Historyczne_Bitwy_-_CAJAMARCA_1532.doc

(1287 KB) Pobierz



HISTORYCZNE    BITWY                                                ANDRZEJ TARCZYŃSKI

 

CAJAMARCA 1532

 

OD AUTORA

W połowie listopada 1532 roku w środkowych Andach doszło do konfrontacji władcy najpotężniejszego organizmu politycznego Nowego Świata, Inki Atahuallpy, z relatywnie niewielkim — w porównaniu z tysięcznymi zastępami wojowników peruwiańskiego króla — oddziałem hiszpańskich żołnierzy fortuny pod wodzą Francisca Pizarra. Epizod ten, ze względu na swe skutki, może nawet bardziej godny rozpatrywania w aspekcie symbolicznym i politycznym, w mniejszym zaś stopniu jako rezultat gry czynników stricte militarnych, zadecydował w istocie o zadziwiająco łatwym i szybkim podboju inkaskiego imperium przez Hiszpanów.

Co było przyczyną tak nagłego i chyba zaskakującego nawet dla samych zwycięzców sukcesu? Czy była nią zuchwałość i determinacja tej garstki przybyszów, którzy, znajdując się nagle w samym środku kompletnie im nieznanego, odległego kraju, z jego surową przyrodą i zachowującymi daleko idącą rezerwę mieszkańcami, musieli zwyciężyć lub zginąć? A może decydujące znaczenie miała przenikliwość i strategiczny zmysł samego Pizarra? Czy zwycięstwo przyszłoby Hiszpanom tak łatwo, gdyby nie wkroczyli do kraju właśnie rozdartego wojną między dwoma pretendentami do tronu — Huascarem i Atahuallpą? Czy nie miały tu znaczenia napięcia wewnątrz inkaskiego imperium, które, będąc mozaiką dwustu różnych grup etnicznych, sukcesywnie podbijanych przez władców Cuzco, nie zdołało wytworzyć poczucia jedności i lojalności? I czy wobec tego czynnikiem, przeważającym szalę zwycięstwa na rzecz Hiszpanów, nie stało się dostrzeżenie w tych dziwnych, brodatych przybyszach zza morza naturalnych sojuszników dla ludów pragnących zrzucenia cuzkańskiej dominacji? Jaką rolę odegrał szok kulturowy i jego głębokość w narzuceniu dominacji wielkiemu imperium prekolumbijskiemu przez reprezentantów — ostatecznie wcale nie najznamienitszego — królestwa położonego na zachodnich rubieżach Europy? Zapewne wszystkie te kwestie razem wzięte mogą być uważane za źródła klęski jednych i zwycięstwa drugich — reprezentantów dwóch światów, których zderzenie dokonało się w peruwiańskiej Cajamarce przed blisko pięcioma wiekami.

Interesujący jest też problem, jak wpisuje się podbój Peru w ogólne ramy zamorskiej ekspansji Hiszpanii w Nowym Świecie, których był przecież jednym z późniejszych ogniw. Należałoby zastanowić się, na ile Francisco Pizarro, mniej lub bardziej świadomie, naśladował działania swego krajana z Estramadury, Hernana Cortesa, który niewiele ponad dziesięć lat wcześniej zadziwił wszystkich ogromem zdobyczy, rozciągając hiszpańskie panowanie na rozległe obszary Meksyku — co zaś stanowiło specyfikę sytuacji peruwiańskiej, i czy przypadkiem tak łatwe opanowanie bogatego kraju nie legło u podstaw późniejszych licznych wojen domowych między samymi zdobywcami.

Te wszystkie pytania od lat są punktem wyjścia do analiz prowadzonych przez profesjonalnych badaczy. Na kartach niniejszej książki mam zamiar przybliżyć polskiemu czytelnikowi te zagadnienia w sposób możliwie syntetyczny właściwy dla tej serii wydawniczej — a jednocześnie wolny od uproszczeń i zbanalizowanych tez, którymi operują najbardziej popularne, a w większości przestarzałe rekonstrukcje tego znaczącego epizodu dziejów powszechnych. Popularnonaukowy charakter publikacji wymusza jednocześnie znaczne ograniczenie przypisów źródłowych, jednak różny charakter i stopień wiarygodności wykorzystywanych tekstów źródłowych skłania mnie do przedstawienia kilku istotnych informacji dotyczących tych tekstów i ich autorów.

Teksty te można podzielić na trzy grupy. Do pierwszej należy zaliczyć dwie relacje powstałe na gorąco", będące oficjalną wersją wydarzeń, którą Francisco Pizarro chciał zaprezentować hiszpańskiemu monarsze i jego dworowi. Zostały one spisane ręką osobistych sekretarzy Pizarra, a tę funkcję pełnił do 1533 roku Francisco de Xerez  później zaś Pero Sancho de Hoz. Relacje Xereza i Pero Sancho tworzą więc jeden spójny tok narracji, ujmujący przedstawiane zdarzenia z tej samej perspektywy. Jest on jakby peruwiańskim odpowiednikiem Listów Cortesa do króla, relacjonujących przebieg podboju Meksyku; zapewne tylko analfabetyzm Francisca Pizzaro był przyczyną, iż nie spisał on własną ręką wypadków składających się na dzieje podboju Peru. Do tej grupy można też zaliczyć list przyrodniego brata zdobywcy Peru, Hernanda Pizarro, z 23 listopada 1533 roku, skierowany do sędziów trybunału apelacyjnego  w Santo Domingo, a zdający sprawę z kluczowych momentów kampanii, ukoronowanych ujęciem Inki Atahuallpy.

