ale kiedy jestem zmuszony... W ostateczności... – Severus wymownie zawiesił głos.
- Niech pan nie robi mu krzywdy! – wykrztusił Fred przez łzy. – Zrobię wszystko, tylko niech pan nie robi mu krzywdy!
Snape w odpowiedzi wyciągnął rękę, Fred pociągnął nosem, patrząc na George’a przepraszająco i z wyczekiwaniem. Ten skrzywił się nieco, ale grzecznie zrobił to, co powinien. Książeczka znalazła się w dłoni Severusa Snape’a. Mistrz Eliksirów uśmiechnął się z zadowoleniem.


* * *

- Więc, Severusie, mówisz, że nie czytałeś?
- Oczywiście, że nie, dyrektorze. Gdy tylko odebrałem tę rzecz panom Weasleyom, przyszedłem wprost do pana.
- Dziękuję, Severusie. Wiedziałem, że mogę na ciebie liczyć.
- Zawsze do usług.
- A teraz, przepraszam cię bardzo, ale chciałbym zostać sam – Albus spojrzał tkliwie na swoją książeczkę.
- Rozumiem. Do widzenia, dyrektorze.
Gdy tylko Severus Snape opuścił gabinet dyrektora, ten poczuł, że coś dziwnego dzieje się z jego twarzą. Zaniepokojony pieczeniem podszedł do najbliższego naczynia, w którym mógł się przejrzeć. Kiedy już zaczynał pojmować, że najzwyczajniej w świecie się czerwieni i starał się zrobić wszystko, by temu zaradzić, do pokoju wpadł Zgredek.
- Pan się rumieni, sir.
- Nonsens, Zgredku.
- Sir, żaden nonsens, sir. Ma pan buzię czerwoną, jak nos Mrużki, gdy się upije, sir.
- A chcesz stracić robotę?

* * *

Mistrz Eliksirów odetchnął z ulgą, gdy znalazł się w swoich prywatnych kwaterach. Usiadł na łóżku i ukrył twarz w dłoniach.
- Co za dzień – wymamrotał do siebie. – Co za dzień. Jedno jest pewne. Nie chciałem tego widzieć. Nie chciałem tego czytać. Nie chciałem wiedzieć, co Dumbledore wyrabia po nocach... To było coś strasznego. Traumatyczne przeżycie. Już nigdy nie będę, taki jak dawniej. Nie sądziłem, że kiedykolwiek to powiem, ale trzeba było słuchać bliźniaków, kiedy ostrzegali.

Severus Snape, aby nieco ochłonąć, udał się pod zimny prysznic i najchętniej zostałby tam na zawsze, patrząc jak woda spływa po jego seksownej klacie i czując jednocześnie, jak obmywa go ze wszystkich grzesznych myśli, ale przypomniał sobie, że koniecznie musi coś zrobić. Teraz. Natychmiast. Już!
Wyskoczył z łazienki owinięty jedynie czarnym ręcznikiem i skierował swe kroki do szafki nocnej, stojącej przy łóżku. Pogrzebał w niej chwilę, po czym z okrzykiem tryumfu wyjął z niej małą, szarą, nieco podniszczoną książeczkę. Chwycił długopis leżący na blacie, usiadł na łóżku, otworzył znalezisko na pierwszej wolnej stronie i niecierpliwie, szybko oraz niewyraźnie naskrobał:

Drogi Pamiętniczku!
Chyba niespodziewanie dostałem znak od losu. Skoro zdarzyło się Albusowi, mogło zdarzyć się każdemu – w tym i mnie. Postanowiłem dmuchać na zimne. Spalę Cię. Zniszczę. Albo dobrze schowam. Mam nadzieję, że nie będziesz chował urazy. Ale zrozum – ja tu wypisuję znacznie gorsze rzeczy, niż opis upojnej nocy z Minerwą (nie chciałem tego czytać, nie chciałem!). Gdyby ktoś odkrył przez przypadek moje mroczne sekrety, kim dla mnie jest Potter, co mnie łączyło z Lily Evans, jakiego koloru noszę bokserki, czym myję włosy to byłoby... byłoby... COŚ STRASZNEGO. Wolę nie ryzykować.

Twój na zawsze,
S.S.S.S.

PS. Przez dziurkę od klucza widziałem, jak Dumbledore się rumieni. Uwierzysz? To dopiero było coś strasznego.

Zgłoś jeśli naruszono regulamin