Druga grupa to teksty pochodzące także od naocznych świadków i uczestników podboju, ale powstałe już w dłuższej perspektywie czasowej: dziesięć, trzydzieści, a nawet blisko czterdzieści lat po opisywanych wydarzeniach. Zaliczyć tu trzeba relacje: Pedra Pizarro, Diega de Trujillo czy Juana Ruiza de Arce.

 

Wreszcie trzecia grupa to już historie podboju pisane przez autorów przybyłych do Peru później lub piszących w samej Hiszpanii. W obu przypadkach istotną cechą tych tekstów jest dążenie do przedstawienia obiektywnej prawdy (z różnym zresztą skutkiem) ponad osobistymi motywami i partykularyzmami, jakimi zawsze są obciążone relacje pisane przez samych uczestników wydarzeń. Znajdujemy tu więc dzieła powstałe w czasie stosunkowo nieodległym od przedstawianych zdarzeń (15-20 lat) jak opracowanie Agustina de Zarate czy fragmenty dotyczące Peru, pochodzące z dwóch powszechnych historii podboju Ameryki w Historia General de las Indias Francisca Lópeza de Gómary oraz Historia general y natural de las Indias Gonzala Fernandeza de Oviedo. Wreszcie trzeba tu także wymienić monumentalne dzieło Pedra de Ciezy de Leona Crónica del Peru, obejmujące cztery części: pierwsza to geograficzno-etnograficzny opis kraju (począwszy od obecnej Panamy i Kolumbii, a na terytorium obecnej Boliwii skończywszy) druga jest rekonstrukcją prekolumbijskiej przeszłości, trzecią stanowi historia podboju Peru przez Hiszpanów, czwarta zaś jest poświęcona wojnom domowym między hiszpańskimi zdobywcami. Kompletność i obiektywizm dzieła Ciezy zapewniły mu sławę księcia kronikarzy Ameryki".

Ale istnieją też opracowania pisane znacznie później (na przełomie 16 i 17 wieku) przez autorów urodzonych już po podboju Peru, którzy sami korzystali z innych źródeł, jak relacje świadków czy też prace wcześniejszych dziejopisów. Należy do nich opracowanie Garcilaso de la Vegi Historia General del Peru, a także odpowiednie fragmenty będącej dziełem Antonia de Herrery, wielotomowej Historia general de los hechos de los castellanos en las Islas y Tierra Firme del Mar Oceano, której całość obejmuje opis geograficzny Ameryki (Descripción de las Indias Occidentales) oraz pisaną dekadami historię jej odkrycia i podboju przez Hiszpanów (ogółem osiem dekad) Herrera był przecież oficjalnym kronikarzem (cronista mayor) hiszpańskiej Korony, mającym z urzędu łatwy dostęp do wszystkich dokumentów. Z kolei Garcilaso de la Vega był urodzonym w Cuzco synem jednego z oficerów Francisca Pizarro, Sebastiana Garcilaso de la Vegi, i inkaskiej księżniczki Chimpu Ocllo. Dla podkreślenia swego pochodzenia (po matce) od arystokracji inkaskiej, przybrał przydomek El Inca". Jego Comentarios reales są szczegółową, lecz wyidealizowaną wizją prekolumbijskiego Peru. Natomiast Historia General del Peru, odnosząca się do podboju hiszpańskiego oraz okresu wojen domowych między konkwistadorami, pozostaje dziełem mocno wtórnym, którego autor w dużej mierze opiera się na tekstach wcześniejszych kronikarzy, jak Gómara i Zarate.

Używane w tekście nazwy geograficzne podawane są w wersji używanej współcześnie w Peru, inkaskie imiona własne — w najpowszechniej znanej i stosowanej transkrypcji hiszpańskiej — np. Huascar, a nie Waskar, Atahuallpa, a nie Ataw Wallpa.

 

PANAMSKI PROLOG

Historia hiszpańskich podbojów w Nowym Świecie była jednocześnie dziejami poznawania przez żeglarzy i żołnierzy, członków ekspedycji zdobywczych, poszczególnych obszarów zachodniej półkuli. Dlatego warunkiem koniecznym penetracji jakiegoś regionu było zdobycie punktu oparcia dla wypraw ruszających na dalej położone obszary, których opanowanie stawało się kolejnym ogniwem procesu umownie zwanego konkwistą hiszpańską.

Faza wstępna tego procesu została zainicjowana przez Krzysztofa Kolumba w 1492 roku. Na przestrzeni następnych piętnastu lat sam Kolumb w czasie swych trzech kolejnych wypraw oraz jego naśladowcy i współzawodnicy (dowódcy tzw. wypraw mniejszych czy też wypraw andaluzyjskich — gdyż ich dowódcy przeważnie pochodzili z Andaluzji) ostatecznie zakreślili granice obszaru, który stał się odtąd częścią znanego przez Europejczyków geograficznego universum. Ten obszar ograniczał się wszakże do wysp Morza Karaibskiego (Małych i Wielkich Antyli oraz Wysp Bahama) i fragmentów wybrzeża lądu stałego. Centrum administracyjnym i początkowo jedynym obszarem zasiedlonym przez Hiszpanów została wyspa Espaniola (dziś Haiti) Jednakże zarządzanie nawet tak ograniczonym obszarem zdawało się przekraczać możliwości i talenty administracyjne (zresztą bardzo mierne) samego Kolumba, a później jego najstarszego syna i sukcesora, Diega Colona. Hiszpańska Korona zmuszona była wypracować jakiś model administrowania odkrytymi i włączonymi pod jej panowanie terytoriami, naruszając — siłą rzeczy — warunki umowy zawartej z Kolumbem, na mocy której zyskiwał on ogromne prerogatywy władcze i bezprecedensowe przywileje na całym spenetrowanym przez siebie obszarze. Sądowe potyczki między Koroną a sukcesorami Kolumba, zwane w historiografii hiszpańskiej pleitos colombinos (procesy Kolumbowe), ciągnęły się jeszcze trzydzieści lat po śmierci odkrywcy(1506) ale już w roku 1508 zdołano wyjść poza granice Kolumbowego świata".

Zauważono bowiem, że wybrzeże lądu stałego, które poznał Kolumb w czasie trzeciej i czwartej wyprawy, od ujścia Orinoko na wschodzie po wybrzeża dzisiejszego Hondurasu na północnym zachodzie, nie tworzy jednej, nieprzerwanej linii, gdyż środkowa część owego wielkiego łuku, jaki tworzy linia brzegowa, nigdy nie została przez słynnego Genueńczyka choćby pobieżnie poznana. Na tej podstawie udzielono przywileju królewskiego na przeprowadzenie akcji osadniczej właśnie na tym obszarze, odpowiadającym dzisiejszemu pograniczu kolumbijskopanamskiemu, dwóm ambitnym szlachcicom: Alonso de Ojedzie i Diego de Nicuesie. Przydzielono im terytoria, którym nadano nazwy — Nowa Andaluzja (Ojeda) i Złota Kastylia (Nicuesa) Były one oddzielone od siebie rzeką Atrato oraz zatoką Uraba, do której ta rzeka uchodzi. Ten niepozorny i w istocie drugorzędny obszar stał się więc pierwszym fragmentem kontynentalnego pnia Ameryki, gdzie pojawiło się europejskie (hiszpańskie) osadnictwo, a termin Tierra Firme (Stały Ląd) stał się pierwotnie nazwą tego właśnie rejonu Nowego Świata.

 

Tak więc na przełomie pierwszej i drugiej dekady 16 wieku hiszpańska ekspansja zaczęła wkraczać w nową fazę, przekraczając ostatecznie ramy, jakie nadał jej sam Kolumb. Przekroczyła zresztą podwójnie: nie tylko przez wtargnięcie na stały ląd, ale i na skutek kolonizacji pozostałych wysp Wielkich Antyli (dopiero bowiem w latach 1508-1514 dokonano efektywnego podboju Puerto Rico, Jamajki i Kuby, wysp znanych Kolumbowi — prawda, że bardzo powierzchownie — już od połowy lat dziewięćdziesiątych 15 stulecia) Kuba już po kilku, a Przesmyk Panamski po kilkunastu latach od pojawienia się tam Hiszpanów staną się strategicznymi punktami, z których wyruszą wyprawy zakończone podbojami Meksyku i Peru, dwoma największymi przedsięwzięciami w dziejach hiszpańskiej konkwisty. Przyjrzyjmy się więc nieco owej uwerturze podboju Peru, za jaką może uchodzić historia obecności Hiszpanów na Przesmyku Panamskim.

Obaj obdarowani królewskimi patentami pierwsi organizatorzy osadnictwa na stałym lądzie, Ojeda i Nicuesa, wyruszyli ku terenom przyznanych im gubernatorstw z końcem 1509 roku. Pierwszy z nich, po dotkliwej porażce, jaką poniósł z rąk Indian z okolic dzisiejszego kolumbijskiego miasta Cartagena, posunął się w kierunku południowo-zachodnim, gdzie w lutym 1510 roku, na wschodnim wybrzeżu zatoki Uraba, założył osiedle pod nazwą San Sebastian. Niewiele później Diego de Nicuesa, szukając odpowiedniego miejsca do położenia podwalin pod osadę mającą być ośrodkiem administracyjnym Złotej Kastylii, podczas przybrzeżnej żeglugi rozkazał: „Zatrzymajmy się tu w imię Boże!". Stąd założona wówczas przez jego ludzi osada zyskała nazwę Nombre de Dios (Imię Boże)

Te dwa pierwsze osiedla hiszpańskie na kontynencie amerykańskim nigdy nie stały się prawdziwymi miastami, a ich żywot okazał się bardzo krótki, stając się niejako symbolem klęski życiowej swych fundatorów — Ojedy i Nicuesy. Alonso de Ojeda, widząc pogarszającą się z dnia na dzień sytuację mieszkańców San Sebastian i nie mogąc doczekać się posiłków, jakie miał z Espanioli sprowadzić jego wspólnik, bakałarz Martin Fernandez de Enciso, postanowił sam powrócić na tę wyspę. Jednak okręt, którym płynął, po buncie załogi zszedł z właściwego kursu i zamiast na Espaniolę zawinął na Kubę (wówczas jeszcze nie zasiedloną przez Hiszpanów) Po wielu dramatycznych perypetiach Ojeda zdołał powrócić na Espaniolę, ale tam, po przebytych trudach, schorowany i ekonomicznie zrujnowany, niebawem zmarł. Taki był kres Alonso de Ojedy, którego jego współ­cześni zapamiętali jako człowieka o niebywałej wytrzymało­ści w znoszeniu cierpień i pierwszego po Admirale ( tj. Kolumbie — przyp.  A.T. ) który udał się odkrywać"

W San Sebastian Ojeda pozostawił jednak załogę, która miała wyczekiwać jego powrotu przez pięćdziesiąt dni. Gdyby po upływie tego terminu nie wrócił, ludzie ci mieli wolną rękę w wyborze sposobu dalszego postępowania. Ich dowódcą Ojeda uczynił Francisca Pizzaro. Jest to pierwszy moment, w którym na kartach historii pojawia się nazwisko późniejszego zdobywcy Peru.

Francisco Pizarro, gdy dawno już upłynął wyznaczony przez Ojedę termin jego powrotu, zdecydował się opuścić okolicę, która nie spełniła nadziei Hiszpanów. Ostatecznie porzucono San Sebastian w sześć miesięcy od jego założenia. Ponieważ do żeglugi zdatne były tylko dwie małe brygantyny, niefortunni koloniści z San Sebastian musieli poczekać aż głód, choroby i zatrute strzały krajowców zredukują ich liczbę do sześćdziesięciu, bo tyle mogły zabrać na swe pokłady obie jednostki. Po przepłynięciu około stu kilometrów jedna z brygantyn zatonęła, a cała jej załoga zginęła na oczach towarzyszy z drugiej jednostki. Ta pod dowództwem Pizarra napotkała niebawem dwa okręty. Były to prowadzone przez Encisa posiłki z Espanioli, na które tak długo i bezskutecznie czekał Ojeda.

Enciso, który wypłynął z Espanioli, zanim dotarł tam po wszystkich perypetiach Ojeda, nie zdawał sobie sprawy z tragicznej sytuacji kolonii założonej przez jego wspólnika. Mimo świadectw Pizarra i pozostałych ocalonych, wymusił na nich powrót do opuszczonego właśnie osiedla. Na domiar złego podczas przybijania do lądu główny okręt Encisa wszedł na mieliznę, rozbił się, a przewożone w jego ładowniach zapasy żywności i zwierzęta hodowlane bezpo­wrotnie utracono.

Zła sytuacja zreorganizowanej kolonii stała się przy­czyną podjęcia trudów akcji osadniczej w bardziej szczęś­liwej i obiecującej dla Hiszpanów okolicy. Wybór padł na przeciwległy brzeg zatoki Uraba. Choć formalne zwierz­chnictwo pozostawało ciągle w rękach Encisa — nie on, lecz Vasco Nunez de Balboa zaczął wpływać na bieg wydarzeń.

Sam Balboa był szlachcicem z Estramadury, który, podjąwszy się roli osadnika na Espanioli, zbankrutował, a chcąc ujść licznym wierzycielom, ukrył się na pokładzie okrętu Encisa, odpływającego z Santo Domingo. Ten ostatni, gdy już na pełnym morzu odkrył obecność niepożądanego pasażera, zapałał takim gniewem, że gotów był go wysadzić na pierwszym napotkanym skrawku lądu, choćby nim była wystająca z wody skała, lecz ostatecznie dał się ubłagać swym podwładnym, którzy wstawili się za Balboą.

To za radą Balboi, który dziesięć lat wcześniej penetrował te rejony jako uczestnik wyprawy Rodriga de Bastidasa, Hiszpanie porzucili niegościnne San Sebastian i ufundowali osiedle pod nazwą Santa Maria La Antigua del Darien. Nadanie takiej właśnie nazwy było aktem zadośćuczynienia sewilskiej Madonnie zwanej La Antigua, którą szczególne czcił Enciso i do której zwrócił się wraz ze swymi ludźmi o pomoc, gdy wkrótce po wylądowaniu w tym rejonie zostali zaatakowani przez wojowników miejscowego kacyka imieniem Cemaco.

W utworzonej w takich okolicznościach osadzie szybko pojawił się problem zwierzchnictwa. Z jednej strony prestiż Encisa z każdym dniem ulegał osłabieniu na rzecz wpływów Balboi. Z drugiej uświadomiono sobie, że La Antigua znajdowała się już na terytorium przyznanym Nicuesie, o którego losie zresztą wówczas niczego nie wiedziano. W ten sposób Hiszpanie podzielili się na trzy frakcje: lojalnych wobec Encisa, stronników Balboi oraz zwolen­ników poddania się zwierzchności Nicuesy. Dość nie­spodziewanie ta ostatnia frakcja niebawem zyskała na znaczeniu wraz z przybyciem dwóch karaweli z sześć­dziesięcioma ludźmi pod wodzą Rodriga de Colmenaresa (był on oficerem Nicuesy pozostawionym na Espanioli w celu zgromadzenia większej ilości zapasów)

Pod wpływem Colmenaresa i jego ludzi postanowiono wezwać Nicuesę do objęcia zwierzchnictwa nad La Antiguą. Colmenares odnalazł Nicuesę i sześćdziesięciu wymizerowanych ludzi, pozostałych przy życiu spośród blisko ośmiuset, z którymi odpłynął kilkanaście miesięcy wcześniej z Espanioli. Nicuesa oczywiście przyjął ofertę delegacji z La Antiguy z entuzjazmem. Entuzjazm ten wszakże szybko przekształcił się w zarozumiałość i fanfaronadę. Niepomny tego, że niespodziewana propozycja przepro­wadzki uratowała go od niechybnej śmierci, zaczął się odgrażać, iż ukarze wszystkich winnych, którymi w jego mniemaniu byli mieszkańcy nowego osiedla, i odbierze im złoto, które nielegalnie, bo bez jego pozwolenia, zostało zdobyte i do niego, jako gubernatora, należało. Starcie było nieuniknione. Nierozważny Nicuesa musiał zapłacić najwyższą cenę, gdy mieszkańcy La Antiguy nie tylko odmówili uznania jego władzy, ale siłą wsadzili go na przeciekającą brygantynę (nie wiem, czy z premedytacją wybrali najgorszą" — napisał Las Casas) polecając mu płynąć ze swymi pretensjami do samej Hiszpanii. Nikt już od tej pory Nicuesy i kilkunastu jego towarzyszy nie zobaczył ani na Espanioli, ani żadnym innym obszarze penetrowanym przez Hiszpanów.

Drugi pretendent do władzy, bakałarz Enciso, po ostrym starciu z Balboą, do jakiego doszło wkrótce potem, wolał opuścić La Antiguę i udać się via Santo Domingo do Hiszpanii, gdzie wykorzystując swe wpływy na dworze, rozwinął szeroko zakrojoną akcję przeciw osobie Balboi i jego publicznemu wizerunkowi.

Tak oto w roku 1512 Balboa stał się niekwestionowanym przywódcą Hiszpanów w jedynym istniejącym wówczas osiedlu na stałym lądzie. Od tego czasu podejmowane przezeń działania czynią z niego archetyp hiszpańskiego konkwistadora. Balboa to kluczowe ogniwo w historii hiszpańskiego podboju Ameryki, łączące pierwszych żeglarzyodkrywców, takich jak Kolumb, z dowódcam i zdobywcami, jak Cortes i Pizarro.

Jednym z największych talentów Balboi było umiejętne, z punktu widzenia własnych interesów, postępowanie z Indianami. Dość szybko zdołał zhołdować licznych okolicznych kacyków, niejednokrotnie czyniąc z nich swych sojuszników. Większość tych aliansów była prostym rezul­tatem klęsk, jakie poszczególni naczelnicy indiańscy pono­sili w starciach zbrojnych z ludźmi Balboi. Ale były i przypadki nawiązania przez krajowców pokojowych stosunków z dziwnymi przybyszami, gdzie motywem mogło być uchronienie się od strat i szkód, jakie już ponieśli ich bardziej wojowniczy sąsiedzi. Do takich należał przypadek kacyka Comagre. Właśnie podczas pobytu Balboi i jego ludzi w osadzie Comagre zdarzył się incydent, który pchnął aktywność Balboi ku nowym horyzontom. Otóż najstarszy syn Comag­re, noszący imię Panquiaco, widząc kłótnie Hiszpanów przy podziale złota, które jego ojciec przekazał im w prezen­cie dla utwierdzenia zawartego sojuszu, wykrzyknął: Cóż to, chrześcijanie, spieracie się o rzecz tak błahą? Jeśli tak pragniecie złota, że z jego powodu opuściliście swoją ojczyznę i nachodzicie te okolice oraz niepokoicie ludzi, którzy żyją w pokoju, wskażę wam krainę, gdzie będziecie mogli zaspokoić wasze pragnienie; lecz musicie być licz­niejsi, bo trzeba wam będzie stoczyć boje z potężnymi władcami, którzy z wielką mocą i zawziętością bronią swoich włości..." Miał przy tym wskazać ręką na południe i powiadomić zdumionych Hiszpanów o istnieniu za górami drugiego morza.

Twierdzenie, że młody Panquiaco dał w ten sposób ludziom Balboi znać o istnieniu Peru z jego bogactwami, byłoby niewątpliwą przesadą, ale informacja o istnieniu drugiego morza, do którego drogi bezskutecznie poszukiwał Kolumb i inni żeglarze tych czasów, musiała wzbudzić wielkie poruszenie, tak że Hiszpanie doznali bezgranicznej radości, a zapewne płakali ze szczęścia, jak to nieraz czynią ludzie, którzy bardzo pragną jakiejś rzeczy, gdy ją widzą lub mają nadzieję wkrótce ją ujrzeć".

Tak oto niewielki epizod zwrócił uwagę Balboi na nowy kierunek poszukiwań i pozwolił w swych dalszych konsek­wencjach przekroczyć ciągle jeszcze bardzo ciasny horyzont geograficzny Hiszpanów w Nowym Świecie Miedzy wrześ niein 1513 a styczniem 1514 roku Balboa dokonał swego największego dzieła eksploratorskiego: przebycia Prze­smyku Panamskiego od Atlantyku do Pacyfiku i z po­wrotem, przekonując się naocznie o istnieniu wielkiego oceanu, który zaczęto nazywać Morzem Południowym (dla odróżnienia od Atlantyku, który Hiszpanie tej epoki nazy­wali Morzem Północnym)

Pierwszy raz Balboa i jego towarzysze ujrzeli wody Pacyfiku 25 września 1513 roku ze szczytu wzgórza. Cztery dni później, w dzień świętego Michała, Balboa z częścią swych ludzi oficjalnie objął w imieniu monarchy panowaniem hiszpańskim morze oraz ziemie, wybrzeża, porty i wyspy południowe ze wszystkimi swymi przyległościami i krainami, które do nich należą i będą należeć z jakiejkolwiek racji i tytułu...". A towarzyszący ekspedycji pisarz zakończył urzędowe sprawozdanie z tej podniosłej ceremonii słowami: Tych dwudziestu dwóch i pisarz Andres de Valderrabano byli pierwszymi, którzy zanurzyli stopy w Morzu Południowym i własnoręcznie zaczerpnęli wody, biorąc ją w usta, aby przekonać się, czy jest ona słona, tak jak ta z innego morza; a stwierdziwszy, że tak jest, złożyli dzięki Bogu".

A jednak to nie Balboi przypadło w udziale odkrycie Peru, choć początkowo wydawało się, że jest on osobą najbardziej ku temu predysponowaną. Trzeba jednak pamiętać, że Balboa po nieodwołalnym zniknięciu ze sceny Ojedy i Nicuesy, a także wobec nieobecności Encisa, z formalnego punktu widzenia ciągle był tylko wprawdzie zdolnym, lecz samozwańczym przywódcą niewielkiej kolonii, o której losach na dworze królewskim w Hiszpanii niewiele wiedziano. Wysłan­nicy, którzy z listami Balboi do króla udali się do Hiszpanii, albo tam nie zdołali w ogóle dotrzeć, albo też docierali zbyt pózno. by odwrócić niekorzystne dla Balboi wrażenia, jakie wywołała dyskredytująca jego osobę akcja Encisa. Tak więc nawet ostatni z tych wysłanników, który dostarczył na dwór królewski relację Balboi z przebycia przesmyku i odkrycia nowego morza, a także część kosztowności wówczas pozys­kanych, przybył już po mianowaniu przez króla Ferdynanda nowego gubernatora Złotej Kastylii. Został nim Pedro Arias de Avila (najczęściej mówiono o nim po prostu Pedrarias) Był to przeszłosiedemdziesięcioletni biurokrata, wytrawny gracz i znawca intryg dworskich. Jednocześnie znany był ze swego popędliwego i apodyktycznego charakteru i wiel­kich ambicji. Wzbudzał powszechnie strach, niechęć, a nawet nienawiść.

Konflikt między Balboą a Pedrariasem był nieunik­niony. Symboliczna była nawet scena ich pierwszego spotkania. Wiadomość o przybiciu do brzegów wielkiej flotylli (Pedrarias pojawił się na czele tysiąca dwustu ludzi, podróżujących na kilkunastu okrętach) zaskoczyła Balboę w czasie zwykłych prac budowlanych. Wyszedł więc na powitanie gubernatora ubrany w zwykłą koszulę i szarawary, podczas gdy z okrętów zaczęli schodzić na plażę wytwornie odziani członkowie świty Pedrariasa. Ci zaś musieli być mocno zawiedzeni nadzwyczaj skromnym wyglądem i samymi rozmiarami La Antiguy, oficjalnej stolicy Złotej Kastylii.

Hiszpański monarcha, gdy wreszcie mógł ocenić rzeczy­wiste zasługi Balboi, mianował go adelantado (guber­natorem) Morza Południowego. Problem w tym, że ta nominacja nie pozbawiała funkcji gubernatorskiej Ped­rariasa, więcej nawet — poddawała Balboę jego władzy. Koronie oczywiście chodziło o jednoosobowe kierownictwo sprawami kolonii, ale takie rozwiązanie,  w zestawieniu z osobowością Pedrariasa i ewidentnymi osiągnięciami Balboi, generowało nieuniknione tarcia i konflikty Gdy dokument zawierający nominację Balboi dotarł na Przesmyk, Pedrarias najzwyczajniej ukrył go przed Balboa i dopiero dzięki zabiegom biskupa Darienu, który zawsze i wcale nie bezinteresownie popierał odkrywcę Pacyfiku, po kilku tygodniach urzędowych dyskusji Pedrarias był zmuszony wręczyć rzeczoną nominację, a jego niechęć do Balboi stała się jeszcze silniejsza.

                      W ciągu pięciu lat od przybycia Pedrariasa na przesmyk w czerwcu 1514 roku, aż po śmierć Balboi w styczniu 1519 roku, trwała — mimo okresów pozornego pojednania (Pedrarias uczynił nawet z Balboi swego zięcia, wydając zań, przeby­wającą zresztą w Hiszpanii, córkę) — twarda rozgrywka między starym i przebiegłym gubernatorem a ambitnym odkrywcą Pacyfiku. W tym starciu jednak organizatorskie talenty i militarne cnoty, jakimi obdarzony był Balboa, nie wystarczały do odniesienia sukcesu.

Nawet gdy Pedrarias powierzył Balboi dowództwo wy­prawy, której członkowie mieli pokonać przesmyk i po stronie pacyficznej zbudować okręty mogące posłużyć do dalszych odkryć, Balboa nie mógł cieszyć się swobodą działania. Bardzo prawdopodobne jest bowiem to, że Pedrarias, obarczając Balboę trudnym zadaniem (budulec trzeba było transportować w poprzek przesmyku) i wy­znaczając krótki termin jego realizacji, pragnął znaleźć pretekst do odsunięcia go i zastąpienia kimś absolutnie posłusznym jego woli.

Balboa okazał w wykonaniu powierzonego mu przed­sięwzięcia wielką wytrwałość i hart ducha, zwłaszcza w obliczu nieprzewidzianych a niesprzyjających okolicz­ności (najpierw ulewa porwała część zgromadzonego budulca, później okazało się, że już gotowe brygantyny są nieprzydatne ze względu na nieodpowiednie drewno użyte do ich budowy, łatwo padające łupem mięczaka znanego jako świdrak okrętowy) Pedrarias przedłużył nawet o całe cztery miesiące pierwotnie wyznaczony termin, choć uczynił to zapewne pod wpływem sugestii innych osób ( m.in. popierającego Balboę miejscowego biskupa)

Dodatkowym elementem komplikującym sytuację były wieści o mianowaniu przez króla nowego gubernatora Złotej Kastylii na miejsce Pedrariasa. Balboa, choć oczy­wiście zdawał sobie sprawę z przebiegłości i niechęci Pedrariasa do jego osoby, z drugiej strony mógł żywić poważne obawy, czy nowy gubernator uzna jego zasługi i pozwoli działać jemu, odkrywcy Pacyfiku, a nie komuś ze swych protegowanych. Balboa w tej trudnej sytuacji starał się działać rozważnie, co nie znaczy, że sprzyjało mu szczęście. Pedrarias bowiem przechwycił korespon­dencję, którą Balboa prowadził ze swym zaufanym w La Antigua, zatrzymał też ludzi wysłanych przez Balboę, którzy mieli mu donieść, czy nowy gubernator już przybył i co zamierza uczynić.

Wszystko to oraz kilka mniejszych spraw, będących rezultatem dawniejszych animozji i gier ambicjonalnych, spowodowało, iż Pedrarias po wezwaniu Balboi oskarżył go o próbę buntu i uwięził. Proces przeciw Balboi przygotował Gaspar de Espinoza — wszak stary guber­nator nie mógł być jednocześnie stroną i trybunałem. Espinoza wprawdzie orzekł winę Balboi, ale wstrzymy­wał się z zarządzeniem wykonania kary śmierci, jaką sam orzekł, z uwagi na liczne zasługi Balboi, twierdząc, że nie może tego uczynić bez pisemnego wniosku w rzeczonej sprawie. Pedrarias, który — jak pisze Las Casas — nie mógł się już doczekać chwili wyprawienia go ( tj. Balboi —  przyp.  A.T.) na tamten świat, nie zwlekał długo z wydaniem takiego rozporządzenia i sto [takich pism] by wydał bez zastanawiania się nad tym, co czynił".

 

 

Natomiast inny dziejopis, Gómara, syntetycznie ujmuje całą sprawę w następujących słowach: Wina i oskarżenie dotyczyły tego, że jak przysięgali świadkowie, [Balboa] powiedział do swych trzystu żołnierzy, aby odstąpili od posłuszeństwa Guber­natorowi ( tj. Pedrariasowi — przyp. AT. ) i poszli sobie tam, gdzie będą mogli żyć wolni nikomu nie podlegając, a gdy ktoś będzie ich niepokoił, będą się bronić. Balboa temu zaprzeczył i przysiągł, a jest to wiarygodne, że gdyby bał się, nie pozwoliłby się uwięzić ani by nie stawił się przed Gubernatorem, choćby ten był jego teściem. Do tego oskarżenia dołączono śmierć Diego de Nicuesy i jego sześćdziesięciu towarzyszy, uwięzienie bakałarza Encisa oraz [to] że [Balboa] był bandytą, buntownikiem oraz okrutnym i złym dla Indian. Zaprawdę, jeśli nie było innych, utrzymanych w tajemnicy powodów, a tylko te wyłożone publicznie, niesprawiedliwie go [Pedrarias] zabił. Tak skończył Vasco Nunez de Balboa, odkrywca Morza Południowego, skąd tyle pereł, złota, srebra i innych bogactw przywiozło się do Hiszpanii; człowiek, który oddał wielkie usługi swojemu królowi".

Balboa, odkrywca Pacyfiku, który mógł w sprzyjających okolicznościach stać się pierwszym Europejczykiem, który dotarł do wybrzeży Peru, został ścięty w styczniu 1519 roku w Acla z inicjatywy i za aprobatą Pedrariasa. Ten zaś pół roku później nakazał założyć po drugiej stronie prze­smyku miasto Panamę, które stało się odtąd nową stolicą kolonii. Założenie nowego miasta było dla Pedrariasa korzystne, gdyż dawało żywy dowód jego energii, a jedno­cześnie usuwało w cień osadę, której właściwym or­ganizatorem był Balboa. W dodatku nowy gubernator Lope de Sosa, który w końcu dotarł na przesmyk z początkiem 1520 roku, zmarł, zanim zdążył objąć urząd, tak że wiadomość o jego przybyciu i nagłej śmierci dotarły do Pedrariasa w ciągu jednego pacierza".

 

 

Jednocześnie usytuowanie centrum administracyjnego Złotej Kastylii w Panamie spowodowało przesunięcie środka ciężkości kolonii nad Pacyfik, skąd dotarcie do Peru było już tylko kwestią czasu. Za pierwszą próbę w tym kierunku uważa się nieudaną wyprawę Pascuala de Andagoi z 1522 roku do kraju Biru". W rzeczywistości Andagoya spenet­rował tylko niewielki odcinek wybrzeża pacyficznego dzisiejszej Kolumbii, a dalszym postępom w eksploracji przeszkodził wypadek samego dowódcy, który wypadł z łodzi podczas jednego z rekonesansów i chory powrócił do Panamy. „Kraina Biru", o której mogli Andagoi opo­wiedzieć Indianie na przesmyku, nie miała wszakże nic wspólnego z właściwym Peru, oczywiście poza tym, że też leżała nad Pacyfikiem. Jednak Andagoya w późniejszych latach, gdy odkrycie i podbój Peru zostały dokonane przez innych, bardziej szczęśliwych zdobywców, rozpowszechniał przekonanie, że to on, gdyby nie wspomniany wyżej wypadek, mógł zostać odkrywcą Peru, a tak ubiegł go Pizarro i jego towarzysze.

Francisco Pizarro, w czasach gdy Andagoya udał się na swą wyprawę, był człowiekiem o wielkim doświadczeniu, zdobytym podczas dwudziestoletniego pobytu w Ameryce (przybył na Espaniolę już w 1502 roku wraz z administ­ratorem tego pierwszego terytorium hiszpańskiego w No­wym Świecie, Nicolasem de Ovando) Przez wszystkie te lata, choć wykazywał się odpowiednimi talentami, zawsze jednak pozostawał w cieniu tych, którym przypadały pierwszoplanowe role: Ojedy, Balboi, Pedrariasa. Z wolna nadchodziła jednak godzina jego powodzenia.

Było w tym i trochę sprzyjającego mu biegu wypadków. Kontynuacja eksploracji wzdłuż wybrzeża Pacyfiku nie mogła być podjęta wówczas przez samego Andagoyę ze względów zdrowotnych (choć niektórzy  autorzy wskazują także na niedostatek cnot i predyspozycji, wymaganych w takim przedsięwzięciu) Pedrarias był z kolei zainteresowa ny przede wszystkim ekspansją w przeciwnym kierunku tj. ku Nikaragui. Tam też wysłał w 1524 roku jednego ze swych kapitanów, Francisca Hernandeza de Cordobę. Z kolei działania na kierunku południowym miał zamiar powierzyć Juanowi Basurto, a i to podobno tylko w charakterze rekompensaty. Otóż Basurto przybył do Panamy dobrze wyekwipowany, na czele zwerbowanych ludzi, licząc na to, że otrzyma dowództwo wyprawy na Nikaraguę. To jednak otrzymał wcześniej wspomniany Hemandez de Córdoba i Pedrarias mógł zaproponować Basurcie jedynie podjęcie akcji zdobywczej w przeciwnym kierunku, ten jednak zmarł w trakcie przygotowań do swej wyprawy.

Wówczas przedsięwzięcie podjęło trzech wspólników. Pierwszym z nich, najmajętniejszym, był Gaspar de Espinoza, ten sam, który kilka lat wcześniej przygotowy­wał, na polecenie Pedrariasa, akt oskarżenia Balboi. Jednak Espinoza, który prowadząc rozległe interesy zazwyczaj przebywał w Santo Domingo, w Panamie był reprezentowany przez księdza Hernando de Luque. Dru­gim wspólnikiem był Francisco Pizarro, osoba o znacz­nym prestiżu, która łatwo mogła zwerbować odpowiednią liczbę ochotników. Trzecim był Diego de Almagro, podobnie jak Pizarro doświadczony żołnierz, mający opinię nadzwyczaj wytrzymałego na trudy, a jednocześnie bezpośredniego w stosunkach z ludźmi i hojnego dla swych podwładnych.

Pedrarias, który jako gubernator musiał wydać po­zwolenie na organizację wyprawy, wyraził swą aprobatę pod jednym warunkiem — że zostanie on... czwartym udziałowcem — i w tej formie umowa została podpisana. Wielu Hiszpanów w Panamie kpiło jednak z ambicji wspólników, mając ich za szalonych, iż chcieli wydać swe   pieniądze,   aby   udać   się   na   odkrywanie   zarośli

i chaszczów" . A Inka (Garcilaso pisze: Nazwali księdza Hernando de  LuqueHernandem Szalonym (w hisz

pańskim żartobliwa gra słów: el Loco — Szalony  przyp. A.T.) aby powiedzieć to o [wszystkich] trzech, ponieważ będąc ludźmi zamożnymi i doświadczywszy w życiu wielu trudów, będąc już w statecznym wieku, gdyż każdy z nich przekroczył pięćdziesiątkę, pode­jmowali nowe i to jeszcze większe znoje, [wszystko to] na oślep, bo nie wiedzieli, dokąd się wybierali, co to za kraj — bogaty czy też ubogi, ani też, co będzie potrzebne, aby go zdobyć".

Po niezbędnych przygotowaniach, 14 listopada 1524 roku, Francisco Pizarro wypłynął z Panamy na czele osiemdziesięciu ludzi na pokładzie zakupionego okrętu (Cieza zanotował, iż niektórzy twierdzili, że był to jeden z okrętów zbudowanych jeszcze przez Balboę) Almagro tymczasem pozostał jeszcze na przesmyku, aby prze­prowadzić nowe zaciągi i wraz z posiłkami połączyć się ze swym wspólnikiem. W ten sposób pierwsi Europej­czycy, wiedzeni niejasną intuicją i kruchymi przesłankami, ruszyli na spotkanie inkaskiego imperium. Szczelna kur­tyna, rozdzielająca do tej pory oba światy, zaczęła z wolna się unosić.

 

NA SPOTKANIE NIEZNANEJ KRAINY

Pizarro na czele swych ludzi zawinął najpierw, aby uzupełnić zapasy wody pitnej i drewna, na Wyspy Perłowe (archipelag w Zatoce Panamskiej, noszący tę nazwę od czasu, gdy Balboa w 1513 roku uzyskał tam nieco pereł) Następnie żeglowano wzdłuż wybrzeża kontynentu. Pierw­szym punktem postoju było miejsce nazwane Szyszkowym lub Ananasowym Portem (Puerto de Pinas) Tam okazało się, że okolica jest uboga i surowa, tubylcy nieufni (przezornie opuszczali swe osady na widok przybyszów) a w rezultacie trudno uzyskać prowiant. Trudy, głód i rozczarowanie stały się udziałem wszystkich, którzy jeszcze tak niedawno, wyruszając z Panamy, żywili wielkie nadzieje. Jeden z żołnierzy, nazwiskiem Morales, zmarł.

W następnym miejscu, w którym zdecydowano się wylądować, sytuacja wcale nie przedstawiała się lepiej — stąd nadano mu nazwę Port Głodowy (Puerto del Hambre) Widząc przygnębienie ludzi Pizarro zdecydował, iż jeden z oficerów — Gil de Montenegro — uda się z kilkoma towarzyszami na Wyspy Perłowe i po zaopat­rzeniu się w żywność powróci. Misja ta została wykonana, lecz do czasu powrotu Montenegro aż dwudziestu siedmiu Hiszpanów zmarło, a ich śmierć stała się tragicznym potwierdzeniem adekwatności nazwy Puerto del Hambre.

W początkach 1525 roku wyprawa ruszyła dalej na południe. Wylądowano w dzień Matki Boskiej Gromnicz...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin